Żyjesz w związku? Sprawdź swoje prawa

W małżeństwie to, co nabyte po ślubie, jest wspólne (chyba że małżonkowie spiszą intercyzę). Więc czy on ma prawo wydzielać jej skromną kwotę "na dom", chociaż dobrze zarabia?

Złączenie losu z ukochanym człowiekiem to wielka zmiana w życiu osobistym. Mało kto zdaje sobie wtedy sprawę, że rodzi to także nowe sytuacje prawne

Sama się o tym przekonałam, bo znajomi często pytali mnie o najrozmaitsze kwestie dotyczące związków. Na przykład: czy możemy zawrzeć małżeństwo na plaży, bo tam się poznaliśmy? Czy mogę odebrać list polecony do mojej konkubiny? Co mam mówić na rozprawie rozwodowej? I tak dalej.

I pani książka na takie pytania odpowiada.

Taki był mój zamiar - by ten, kto po nią sięgnie, znalazł w niej wszystko na ten temat - od chwili zawarcia małżeństwa czy wspólnego zamieszkania bez ślubu, przez kwestie finansowe, aż do momentu zakończenia związku, czasami nieuchronnego, poprzez śmierć, czasami przykrego bo przez rozwód. Chciałam też, żeby ci, którzy żyją w związkach nieformalnych wiedzieli, jakie to rodzi konsekwencje i jak wyeliminować pewne ryzyko.

A takich związków jest coraz więcej.

I są to nie tylko związki na zasadzie "zamieszkajmy ze sobą na próbę". Wielu ludzi świadomie wybiera konkubinat. Inni żyją ze sobą bez ślubu, bo nie mają innego wyjścia - geje czy lesbijki nie mogą na gruncie prawa polskiego zawrzeć związku małżeńskiego. I ci, i ci bywają w wielu sprawach bezradni. Wyjątkiem są moi przyjaciele geje, którzy podpisali umowę dotyczącą wzajemnych rozliczeń na wypadek rozstania się. I ta umowa jest o tyle istotna, że jeden z nich kupił mieszkanie, a drugi w znacznym stopniu ponosił koszty remontu tego mieszkania. I w razie rozstania mają już rozwiązane pewne kwestie. Zabezpieczeniem tej umowy jest weksel.

W małżeństwie to, co nabyte po ślubie, jest wspólne (chyba że małżonkowie spiszą intercyzę). Więc czy on ma prawo wydzielać jej skromną kwotę "na dom", chociaż dobrze zarabia? Czy nie powinni mieć wspólnej szuflady z pieniędzmi czy - bardziej nowocześnie - wspólnego konta w banku?

W świetle prawa, jeśli tylko mają małżeńską ustawową wspólność majątkową, to wynagrodzenie należy do majątku wspólnego. Ona może złożyć pozew o przyczynianie się do zaspokajania potrzeb rodziny. Możliwy jest nawet wniosek o wydanie przez sąd nakazu wypłacania do rąk małżonka wynagrodzenia drugiego z małżonków, w całości lub w części.

W jakich sytuacjach lepsza jest rozdzielność majątkowa?

To jest również kwestia indywidualnego podejścia do pieniędzy. Kodeks rodzinny i opiekuńczy pozostawia małżonkom swobodę co do wyboru tzw. małżeńskiego ustroju majątkowego. Muszę się więc zastanowić, czy chcę mieć tę "wspólną szufladę", czy wolę mieć taką sytuacje jak przed ślubem, czyli zarabiać na własny rachunek, wydawać na własny rachunek, zaciągać zobowiązania na własny rachunek. I czy nie będę miała pretensji, jeśli on z naszych wspólnych pieniędzy kupi sobie bardzo drogi zegarek, podczas gdy ja, bardziej gospodarna, nigdy bym sobie na taką rozrzutność nie pozwoliła.

Albo odwrotnie - jak on przyjmie, że ja kupię sobie futro z norek albo suknię prosto z Paryża?

I jak się sama będę wtedy wobec niego czuła Bo to jest kwestia odczuć i wewnętrznych ustaleń w związku. Prawo nie przesądza wyraźnie, do jakiej konkretnie kwoty, w jaki sposób ani na co te wspólne pieniądze mogą być wydawane.

A jeżeli jedna strona wpadnie w nałóg? Hazard? Alkoholizm? Wspólny majątek jest wtedy poważnie zagrożony. Czy druga strona może coś zrobić dla jego ratowania?

Można ustanowić rozdzielić majątkową - można to bowiem zrobić nie tylko przed zawarciem związku małżeńskiego, ale i później. Bądź to polubownie (odbywa się to w formie umowy zawartej przed notariuszem) bądź też - jeśli nie ma woli drugiej strony - sądownie.

W małżeństwie obie strony mają równe prawa i obowiązki. Ale jeśli ktoś się ze swoich obowiązków nie wywiązuje, to nie można ich prawnie wyegzekwować, prawda?

Poza wspomnianym już obowiązkiem o charakterze finansowym, czyli obowiązkiem przyczyniania się do zaspokajania potrzeb rodziny - tego można dochodzić przed sądem.

Ale niedopełnianie obowiązków małżeńskich może być podstawą ubiegania się o rozwód?

O ile spowoduje zupełny i trwały rozkład pożycia, który obejmuje sferę psychiczną, fizyczną i ekonomiczną (wspólne gospodarstwo domowe).

Czy wystarczy, że współmałżonek dopuści się zdrady?

Przepisy nie zawierają wykazu sytuacji, które gwarantują, że sąd orzeknie rozwód. Zdrada, alkoholizm, nawet przemoc nie są automatycznie przesłanką do rozwodu.

Ale każda z tych rzeczy może być

powodem rozkładu pożycia.

Nie mamy dzieci, znudziło nam się być ze sobą, oboje chcemy rozwodu - to nie wystarczy, żeby go dostać?

Wola małżonków nie ma tu znaczenia. Polskie prawo dość autorytarnie traktuje małżonków. Nie wystarczy, że chcemy, że tak wolimy, że nam się znudziło. Jak chcemy, to możemy zawrzeć związek małżeński, ale o jego rozwiązaniu decyduje państwo.

I z tego względu lepszy konkubinat, bo możemy sobie powiedzieć: od jutra jesteśmy osobno, bo tak chcemy.

I nikt za nas nie decyduje. A w przypadku małżeństwa aż trzy osoby: sędzia zawodowy i dwóch ławników. Mogą nas pytać o rozmaite kwestie, często bardzo intymnie; w skrajnej sytuacji nawet kilka lat musimy udowadniać, że rozkład pożycia jest zupełny i trwały, czyli że istnieją pozytywne przesłanki rozwodowe. Ale sąd i tak może go nam nie dać ze względu na dobro dzieci czy zasady współżycia społecznego (są to tzw. przesłanki negatywne).

Np. wtedy, gdy to z małżonków, które nie chce rozwodu, jest poważnie chore?

Tak. A mówiąc ogólniej - kiedy byłoby przez orzeczenie rozwodu wyraźnie poszkodowane.

Rozważmy sytuację pewnego małżeństwa z siedmioletnim stażem. Dotychczas nie mieli dzieci, ale trzy miesiące temu ona zaszła w ciążę. Od dawna jednak coś się między nimi psuło, a teraz jest istne piekło. Ona myśli o rozwodzie, ale boi się, że nie będzie miała gdzie się podziać z dzieckiem - mieszkanie należy do teściowej. Czy prawo chroni jakoś interesy matki i dziecka w tej sytuacji?

"Przez ciążę" nie nabywa się prawa do mieszkania. Dziecku będą jednak przysługiwały alimenty. Tyle że wcale nie wiadomo, czy małżonkowie dostaną ten rozwód. Bo jeśli zaczną dowodzić, że wszelka więź między nimi zanikła, to sąd zapyta: A z kim pani jest w ciąży? Bo jeśli z mężem, to trudno mówić o trwałym rozkładzie pożycia. No chyba, że wydarzyło się coś takiego, co przekona sąd, że nie ma szans na odbudowanie więzi.

Na przykład?

Że dowiedzą się, że są przyrodnim rodzeństwem! Albo że któreś z nich od wielu lat ma tak zwane drugie życie. Albo że on w przeszłości był karany za gwałt. Słowem to musiałoby być coś wyjątkowego, co by sprawiłoby, że wyrósł między nimi mur.

W jakich sytuacjach lepszy jest rozwód bez orzekania o winie?

Jeżeli któreś z małżonków jest winne, to dla tego drugiego korzystniejszy będzie rozwód z orzeczeniem o winie, czyli taki, jaki przewiduje ustawa. Bo, powiedzmy wyraźnie: sąd może odstąpić od orzekania o winie tylko na zgodny wniosek stron.

Dlaczego korzystniejszy?

Przede wszystkim dlatego, że od małżonka wyłącznie winnego druga strona może dochodzić alimentów. I sąd może je orzec nie tylko wtedy, kiedy wskutek rozwodu znalazłaby się w niedostatku - wystarczy, że jej sytuacja materialna się pogorszy.

Powiedziała pani "wyłącznie winny". Czy to znaczy, że bywają sytuacje, kiedy on jest bardziej, a ona mniej winna? Albo odwrotnie?

Sąd nie stopniuje poziomu winy. Nawet jeśli on pierwszy zdradził, a potem dopiero ona, to sąd może orzec winę obopólną. Tak samo jak wtedy, gdy w małżeństwie dochodzi do przemocy z jednej strony, a druga strona zdradza. Choć mogłoby się wydawać, że ten kto ucieka się do przemocy, ponosi większą winę.

Rozwód z orzekaniem o winie jest chyba jednak przykrzejszy, bo trzeba powoływać świadków.

Na okoliczność rozkładu pożycia też powołuje się świadków. Ale kiedy sąd ma zbadać także sprawę winy, to będzie zadawał więcej pytań, drążył dlaczego, kiedy Więc to jest nasza decyzja i dobrze, żebyśmy mieli świadomość konsekwencji jednego i drugiego wyboru. Musimy zważyć zyski (krótsze i mniej obciążające psychicznie postępowanie) i straty (tu w grę wchodzi przede wszystkim kwestia alimentów od byłego małżonka).

A jak jest z alimentami na dziecko? Czy trzeba z tym chodzić do sądu? Może rodzice mogą je sami ustalić?

Jak najbardziej. Jeżeli dajmy na to ojciec dobrowolnie przeznacza na dziecko jakąś kwotę, a matka to akceptuje, to ingerencja sądu nie jest potrzebna. Strony mogą to ustalić ustnie. Mogą też sporządzić bardzo prostą umowę, w której określą wysokość alimentów, terminy płatności, kwoty okolicznościowe (na wakacje, na wyprawkę szkolną itp.). Dodajmy jednak, że dotyczy to par, które rozchodzą się w sposób nieformalny - albo dlatego, że nigdy nie miały ślubu, albo dlatego, że choć są małżeństwem, postanowiły się rozstać bez wnoszenia o rozwód. W sprawach rozwodowych o alimentach na dziecko rozstrzyga sąd.

Tak samo jak o władzy rodzicielskiej i kontaktach z dzieckiem. Czy może być tak, że sąd ograniczy ojcu władzę rodzicielską, a mimo to będzie on miał prawo do kontaktów?

Władza rodzicielska i kontakty z dzieckiem to dwie różne kwestie w wyroku rozwodowym. Sąd może powierzyć wykonywanie tej władzy jednemu z rodziców, a wtedy ogranicza władzę drugiego do określonych uprawnień i obowiązków w stosunku do dziecka. Niezależnie od określenia władzy rodzicielskiej sąd orzeka o częstości i formach wzajemnych kontaktów. Czasami to drugie z rodziców zaniedbuje, niestety, swoje obowiązki w zakresie kontaktów z dzieckiem.

Ale częstsze są sytuacje odwrotne - że, powiedzmy, ojciec chce kontaktów z dzieckiem, ale matka mu je utrudnia, bo ciągle czuje się zraniona

Tylko - dlaczego w postępowaniu w sprawach o rozwód tak mało jest wniosków ojców o przyznanie im opieki nad dzieckiem? Bo słyszy się i czyta, że sądy rodzinne są sfeminizowane i dlatego faworyzują matki. No oczywiście, jeśli każde z rodziców ubiega się o opiekę, a sędzia mówi do ojca: Nie, ja nie przyznam panu opieki, bo matka jest zawsze lepsza, to jest to niewątpliwie dyskryminacja ze względu na płeć. Ale tu by trzeba przeanalizować orzeczenia wyłącznie w tych postępowaniach, w których ojciec faktycznie występował o opiekę. A takich jest zaledwie kilka procent.

W wielu krajach rodzice sprawują opiekę naprzemiennie. Czy u nas też tak może być?

W zeszłym roku była stosunkowo duża reforma kodeksu rodzinnego. W kodeksie znalazł się zapis o planie wychowawczym, czyli tzw. porozumieniu małżonków o sposobie wykonywania władzy rodzicielskiej i utrzymywaniu kontaktów z dzieckiem po rozwodzie - małżonkowie mogą sami przedstawić i zaproponować sądowi harmonogram opieki nad dzieckiem. I można mniemać, że sądy zaczną akceptować różne rozwiązania praktyczne, w tym np. takie, że dziecko przebywa dwa tygodnie u mamy, dwa tygodnie u taty.

Byłoby to zgodne z innymi trendami równościowymi. Już w 1998 roku zniesiono automatyzm w przyjmowaniu przez żonę nazwiska męża, a w zeszłym roku pojawił się przepis znoszący zasadę automatycznego nadawania dziecku nazwiska ojca. Teraz jeśli rodzice mają różne nazwiska, to jeśli nie zgłoszą w USC, jak ma się nazywać dziecko, to dostanie ono z urzędu nazwisko łączone: pierwszy człon po matce, drugi po ojcu.

Jakich zmian w prawie można się jeszcze spodziewać?

Na pewno muszą pojawić się przepisy regulujące związki nieformalne. W Polsce pracuje teraz wielu cudzoziemców, sprowadzają rodzinę Są wśród nich tacy, którzy zawarli w swoim kraju związek rejestrowany - a w Polsce jest to instytucja nieznana. Albo małżeństwo osób tej samej płci. Tacy ludzie są na gruncie naszego prawa traktowani jak osoby sobie obce, więc nagle znajdują się w dużo gorszej sytuacji niż dotąd.

U nas też zresztą coraz więcej osób żyje w takich związkach, a są one w porównaniu z małżeństwami dyskryminowane. Choćby w kwestii dziedziczenia.

Ale przecież istniejące prawo zezwala na sporządzenie testamentu - można uczynić partnera swoim spadkobiercą.

Tyle, że on zapłaci bardzo wysoki podatek spadkowy - nawet kilkanaście razy większy, niż zapłaciłby małżonek!

Więc tu konkubent jest traktowany jak osoba obca. Ale jak leży nieprzytomny w szpitalu, to partner ma prawo do informacji o stanie jego zdrowia?

Tak, ale lekarze często o tym nie wiedzą. Podobnie jest zresztą na poczcie. Kiedy chce się odebrać list polecony do partnera, często pytają, kim się dla niego jest. A to nikogo nie powinno obchodzić, bo taki list może odebrać każdy dorosły domownik.

Kolejna sprawa do uregulowania to niepłodność i in vitro. Trzeba to w końcu uporządkować, oczywiście nie zakazując. No bo są też takie projekty

że tylko dla małżeństw?

Albo in vitro tak, ale bez mrożenia zarodków. A wtedy w razie niepowodzenia kobieta za każdym razem musi poddawać się różnym medycznym procedurom, co nie jest obojętne dla jej zdrowia. Ale na pewno polski ustawodawca musi te sprawy jakoś rozstrzygnąć, bo na razie kliniki specjalizujące się w leczeniu niepłodności próbują to regulować same i w rezultacie pary podpisują bardzo różne umowy w zależności od tego, gdzie się leczą. Pewne rzeczy powinny być ujednolicone. Można oczywiście dyskutować, czy refundować zabiegi, czy nie, komu i tak dalej, ale jakieś regulacje ustawowe są konieczne.

Sylwia Spurek jest autorką kilkudziesięciu prac z dziedziny prawa rodzinnego, administracyjnego i karnego. Wykłada na Uniwersytecie Warszawskim i w Polskiej Akademii Nauk.

Więcej o:
Copyright © Agora SA