Jak chronić dzieci przed agresją?

Psychoterapeuta Wojciech Eichelberger w rozmowie z Renatą Arendt-Dziurdzikowską.

W telewizji co dwie minuty - jak pokazują badania - ktoś kogoś katuje, morduje, rani z pistoletu, wysadza w powietrze, kopie, albo przynajmniej poniża słownie, obraża i przeklina. W radiu wiadomości o dzieciach zabijających inne dzieci i własnych rodziców. Na ulicach plakaty antyaborcyjne, pokazujące krwawe, poszarpane ludzkie płody. Wszędzie krew, śmierć i przemoc. Jak chronić dzieci przed agresją?

Mądrze je kochając - nie ma lepszego sposobu. Gdyby nasze dzieci czuły, że są ważne, cenne, otoczone szacunkiem, poradziłyby sobie z agresją świata. Przemoc na ulicach jest pochodną przemocy w rodzinie. Największe dramaty dzieją się w czterech ścianach domu.

Okrucieństwa, które wylewają się z telewizora nie są aż tak ważne?

Są bardzo niebezpieczne. Obrazy przemocy czynią z zabijania rzecz w zasięgu ręki. Jeśli się da, trzeba oczywiście chronić przed nimi dzieci. Ale i samemu zrezygnować z oglądania drastycznego filmu.

Rodzice często mówią dziecku: ty nie patrz, jak ja robię, tylko rób, jak ja mówię.

To karkołomna instrukcja, która nigdy nie działa. Rodzice nie mogą być drogowskazem, muszą iść drogą, którą wskazują. A na ogół wskazują inną drogę, a idą inną.

I gdy dziecko nasiąka przemocą, najczęściej obwiniają o to nauczycieli, dziennikarzy, sąsiadów, rząd.

Dzieci, które popełniają samobójstwa z powodu szkoły, nie mają oparcia w domu. Jeśli w domu jest wszystko w porządku, dziecko zniesie każdą szkołę. I odwrotnie - jeśli między dzieckiem a rodzicami nie ma miłości, wszystko może się zdarzyć. Dopiero teraz mówi się otwarcie o przemocy w rodzinie.

Statystyki są zatrważające. Czterdzieści procent rodziców przyznaje się, że bije małe dzieci raz na miesiąc i częściej! I mają z tego powodu "poczucie dobrze spełnionego obowiązku".

Podejrzewam, że jest jeszcze gorzej - te dane nie są pełne. Trzeba dobrze przypomnieć sobie siebie jako dziecko, aby mieć świadomość, jak nasze dziecko przeżywa bicie przez dorosłego. To przerażające doświadczenie widzieć olbrzyma, który traci nad sobą kontrolę, zachowuje się nieobliczalnie. Sytuację bicia dziecko przeżywa często jak zagrożenie życia.

Nie wolno bić dzieci?

Nie wolno. Ale bicie jest tylko jedną z form przemocy. Przemoc to także agresja słowna, poniżanie, zniewalanie, nadopiekuńczość.

Nadopiekuńczość?

Nadopiekuńczość jest rodzajem agresji, ponieważ uprzedmiotawia dziecko. Jest odczuwana równie dotkliwie, jak przemoc słowna, czy bicie. Z dziedzictwem nadopiekuńczości bardzo trudno poradzić sobie w dorosłym życiu. To miękki faszyzm, ślicznie opakowana przesyłka, z materiałem wybuchowym w środku.

Skąd bierze się przemoc w rodzinie? Dlaczego rodzice upokarzają dzieci? Co im to daje?

Robią to nieświadomie - przenoszą na dzieci wszystko, z czym spotkali się sami, będąc dziećmi. Odreagowują zło, którego doświadczyli. Tu obowiązuje bardzo prosta zasada: ofiara zawsze szuka ofiary. A szczególnie czyni tak ofiara, która jest nieświadoma tego, że była ofiarą. Większość z nas dystansuje się wobec bolesnej świadomości, iż byliśmy upokarzanymi dziećmi, że doświadczyliśmy przemocy. Rzeczywiście niełatwo zbliżyć się do tych przeżyć. Ale jeśli wybieramy dystans, to jednocześnie szukamy ofiary, czyli stajemy się katem, albo wchodzimy w sojusz z katem.

Ofiarą staje się dziecko?

Oczywiście, ponieważ dziecko jest istotą całkowicie zdaną na rodziców, zależną, bezbronną. Nawet bardzo wrażliwym rodzicom trudno nie ulec pokusie wykorzystania tej ogromnej przewagi. Dziecko jest dla rodziców mało wymagającym partnerem, bardzo łatwo można je uprzedmiotowić, odreagować na nim frustracje, wyładować gniew i złość.

Czy nie nadużywamy tu słów - ofiara, kat?

A jak to inaczej nazwać? Dziecko jest kozłem ofiarnym we właściwym sensie tego słowa, ponieważ nie zasługuje na to, w jaki sposób jest traktowane.

Ankietowani rodzice przyznają, że biją dzieci z wściekłości, wtedy, gdy dziecko nie chce się podporządkować. Dlaczego dziecko, które mówi "nie" budzi wściekłość?

Nieświadomy komunikat, który przekazuje rodzic brzmi: nie będziesz miał lepiej ode mnie. Mnie krzywdzono, mnie na nic nie pozwalano, dlatego tobie też nie wolno się przeciwstawiać. To bywa jeszcze bardziej skomplikowane, ponieważ są rodzice, którzy zdają sobie sprawę, jak wiele przemocy doświadczyli jako dzieci i obiecują sobie, że ich dzieci będą miały zupełnie innych rodziców. Ale jeśli prawdziwie nie skonfrontowali się z tamtym bólem, agresja która w nich została, przejawi się w inny sposób - będą nadmiernie chronić swoje dziecko, staną się nadopiekuńczy. Chodzi o to, że w człowieku kłębi się wypierana wściekłość, czuje się w związku z tym winny i dlatego robi wszystko, by tę wściekłość zakamuflować "dobrocią, troską i miłością".

W jakich sytuacjach najczęściej dziecko mówi "nie". Co szczególnie doprowadza rodziców do szału?

Cokolwiek, co jest próbą stanowienia o sobie, dopominania się o swoje prawa - nie chce się ubrać, chce mieć inną fryzurę, nie chce wyjść, nie chce przyjść, nie chce zjeść. Dziecko daje do zrozumienia, że jest osobą, a nie przedmiotem, który można przestawić z miejsca na miejsce, który można ubrać jak się chce, czy zapomnieć o nim; jest osobą, z którą trzeba się liczyć, uwzględniać potrzeby, respektować granice.

A przecież rodzice nie mają czasu na takie fanaberie.

Dziecko, które się przeciwstawia, sprawia kłopot, angażuje zbyt wiele rodzicielskiej energii i uwagi, chce więcej, niż założono w rodzinnej tradycji, że dostanie, a to jest dla rodziców trudne do przyjęcia. Wściekłość jest często zachowaniem nawykowym, dziedziczonym z pokolenia na pokolenie. Na przykład w jakiejś rodzinie dziedziczy się przekonanie, że dziewczynki są grzeczne, siedzą cicho i nie sprawiają kłopotów, czyli można o nich zapomnieć. A tu rodzi się mała dziewczynka i zaczyna sprawiać kłopoty, mimo, że jej matka, babka, prababka żyły w sposób niezauważalny. Matce bunt małej dziewczynki nie mieści się w głowie. Dziewczynka zostaje brutalnie przywołana do porządku. Ale nie musimy sięgać aż tak głęboko - źródła niechęci, tłumionej lub nie, w stosunku do dzieci mogą być prostsze. Przecież znaczna część dzieci to dzieci nieplanowane, poczęte w nieodpowiednim momencie życia rodziców. Taka sytuacja automatycznie stawia dziecko w roli potencjalnego kozła ofiarnego.

Znaczna część dzieci - to znaczy ile?

Nie wiem ile, ale na przykład wiadomo, że 60 procent pierwszych ciąż to ciąże przedmałżeńskie. W wielu przypadkach dziecko staje się "winne", że wymuszone małżeństwo się nie udało. Następna przyczyna złego samopoczucia rodziców to nieodpowiednia płeć dziecka. Chcieli chłopca, rodzi się dziewczynka, albo odwrotnie. W podświadomości rodziców i dziecka zostaje zapisane, że zawiodło, nie spełniło oczekiwań. Jakim prawem więc stawia wymagania, dopomina się czegoś. Powinno siedzieć cicho i dziękować, że żyje.

To rodzicielska patologia.

Ale liczba rodzin patologicznych, dysfunkcyjnych rośnie lawinowo. To skutek transformacji ustrojowej. Ojców nie ma w domu, a ostatnio także matki wychodzą z domu. Wszyscy są zmęczeni, ponieważ gonią za sukcesem. Propaganda rynku robi swoje - okazuje się, że przede wszystkim trzeba mieć, że BYCIE nie jest takie ważne. A dziecko wymaga bycia, obecności, troski, uwagi.

Z tego wynika, że wszyscy wymagamy psychoterapii.

Jak widać. W Laboratorium Psychoedukacji proponujemy rodzicom trening psychologiczny, ale nie ma chętnych. Rodzice mają zbyt często świetne samopoczucie.

Uczymy się obsługiwać komputer, maszynę do szycia, szybkowar, a wydaje nam się, że rodzicami możemy być tak po prostu.

To okropne, że ten najważniejszy, najbardziej odpowiedzialny zawód świata - bycie rodzicem, jest niekwalifikowany. Każdemu człowiekowi, który decyduje się, żeby mieć dziecko, przydałby się kurs przygotowawczy, jakaś okazja do pogłębionej refleksji nad tym, co wydarzyło się w jego życiu, gdy był dzieckiem, a co może nieświadomie przenieść w życie swojego dziecka. Nikt, naprawdę nikt nie jest dostatecznie mądry, żeby całkowicie uniknąć takich przeniesień. Trzeba nieustannie podnosić rodzicielskie kwalifikacje - obserwować swoje zachowanie wobec dziecka i emocje, które wzbudza, być uważnym, świadomym.

Nic nie pomogą mądre przedszkola i szkoły, jeśli rodzice nie poznają i nie zrozumieją swojej historii?

W czasach gierkowskich, gdy na chwilę powiało wolnością, moi przyjaciele, psychologowie i pedagodzy założyli eksperymentalne przedszkole na Ursynowie. Odcięli się od wszelkiej ideologii przemocy i ograniczania dzieci. Wyszli z założenia, że przede wszystkim trzeba dzieci wspomagać, trzeba być przysłowiowym angielskim ogrodnikiem, który pomaga roślinom rosnąć, a nie przycina je i formuje. Po weekendzie do przedszkola wracały dzieci zestresowane, przywołane do porządku. Rodzice nie mogli poradzić sobie z nimi w domu! Trzeba było otworzyć drugie przedszkole - dla rodziców. Musieli przejść specjalny trening, którego celem było, aby przypomnieli sobie, co czuli wtedy, gdy byli dziećmi. A więc już na poziomie przedszkola okazało się, że aby móc inaczej wychowywać dzieci, trzeba pracować z rodzicami.

Co może być dla rodziców sygnałem ostrzegawczym? Kiedy na pewno wiadomo, że musimy szukać pomocy?

Trzeba obserwować dziecko. Czy jest radosne, spontaniczne, twórcze, czy wręcz przeciwnie - spuszcza wzrok, płytko oddycha, ma przygaszone oczy, boi się, bije słabsze dzieci. To właśnie dzieci zaniedbane emocjonalnie znęcają się nad młodszymi dziećmi i zaczyna się szkolna "fala", a potem jest "fala" w wojsku, w pracy i wszędzie. Losy świata decydują się w dziecinnych pokojach - dla wielu rodziców to przykra prawda, ale tak jest. Gdyby choć przez chwilę w ten sposób pomyślał na przykład ojciec Hitlera, losy świata być może potoczyłyby się inaczej. Hitler jako dziecko był regularnie katowany przez ojca, który w dodatku tłumaczył mu, że czyni tak dla jego dobra - po to, by stał się doskonały. Oczywiście potem ofiara musiała znaleźć swoją ofiarę, a za jej przykładem poszły miliony innych ofiar.

Aż tak wiele od nas zależy?

Wszystko od nas zależy. Jeśli mamy dziecko w pokoju, mamy w pokoju cały świat.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.