Portret rodzinny

O rodzicach i dzieciach w czasach przemian mówi Mariola Bieńko*, socjolog rodziny.

Dlaczego w Polsce rodzi się coraz mniej dzieci?

Kobiety coraz później decydują się na macierzyństwo, a im później chce się zajść w ciążę, tym trudniej. Poza tym teraz w Polsce uważa się, że najważniejsze to zapewnić dziecku komfort ekonomiczny. Chcemy mu dać wszystko, co tylko można, więc uważamy, że stać nas tylko na jedno dziecko.

Rodzice boją się, że jeżeli będą mieli więcej dzieci, to nie zapewnią im odpowiedniego statusu materialnego?

Wielu rodziców myśli: "Tyle jesteśmy warci, ile jest warte nasze dziecko". Jeśli od najmłodszych lat nie gra na gitarze, nie mówi trzema językami, nie błyszczy w towarzystwie, to znaczy, że jesteśmy złymi rodzicami. Tak jakby dziecko było ich wizytówką. Albo inwestycją, która musi się zwrócić - zapewnić byt na starość, albo chociaż zadziwić otoczenie, żeby można się było nim popisywać. Trochę tak jak nowym samochodem. To smutne.

Czy rodzina wielodzietna nie jest już dobrze widziana?

Są ludzie (zwykle wykształceni, religijni i dobrze sytuowani), którzy stawiają na rodzinę i mają dużo dzieci, bo chcą kultywować wartości rodzinne. Jest ich jednak niewielu.

Czym różnimy się od krajów zachodnich, jeśli chodzi o miejsce dziecka w rodzinie?

W polskiej rodzinie wszystko kręci się wokół dziecka. Dajemy mu to, co najlepsze, nawet odejmując sobie. Rodzina, choć coraz mniejsza, wciąż jest dla nas najwyższą wartością, panaceum na bolączki tego świata. W Polsce, podobnie jak we Włoszech, matka ma w niej silną pozycję, decyduje w wielu sprawach, zwłaszcza w kwestiach wychowania. Na południu Europy mężczyźni w rodzinnym domu do trzydziestki. Mogliby mieszkać sami, ale po co? Są bardzo przywiązani do swoich matek, które w dodatku ich obsługują. W Polsce to też jest coraz powszechniejsze. W ogóle w dzisiejszym świecie mężczyzn wychowują przede wszystkim kobiety.

Szczególna rola matki ma u nas długą tradycję...

Model matki Polki funkcjonuje już od zaborów. Mężczyźni przebywali na zesłaniu, a kobiety musiały sobie radzić same. Potem były wojny. Potem komunizm, w którym kobieca przedsiębiorczość ratowała domowe budżety. Kościół również podtrzymywał model rodziny jako azylu. A teraz nagle wszystko się zmieniło. Starsi nie nadążają za tymi zmianami, w młodych rozbudzono pragnienia, których nie sposób zaspokoić. Jesteśmy biednym krajem, a aspiracje mamy jak Amerykanie. Podobne rozdarcie widać w sferze wychowania. Na Zachodzie rodzice opierają się na fachowych poradnikach. My wciąż polegamy na tradycji przekazywanej nam przez matki, babki, a przy tym tempie zmian tradycyjne metody opieki nad dzieckiem nie zawsze się sprawdzają. Poród, karmienie, pielęgnacja - to wszystko wygląda teraz inaczej.

Jak wynika z badań Fundacji Komunikacji Społecznej*), trzy czwarte rodziców twierdzi, że w wolnym czasie rozmawia z dzieckiem. Ale na podstawie praktyki klinicznej wydaje mi się, że rodzice bardzo mało rozmawiają z dziećmi.

Pamiętajmy, że to są tylko deklaracje. Ludzie mówią, że tak spędzają wolny czas. A jak jest naprawdę? Z innych badań wynika, że rozmawiamy z bliskimi 10 minut dziennie, głównie na tematy organizacyjne. Mam wrażenie, że zatracamy umiejętność mówienia o swoich uczuciach. O tym, co nas cieszy i smuci.

Dlaczego nie mówimy o uczuciach?

Bo nikt nas tego nie uczy. Od zawsze kobiety były specjalistkami od więzi międzyludzkich, ale kobiety aktywne zawodowo są dziś bardzo zajęte. Jest ich zresztą coraz więcej, bo zajmowanie się wyłącznie domem nie daje samodzielności finansowej ani prawa do emerytury, ani nawet takiego prestiżu społecznego jak dawniej. Ponieważ nie można robić wszystkiego równocześnie, coś musi ucierpieć i zdaje mi się, że cierpią właśnie członkowie rodziny.

Słyszy się nieraz, że nieważne, ile czasu poświęca się dziecku, ważne, jak się go spędza. A przecież, żeby dziecko poznać, żeby się go nauczyć, potrzeba czasu. Więc nie tylko jakość, ale i ilość jest ważna. Na małe dziecko trzeba się napatrzeć, nadotykać go, nawąchać. Poznać wszystkimi zmysłami, żeby umieć je wyczuwać, stworzyć z nim więź. A później stale ją podtrzymywać, pielęgnować. My tymczasem nie okazujemy czułości starszym dzieciom, nie mówimy im, że je kochamy, że są dla nas ważne. I tego też trzeba rodziców nauczyć.

Rodzice twierdzą - tak w każdym razie wynika z badań Fundacji - że czas wolny spędzają razem z dziećmi: na zakupach, na odrabianiu lekcji, oglądaniu telewizji... Jak Pani to skomentuje?

Że inaczej niż autorzy badań rozumieją pojęcie czasu wolnego. Chyba go w ogóle nie mają, skoro cały jest wypełniony obowiązkami. Może dla rodziców zakupy, gotowanie i sprzątanie to jest wspólne spędzanie czasu wolnego, ale dla dzieci na pewno nie. Rodzinne zakupy urosły do rangi rytuału ważniejszego niż wspólne posiłki. My chyba nie umiemy być razem. Nie spieszyć się, rozmawiać, słuchać. Przy wyłączonym telewizorze. Bo telewizor stał się nowym członkiem rodziny. Spróbujmy sobie wyobrazić dzień, dwa bez niego. Toż to byłby dramat!

A jak Pani widzi udział ojców w wychowaniu?

Zmienia się wizerunek mężczyzny. Zaczynamy od niego wymagać, by był jednocześnie wrażliwy i mocny, czuły, ale by nie okazywał słabości. To trudne do pogodzenia. Z jednej strony chcemy, by ojciec włączał się w wychowanie, a z drugiej nie bardzo jesteśmy gotowe ustąpić mu pola. Ale jakaś zmiana w kierunku partnerstwa już się dokonała. Przynajmniej w deklaracjach. W naszych badaniach połowa rodziców wyraziła opinię, że w wychowaniu dzieci uczestniczą oboje po równo. Piętnaście lat temu wynik nie byłby możliwy!

Może więc te zapracowane kobiety mogą liczyć na wsparcie mężczyzn?

Mężczyźni sprawdzają się w sytuacjach zadaniowych, takich jak wizyta u lekarza, pierwszy dzień w przedszkolu, zebrania, wywiadówki, zakupy. Ale i na co dzień łatwiej dziś zajmować się dzieckiem - dania w słoiczkach i pieluchy jednorazowe i słoiczki pracują na ojców, co sprzyja partnerskiemu podziałowi obowiązków.

Jednak trzy sfery wciąż jeszcze są domeną matek. Po pierwsze, ojcowie nie bawią się z dziećmi (uwłacza to powadze mężczyzny?). Po drugie, ojcowie nie przytulają dzieci (czułość przystoi tylko kobietom?). Po trzecie, nie interesują się, jak im minął dzień (takie błahe sprawy nie są godne ich uwagi?).

Jak by Pani opisała dzisiejszą rodzinę, jak wygląda taki współczesny portret?

Jesteśmy na etapie przejściowym pomiędzy demokratycznym modelem rodziny, w którym obowiązki rozkłada się w sposób partnerski w drodze negocjacji, a modelem konserwatywnym, z tradycyjnym podziałem ról. I wygląda na to, że rzeczniczkami modelu demokratycznego są kobiety, a konserwatywnego mężczyźni. Dzieci wciąż czują respekt przed ojcami. Skąd się to bierze? Najwyraźniej za sprawą matek, bo ojcowie, którzy często są gośćmi we własnym domu, mają niewielki wpływ na swoje potomstwo.

W ten sposób pośrednio wyraża się dwoistość pragnień współczesnej kobiety, która chciałaby, by ich mężczyzna był czuły, wrażliwy i na równi dzielił z nią trudy codziennego życia, a jednocześnie, był głową rodziny, autorytetem. A to jest wewnętrznie sprzeczne.

Takich sprzeczności jest pewnie więcej...

W Polsce nadal wymaga się od mężczyzny, żeby utrzymywał rodzinę. Więc z jednej strony partnerstwo, a z drugiej - gdy on zarabia mniej niż kobieta, to czuje się niepełnowartościowym mężczyzną. Kobiety też są rozdarte - chcą być dobrymi matkami, wiedzą że matka jest małemu dziecku bardzo potrzebna, ale chcą się również realizować zawodowo. Tak więc dzisiejsi rodzice mają problemy sami ze sobą, z przystosowaniem się do zmian, z odnalezieniem własnej tożsamości, ze zrozumieniem istoty przemian.

Pewnie dlatego wielu rodziców nie potrafi przekazać stabilnego modelu dzieciom. A one świetnie wyczuwają to zagubienie rodziców i, nie mając w nich mocnego oparcia, szukają innych autorytetów. Pocieszam się, że dzisiejsi rodzice wiedzą przynajmniej, jak być powinno. Wiedzą, że trzeba rozmawiać, przytulać, rozumieć. Może jeszcze nie bardzo wiedzą, jak to robić, ale bardzo się starają, a dzieci to czują i to już jest bardzo dużo.

Artykuł powstał w ramach kampanii "Tata i ja". Kampania jest elementem programu BYĆ RODZICEM prowadzonego przez Fundację Komunikacji Społecznej. Badania na temat komunikacji i relacji w rodzinie przeprowadzone przez Fundację Komunikacji Społecznej i TNS OBOP na ogólnopolskiej reprezentatywnej grupie 1005 Polaków powyżej 15. roku życia, w badaniu zastosowano technikę wywiadu kwestionariuszowego.

* Dr Mariola Bieńko jest socjologiem, pracuje w zakładzie psychospołecznych badań nad rodziną przy Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych na Uniwersytecie Warszawskim, ma troje dzieci.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.