Jak wychować szczęśliwe dziecko

Każdy z nas chce, żeby jego dziecko było szczęśliwe i radosne, żeby dobrze czuło się we własnej skórze - jak dbać o zdrowie emocjonalne najmłodszych, podpowiada Penelope Leach*, światowy autorytet w dziedzinie wychowania.

Co to jest zdrowie emocjonalne?

Najuczciwiej byłoby powiedzieć: "Nie wiem". Trudno sprecyzować tu jakąś normę. Łatwiej opisać skrajności - dziecko emocjonalnie kwitnące i dziecko z problemami.

Kiedy można podejrzewać, że dziecko ma problemy?

Wtedy, gdy nie czuje się dobrze we własnej skórze. Gdy nie radzi sobie ze sobą, z innymi i z wymaganiami, którym ma sprostać.

Innym sygnałem jest coś, co nazywam "przedponiedziałkowym stanem ducha" - nastrój, jaki ogarnia dziecko na myśl, że mama znowu pójdzie do pracy, a ono do żłobka czy przedszkola. Każde dziecko przeżywa czasem taki stan (zwłaszcza w niedzielę wieczorem!), ale jeśli tkwi w nim permanentnie, świadczy to o problemach emocjonalnych.

Bywają problemy przejściowe związane np. z narodzinami rodzeństwa, z powrotem mamy do pracy, przeprowadzką. Niepokoić można się dopiero wtedy, gdy po takiej zmianie dziecko długo nie może odzyskać równowagi albo gdy byle co go z niej wytrąca, a rodzice, choć czuli i troskliwi, nie potrafią mu pomóc.

Czy zdrowie emocjonalne dziecka wiąże się z jego wiekiem?

W życiu małego dziecka są okresy bardziej i mniej burzliwe. Rodzice martwią się czasami, że ich dwulatek jest tak bardzo "na nie". A przecież w tym wieku to zupełnie normalne. Ale co z trzylatkiem, który chętnie chodził do przedszkola i nagle zaczął się przed tym bronić? Skąd rodzice mają wiedzieć, czy to coś poważnego?

Jeśli problem ogranicza się do sytuacji przedszkolnej - dziecko boi się rozłąki z matką czy ojcem, źle przyjęło nową panią czy przeniesienie do innej grupy, to mamy raczej do czynienia z niewielkim odstępstwem od społecznych oczekiwań wobec dzieci w tym wieku. Dopóki malec nie oswoi się z nową sytuacją, najlepiej mu tę rozłąkę dawkować - postarać się, by nie była zbyt gwałtowna ani zbyt długa jak na jego przejściowo osłabioną wytrzymałość emocjonalną.

Czasem jednak problem nie ogranicza się do jednej sfery życia. Jeśli dziecko boi się także w innych sytuacjach, jeśli jest stale zalęknione, ma koszmarne sny, to sprawa jest poważniejsza. Trzeba je wtedy otoczyć czułą, serdeczną opieką. I nie wymagać od niego zbyt wiele. Traktować przez pewien czas tak, jakby było na wcześniejszym etapie rozwoju (czterolatka jak trzylatka, trzylatka jak dwulatka i tak dalej). Jakbyśmy chcieli dać mu szansę zrobienia kroku wstecz po to, by ten ostatni etap przebyło jeszcze raz, w wolniejszym tempie.

Rodzicom trudno się więc nieraz zorientować, czy zachowanie dziecka mieści się jeszcze w normie dla jego wieku, czy świadczy już o jakichś problemach emocjonalnych?

Tym bardziej, że nastąpiła społeczna zmiana oczekiwań wobec najmłodszych. 10, 15 lat temu uważano za rzecz najzwyklejszą w świecie, że niespełna roczny malec nie chce zejść z kolan matki i przyłączyć się do grupy obcych dzieci. A dzisiejsi rodzice często od takich maluchów oczekują umiejętności społecznych! 10 lat temu nie spodziewalibyśmy się, ba - nie chcielibyśmy, by malutkie dziecko godziło się zostać na parę godzin z obcą osobą w obcym miejscu. Dziś w supermarketach, na siłowniach i innych przybytkach dla dorosłych są przechowalnie dla dzieci i rodzice spodziewają się, że maluchy będą je akceptować. Niektóre istotnie chętnie bawią się ślicznymi zabawkami i za nic mają to, że mama i tata gdzieś sobie idą. Inne nie chcą się z tym pogodzić, a ich rodzice zazdroszczą szczęśliwcom, których dzieci są tak niezależne, że można je wszędzie zostawić.

Skąd ta zmiana oczekiwań?

To skutek zmian w strukturze rodziny. I nie chodzi tu tylko o powszechnie znane zjawiska jak wzrost liczby rozwodów i samotnych matek (a także ojców), ale w ogóle o zmniejszenie się rodziny. Mamy dziś mnóstwo jedy- naków i dzieci, które wychowują się z rodzeństwem przyrodnim, znacznie starszym lub znacznie młodszym. A że w naszych czasach nie jest bezpiecznie wypuszczać dzieci na podwórko, dorośli bardziej niż kiedyś organizują dzieciom czas - posyłają je na rytmikę, gimnastykę, plastykę, itd. I znów część dzieci to akceptuje, a nawet bardzo lubi (bo to jedyna okazja do kontaktów z rówieśnikami), ale nie wszystkie.

Dziecko powinno mieć czas na nieskrępowaną zabawę w pojedynkę lub z kolegami. Rozwija się wtedy emocjonalnie i społecznie, kształtuje się jego wyobraźnia i samodzielność. Czy to nie ironia losu, że uczniom daje się zwykle mniej niezależności, niż jej potrzebują, zaś najmłodsze dzieci często dostają jej więcej, niż mogą udźwignąć?

Coraz więcej małych dzieci spędza czas w dużej grupie, gdzie oczekuje się od nich opanowania i niezależności. Tak jakby małe dziecko w ogóle mogło być niezależne. Jakże by się miało wtedy czegokolwiek nauczyć? Skąd by wiedziało, jak żyć z ludźmi?

Sądzę, że chodzi o znalezienie równowagi pomiędzy zachęcaniem do niezależności a dawaniem malcowi oparcia, gdy tego potrzebuje. Ale to nie takie proste...

Myślę, że w tej sprawie najlepiej zdać się na samo dziecko. Kiedyś widziałam na plaży ojca z córeczką, która wyglądała na bardzo zmęczoną. Ojciec wziął ją do wody, a dziewczynka zaczęła natychmiast protestować. Wyszli więc i zaczęli się bawić w piasku. Chwilę później mała sama ruszyła w stronę morza. Stanęła nad brzegiem i nie wiedząc, co robić dalej, usiadła na mokrym piasku. Wtedy ojciec podszedł i podał jej palec. Nie próbował zaciągnąć do wody, tylko zaofiarował pomoc na wypadek, gdyby jej potrzebowała.

I właśnie o to chodzi - żeby podążać za dzieckiem i pomóc mu uczynić następny krok na drodze, na którą samo wkroczyło. Wtedy i sukces będzie pewniejszy. Sztuka rodzicielstwa w dużej mierze polega na tym, by uważnie obserwować dziecko i zachować się właściwie we właściwym czasie.

A jaką rolę mają do odegrania rodzice, jeśli chodzi o naukę panowania nad emocjami?

Bardzo ważne jest, by dzieciom od maleńkości pozwolić na przeżywanie i wyrażanie uczuć. Kiedy malec się skaleczy, często słyszy: "Nie płacz". A niby dlaczego ma nie płakać, skoro jest mu do płaczu? Niczemu nie służy też wymykanie się cichaczem z domu, żeby dajmy na to dziewięciomiesięczne niemowlę nie wybuchło płaczem. Lepiej będzie dla niego, jeśli pozwolimy mu przeżyć smutek rozłąki i znaleźć ukojenie u drugiego z rodziców, babci czy niani. Pragniemy - i powinniśmy - pocieszyć dziecko, kiedy jest nieszczęśliwe, ale nie róbmy tego przez negowanie jego uczuć ("Nie płacz, nie boli", kiedy właśnie boli) ani osładzanie ich batonikiem. Tylko przeżywając je, malec ma szansę przekonać się, że są do zniesienia. I widząc, że z bliskimi jest podobnie. Jeśli nie pozwoli mu się odczuwać i wyrażać własnych uczuć, to nie będzie ich rozumiało i nie uwierzy, że kiedykolwiek zdoła nad nimi zapanować.

A więc trzeba dać dziecku szansę, by się przekonało, że nawet jeśli w tej chwili jest mu źle, to potem będzie lepiej?

Tak, ale to nie wszystko. Ważne, by zrozumiało, że nasze uczucia nikogo nie krzywdzą, że wolno nam czuć to, co czujemy. Dla innych ludzi istotne jest dopiero to, co ze swymi uczuciami robimy, jak się pod ich wpływem zachowujemy.

I jeszcze jednej rzeczy dziecko musi się nauczyć. Że inni też mają uczucia. Weźmy taką oto typową scenkę: dwulatek uderzony przez kolegę wybucha płaczem i zaraz mu oddaje. Jakież jest jego zdziwienie, gdy widzi, że teraz płaczą obaj! Dlaczego? Bo dopiero za rok uzmysłowi sobie, że inni ludzie czują podobnie, że mają życie psychiczne. Zdolność do wyobrażenia sobie, co ktoś może myśleć i czuć w danej sytuacji, będzie się doskonaliła aż do wieku szkolnego.

Z czym jeszcze rodzice mają trudności?

Niektórzy postępują tak, jakby ich główne zadanie polegało na korygowaniu zachowania dziecka. Jakby uważali, że troska o jego samopoczucie (w przeciwieństwie do strofowania go) była równoznaczna z pobłażaniem. Tymczasem samopoczucie dziecka jest bardzo ważne - nie chodzi o to, by zaspokajać wszystkie zachcianki, ale o to, by dziecko dobrze czuło się we własnej skórze. Wtedy nie zbraknie mu wiary w siebie i będzie umiało sprostać wymaganiom otoczenia.

Jak to osiągnąć?

Kluczem do wszystkiego jest miłość, która nie stawia warunków, nie mówi: "Kocham cię, bo jesteś taki śliczny, taki mądry. I pozwalasz mi się wyspać", tylko: "Kocham cię, bo jesteś taki, jaki jesteś. Kocham cię nawet wtedy, kiedy nie cierpię tego, co robisz".

Ale czy to naprawdę trzeba dziecku mówić? Czy dziecko tego nie widzi?

Trzeba. Dziecko nie jest jasnowidzem. Nieraz słyszę od rodziców: "Moje dziecko wie, jak strasznie je kocham". Tymczasem zachowują się tak, że wątpię, czy dziecko naprawdę to wie. Skąd oni wiedzą, że ono wie? I kiedy po raz ostatni zapewnili je o swej miłości? I jak dziecko zrozumiało ich słowa? Dziecko musi wiedzieć, że rodzice lubią z nim być. Niech więc ci, którzy są przeświadczeni, że dziecko wie o ich miłości, przypomną sobie, kiedy ostatnio zabiegali o jego towarzystwo? Kiedy spytali dziecko, czy nie pograłoby z nimi w piłkę albo w memo? Kiedy zaprosili je do wspólnego baraszkowania? O wiele częściej jest odwrotnie i przez to dziecko wciąż ma wrażenie, że chce od rodziców więcej, niż oni są skłonni dać.

Jakby Pani dokończyła zdanie: Chciałabym, żeby rodzice...

.cieszyli się, czym się da, i nie przejmowali resztą. Wychowanie dziecka nie składa się z samych przyjemności. Irytuje mnie, kiedy ludzie na to narzekają. Bo czy kto słyszał o działalności twórczej, która byłaby pasmem nieustannych radości? Dlaczego rodzicielstwo miałoby być wyjątkiem?

Cieszcie się każdą chwilą, godziną, dniem, rokiem, nie tylko tymi ekscytującymi momentami, kiedy wasze dziecko zrobi milowy krok w rozwoju. Cieszcie się każdym dniem dla niego samego, nie zaś ze względu na jego znaczenie dla przyszłości.

Rozmawiał John Hoffman ("Today's Parent")

* Penelope Leach jest doktorem psychologii, wybitną specjalistką w dziedzinie rozwoju dziecka, autorką wielu bardzo popularnych na świecie poradników dla rodziców. Pochodzi z Wielkiej Brytanii. Jej książka "Your Baby and Child" została przetłumaczona na 29 języków (w Polsce ukazała się pt. "Twoje dziecko") i rozeszła się w nakładzie ponad 3 mln egzemplarzy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.