Być czy mieć? Psycholog o wychowaniu moralnym

Wrażliwe na innych? Empatyczne? A może przebojowe i uparcie dążące do swego? Czy zastanawiamy się, na jakiego człowieka chcemy wychować nasze dziecko?

Kiedy dziecko jest małe, jesteśmy tak zaabsorbowani bieżącym dniem, że rzadko zadajemy sobie zasadnicze pytanie, jakiego człowieka chcemy wychować.

A odpowiedź na nie jest dziś chyba nie tak oczywista...

Wielu rodziców rzeczywiście przeżywa pewien dylemat - odczuwają rozbieżność między tym, jak sami chcieliby wychować swoje dziecko, a tym, czego ich zdaniem wymaga życie we współczesnym świecie. Wartości, które im samym wpajano, wydają im się dziś mało przydatne. Widzą, że ci, którzy żyją zgodnie z tymi wartościami, uważani są często za naiwnych. A sukces odnoszą wcale nie ludzie wrażliwi moralnie, tylko ci, którzy nie mają większych skrupułów i rozpychają się łokciami.

Rozumiem ten niepokój, ale nigdy nie poradziłabym rodzicom: no to wychowujcie swoje dziecko tak, żeby mu się wygodniej żyło. Mówię im: jeżeli człowiek został wychowany w szacunku do pewnych wartości, postępuje zgodnie z nimi i przez ich pryzmat patrzy na innych ludzi, to prędzej czy później odniesie sukces.

To brzmi trochę idealistycznie.

Może - jeśli sukces pojmuje się dość wąsko jako dobrobyt materialny albo jakieś spektakularne osiągnięcie. Ale... fortuna kołem się toczy. W dłuższej perspektywie wewnętrzny układ odniesienia, jaki daje wychowanie moralne, pracuje na sukces, i to od najmłodszych lat. Dziecko, któremu wpojono pewne zasady, jest mniej podatne na przypadkowe impulsy, na agresywną reklamę, na presję rówieśników. Nie zacznie na przykład brzydko się wyrażać tylko dlatego, że inni tak robią. A nawet jak już powie brzydkie słowo, to się zawstydzi. A i później, już jako nastolatek, będzie bardziej skłonne do refleksji - kiedy pojawi się jakaś pokusa, to nie pójdzie za nią na oślep, tylko się zastanowi.

Ma Pani na myśli np. narkotyki?

Chociażby... Różne niebezpieczeństwa, wobec których młody człowiek bez moralnego szkieletu jest zupełnie bezbronny; a nawet jeśli uda mu się wyjść cało z trudnego okresu dojrzewania, to w dorosłym życiu łatwiej będzie go namówić na jakieś nieczyste zagrania, powiedzmy w biznesie, takie na granicy prawa, a w końcu i poza nią. Bo człowiek, któremu brak tej wewnętrznej busoli, często nawet nie wie, że postępuje źle. A ten, który ją ma, może oczywiście zbłądzić, ale będzie odczuwał niepokój, który każe mu w porę zejść z błędnej ścieżki.

Wychowanie moralne jest więc dla dziecka pancerzem ochronnym.

To po pierwsze. A po drugie - zwiększa jego wrażliwość na innych ludzi, na ich potrzeby, na ich przeżycia. A to stanowi nieomal gwarancję, że nie będzie traktować drugiego człowieka instrumentalnie, nie będzie go używać do własnych celów.

Ale czy nie jest niestety tak, że dzisiejszy świat wymaga od nas raczej przebojowości niż wrażliwości, raczej skuteczności w działaniu niż empatii?

Idąc tym tropem, wychowalibyśmy w najlepszym razie niezawodny w działaniu automat. A czy automat może być szczęśliwy? Czy może być szczęśliwy ktoś, kto się nad niczym nie zastanawia, dla kogo świat jest prosty jak tabliczka mnożenia?

Zdolność do refleksji często przysparza nam cierpienia, bo dzielimy włos na czworo. Ale na tym przecież polega istota człowieczeństwa - że zaznajemy i smutku, i radości, i wątpliwości, i uspokojenia. I jedno bez drugiego nie istnieje.

Myślę, że jak ktoś chce żyć tylko łatwo, przyjemnie i zagłusza w sobie sumienie - tę rozmowę z samym sobą - to nie żyje pełnią życia. Nawet jeśli to komuś nie przeszkadza, to pozostaje jeszcze jeden poważny argument: czy chcielibyśmy, żeby nasze dzieci żyły wśród ludzi całkowicie niewrażliwych na ich potrzeby?

Tego chyba nikt nie chce, ale może nie zawsze uświadamiamy sobie, że my, zwyczajni rodzice, mamy na to wpływ. Raczej boimy się, że nasze wrażliwe dziecko zginie w świecie ludzi bardziej bezwzględnych.

Jeśli kierowani taką obawą zaczniemy wychowywać dzieci na egoistów, to zgotujemy sobie doprawdy niewesoły los. Przecież nawet zwierzęta żyjące w większych gromadach potrafią sobie pomagać - inaczej gatunek by nie przetrwał. My, ludzie, stajemy wobec coraz to nowych zagrożeń: terroryzm, kataklizmy spowodowane rabunkową gospodarką wobec natury. Ocalić nas może tylko międzyludzka solidarność - ona służy także nam, naszej grupie, wszystkim razem i każdemu z osobna. W razie jakiegoś nieszczęścia, które przerasta siły pojedynczego człowieka czy rodziny, można wtedy liczyć na pomoc sąsiadów, kolegów, przyjaciół. Z wzajemnością. A tam, gdzie każdy myśli tylko o sobie, szanse na to są znikome.

Kiedy w życiu dziecka przychodzi czas na wychowanie moralne?

Na długo przed jego narodzeniem! My zawsze skądś pochodzimy i zwykle sobie nie uświadamiamy, co dostaliśmy w spadku. Od rodziców, dziadków, a także dalszych przodków - za pośrednictwem wspomnień i opowieści sięgających nawet odległych pokoleń. I poprzez przemilczenia, kiedy dziecko dopiero po jakimś czasie dowiaduje się o wstydliwie skrywanych tajemnicach rodzinnych, np. że pradziadek miał nieślubne dziecko. My sobie nie zdajemy sprawy, jak bardzo te wszystkie przekazy kształtują nasz system wartości. Ale i w życiu codziennym nie ma doświadczeń, nie ma sytuacji pod tym względem neutralnych.

Czy chce Pani powiedzieć, że wszystko, czego dziecko doznaje, jest opatrzone znakiem plus lub minus?

Tak, bo każda wypowiedź dorosłego, każdy jego gest ma jakieś zabarwienie emocjonalne. Miałam kilka lat, kiedy szłam z babcią ulicą i w pewnym momencie ona złapała mnie za rękę. - Cygan - powiedziała. Nic więcej. I cóż mi przekazała - że powinnam się mieć na baczności. Albo weźmy jeszcze młodsze dziecko - trzymamy je w ramionach i na widok koleżanki wykrzykujemy radośnie: "Ach, jak się cieszę!", podczas gdy całe nasze ciało sztywnieje, bo naprawdę wcale jej nie lubimy. Dziecko natychmiast odbiera ten podwójny komunikat. To też jest wychowanie moralne, choć może w tym miejscu należałoby raczej powiedzieć: niemoralne. Bo w pierwszym wypadku dziecko dowiaduje się, że niektórzy ludzie są gorsi, w drugim uczy się hipokryzji.

A kiedy wychowujemy naprawdę moralnie?

Kiedy uczymy dziecko, że ludziom należy się szacunek. Począwszy od niego samego. Bo tylko dziecko, którego potrzeby są szanowane, będzie umiało szanować innych. I tylko wtedy, kiedy my sami odnosimy się do ludzi z szacunkiem. Bo jeżeli mówimy, że sąsiad to cham, a ekspedientka jest głupia, to uczymy czegoś wręcz przeciwnego - że można się o ludziach wyrażać lekceważąco.

Dziś wiele mówi się o tym, że dzieci lekceważą nauczycieli. Dlaczego? Bo rodzice nieraz bez zastanowienia dyskredytują ich wiedzę, podważają kompetencje. A przecież nawet jeśli uważamy, że nauczycielka była niesprawiedliwa, możemy powiedzieć: pani nie miała racji, masz prawo się czuć skrzywdzony. Ale nie wolno mówić, że pani jest, dajmy na to, głupia. Ani pozwalać na to dziecku.

A jeśli mamy w domu niemowlę? Czy wtedy też powinniśmy uważać na słowa?

Kiedy mówimy przy nim zapiekłym, zajadłym tonem, to choć nie rozumie znaczenia słów, odbiera emocje. Nie możemy zrzucać wszystkiego na telewizję, gry komputerowe, złych kolegów. To wszystko jest naprawdę szkodliwe dopiero wtedy, kiedy padnie na podatny grunt, kiedy zaniedbaliśmy domowe wychowanie moralne. Dla moralnego klimatu domu ważne jest przede wszystkim to, jak odnoszą się do siebie rodzice. Jeżeli muszą się pokłócić, niech nie robią tego przy dziecku, nie tyle ze względu na treść słów, co właśnie na ich ton - pełen złości, jadu, niechęci.

Rodzice często boją się momentu, kiedy dziecko idzie do przedszkola. Czy mogą je jakoś "dozbroić moralnie", żeby poradziło sobie w grupie?

Poradzi sobie, jeśli osiągnęło wystarczający poziom zaradności życiowej.

Czy chodzi o to, że potrafi się samo ubrać, umyć ręce itp.?

To także, ale głównie chodzi o jego kompetencje społeczne, które zdobędzie, pod warunkiem że bierze udział w życiu rodziny, że nie jest odsyłane do swego pokoju, gdzie żyje w świecie zabawek. Dobrze jest pozwolić dziecku, by nam pomagało na miarę swoich możliwości - niech zmiata okruszki, zagniata z mamą ciasto, przyniesie natkę z ogrodu. Będzie się czuło potrzebne, a przez to godne szacunku. Takie społecznie kompetentne dziecko jest też lepiej przygotowane do kontaktu z rówieśnikami - nie da sobie w kaszę dmuchać.

Dziecko, któremu brak kompetencji społecznych, ma dwie drogi - albo stanie się ofiarą rówieśników, albo nie mogąc znieść, że zajmuje wśród nich niską pozycję, że przegrywa w rywalizacji z zaradniejszymi od siebie, da upust swojej frustracji i zacznie się zachowywać agresywnie. Wyrwie koledze zabawkę, bo się nie nauczyło innych konstruktywnych sposobów wyjścia z trudnej dla siebie sytuacji.

A jak je tego uczyć?

Podam pani prosty przykład. Kiedy moja córka była jeszcze mała, zabrałyśmy się do robienia mielonych kotletów. Gdy je już z pomocą Ani uformowałam, okazało się, że w domu nie ma tartej bułki. Pogoda była paskudna, a do sklepu daleko. Byłam zła, ale po chwili przypomniałam sobie, że mamy w domu płatki owsiane. Zmiażdżyłyśmy je wałkiem i wyszła z tego znakomita panierka. A przy okazji dziecko zobaczyło, że napięcie emocjonalne nie musi prowadzić do bezsensownego wybuchu złości. I kiedy później samo natknie się na jakąś przeszkodę, to też będzie szukało dobrego wyjścia.

Rodzice słyszą, że powinni z dzieckiem rozmawiać. Czy także o tym, co dobre czy złe, słuszne czy niesłuszne?

Z małym dzieckiem, nawet z przedszkolakiem, nie ma co rozprawiać o wartościach, wygłaszać kazań umoralniających. Chyba że samo zapyta. Można rozmawiać przy okazji. Kiedyś córka opowiadała mi, że jej koleżanka przyszła do przedszkola cała we łzach. Dlaczego płaczesz? - spytała pani. - Bo kotek mi umarł. - Wielka mi strata - pani wzruszyła ramionami. A powinna po pierwsze, uszanować ból tej dziewczynki, a po wtóre, porozmawiać z dziećmi o tym, że taka jest naturalna kolej rzeczy i że zawsze jest nam w takich razach smutno, ale robi się troszkę lżej, jeśli inni to rozumieją i otaczają przyjaźnią. To byłaby naturalna lekcja wrażliwości.

Jak jeszcze możemy rozwijać wrażliwość dziecka?

Przez pokazywanie, że ludzie są różni, mają różne potrzeby i problemy, ale wszyscy są jednakowo ważni. A ci, którym jest łatwiej, powinni pamiętać o tych, którym jest trudniej.

No i znowu nie chodzi tu o słowa, ale o naszą postawę. Powiedzmy, że przy okazji porządków zbieramy ubrania i zabawki, które mogą się przydać innym dzieciom. I zwyczajnie zbieramy, zanosimy, ale o tym nie gadamy. Innym razem zrobimy zakupy chorej sąsiadce albo wpadniemy do przedszkola integracyjnego pomóc paniom w ubieraniu dzieci i zawiezieniu ich na basen. I dla dziecka to wszystko będzie naturalne.

Wróćmy zatem do naszego wyjściowego dylematu - wychowywać "do wartości" czy "do sukcesu"?

To tak, jakby mnie pani pytała, czy myć uszy, czy szyję. Rozwój dziecka przebiega dwiema ścieżkami. Pierwsza ścieżka, moralna, wiąże się z koniecznością poznania i przestrzegania zasad regulujących stosunki między ludźmi. Druga jest ścieżką wiedzy, umiejętności, która prowadzi dziecko ku coraz większej samodzielności. I w wychowaniu chodzi o to, by rozwój toczył się harmonijnie obiema ścieżkami. Źle, jeśli którąkolwiek zaniedba się dla drugiej. Bo co z tego, że w rodzinie wszyscy się kochają i żyć bez siebie nie mogą, jak siedzą na zasiłku. A mogliby się złożyć i wydelegować kogoś do pracy, nawet za granicę, żeby, jak wróci, pomógł wszystkim stanąć na nogi.

Ale nie jest dobrze, kiedy jesteśmy tak pochłonięci pracą i zarabianiem pieniędzy, że szkoda nam czasu na kontakty. Aż przyjdzie kryzys wieku średniego i... Okaże się, że nie mamy przyjaciół, bośmy ich zaniedbali, z sąsiadami nie utrzymujemy kontaktów, bo mieszkamy na ogrodzonym osiedlu, gdzie każdy sobie rzepkę skrobie, do rodziny to już nawet w święta nie jeździmy, bo się wstydzimy, że jest z małego miasteczka. W rezultacie gorzkniejemy, co zaczyna się również odbijać na naszej pracy. Przyjdą młodzi, to wylecimy, bo nie zadbaliśmy o dobre relacje z kolegami i nikt nie będzie miał skrupułów. Więc nawet jeśli myślimy wyłącznie w kategoriach interesu, to dobrze na takiej strategii życiowej nie wyjdziemy. A jak zachorujemy? Chyba będziemy musieli wynająć pielęgniarza, a to przecież kosztuje...

Rzeczywiście ponury obraz...

Ale nawet wtedy, gdy jesteśmy młodzi, zdrowi i wszystko układa się po naszej myśli, to przecież cały smak sukcesu poczuć można dopiero wtedy, gdy mamy go z kim dzielić. Jesteśmy istotami społecznymi, nie tylko w złym - mówiłyśmy już o znaczeniu solidarności w sytuacjach kryzysowych - ale i w dobrym. Radość przeżywana z drugim człowiekiem jest radością podwójną.

Prof. dr hab. Anna Brzezińska pracuje w Instytucie Psychologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Zajmuje się rozwojem i edukacją dzieci i dorosłych. Napisała z Joanną Janiszewską-Rain "W poszukiwaniu złotego środka. Rozmowy o rozwoju człowieka" (wyd. Znak). Ostatnio pod jej redakcją ukazała się praca zbiorowa "Psychologiczne portrety człowieka. Praktyczna psychologia rozwojowa" (wyd. GWP).

Więcej o:
Copyright © Agora SA