Mini boom, ale boom!

Słuchając młodych rodziców zyskuje się pewność, że baby boom to fakt. Rodzi się coraz więcej dzieci, brakuje miejsc na oddziałach położniczych, w żłobkach i przedszkolach. Ale statystyki są nieubłagane: noworodków jest co prawda z roku na rok więcej, ale do wielkiego boomu z początku lat 80-tych jeszcze Polsce bardzo daleko.

Wprawdzie Brytyjki premier Benjamin Disraeli napisał w XIX wieku, że są trzy rodzaje kłamstw: kłamstwa, okropne kłamstwa i statystyki, ale w sprawie urodzin dzieci lepiej jednak polegać na obliczeniach i tabelach Głównego Urzędu Statystycznego, niż na odczuciach sfrustrowanych młodych rodziców szukających miejsca w żłobku.

Do boomu nam jeszcze daleko

Twarde liczby są takie: w 2009 roku urodziło się w Polsce ponad 417 tysięcy dzieci. Pięć lat temu rodziło się tylko 366 tysięcy młodych Polaków rocznie, więc faktycznie jest lepiej. Na tyle lepiej, że polska służba zdrowia miewa z tego powodu problemy. - W wybranym przeze mnie szpitalu powiedziano mi, że nie ma miejsc . Chciano mnie karetka odesłać gdzie indziej. Powiedziałam, że nigdzie nie idę. Po krótkiej awanturze zostałam, ale jakby na złość zabrakło anestezjologa i rodziłam bez znieczulenia - opowiada warszawianka Joanna, mama 1,5 rocznej Ani.

Niewydolności niektórych szpitali nie powinniśmy jednak od razu nazywać boomem. Bo w rekordowym 1983 roku urodziło się w Polsce ponad 724 tysiące dzieci - to był szczytowy rok poprzedniego wyżu demograficznego. Nawet w 1990 roku na świat przyszło ponad 551 tysięcy noworodków.

Oczywiście to, że rodzi się więcej dzieci to dobrze. Ale Rządowa Rada Ludnościowa ostrzega w swoim raporcie, że "pomimo niewielkiego wzrostu liczby urodzeń nie został zahamowany proces starzenia się ludności oraz zasobów pracy". Bo pomimo, że od 2006 roku co roku rodzi się coraz więcej dzieci, to jednak do 2007 roku liczba ludności Polski i tak się zmniejszała. "W 2008 r. po raz pierwszy od 11 lat odnotowano wzrost liczby ludności, w tym z tytułu przyrostu rzeczywistego ludności. W końcu 2008 r. ludność Polski liczyła 38 136 tys. osób, tj. o 20 tys. więcej niż przed rokiem" - piszą eksperci Rządowej Rady Ludnościowej. Trzeba przyznać, że wzrost raczej niewielki.

I nawet ostatni mini boom nie zmienia negatywnej prognozy RRL: w 2035 roku Polaków będzie dużo mniej niż obecnie, tylko około 36 milionów!

Chłopcy górą (na razie)

2035 rok jest jednak na razie dość odległy. Będzie już dawno po Mistrzostwach Europy w Piłce Nożnej w Polsce. Cieszmy się na razie z tego, co mamy. Tym bardziej, że specjaliści niecierpliwie czekają na podsumowanie przez GUS ubiegłego roku. Do października 2010 roku urodziło się bowiem mniej dzieci (351 tys.), niż przez pierwsze 10 miesięcy 2009 roku (prawie 361 tysięcy).

Gdzie nas obecny boom jest najbardziej odczuwalny? Na Mazowszu, Śląsku, Wielkopolsce i Małopolsce. Tam urodziło się najwięcej dzieci. Najgorzej pod tym względem jest w województwie Opolskim. Tam na 1 tysiąc mieszkańców rodzi się tylko 35 maluchów, tymczasem w Polsce średnia wynosi ponad 43 porody.

Wśród nowych obywateli naszego kraju najwięcej jest Warszawiaków, w 2009 roku przybyło ich na świat ponad 18 tysięcy. Co ciekawe, dane Narodowego Funduszu Zdrowia wskazują, że adnotacja w dowodzie osobistym "miejsce urodzenia: Warszawa" jest pożądana przez rodziców. Aż 45 procent porodów w stolicy to "gościnne występy" - młode kobiety z Mazowsza chętnie tu przyjeżdżają rodzić, również ze względu na lepszą opiekę medyczną. Bardzo dużo dzieci rodzi się również w Poznaniu, Krakowie, Wrocławiu i Łodzi.

Przewagę mają chłopcy. W 2009 mroku na świat przyszło ich ponad 215 tysięcy, a dziewczynek - ciut więcej niż 203 tysiące. To jednak nie powód do zmartwienia - tak jest od zawsze. Statystyka podpowiada nam smutną prawdę, że chłopcy oraz mężczyźni częściej chorują i wcześniej umierają - wśród 30-40-latków liczba kobiet i mężczyzn się wyrówna. Potem przewagę zyskają panie.

Boom, nie boom, problemy są

Zostawmy już jednak statystykę. Specjaliści mogą się zarzekać, że wielkiego boomu nie ma. Ale rodzice też mają swoje racje. Wprawdzie mrożące krew w żyłach historie o odsyłaniu ciężarnych kobiet tuż przed porodem od Annasza do Kajfasza przeszły już chyba do historii. - Mój lekarz zarzeka się, że urodzę w wybranym szpitalu - śmieje się Ola z Poznania.

Ale miejsce na oddziale położniczym to tylko pierwszy etap. W całej Polsce brakuje miejsc w żłobkach. To niewiarygodne, ale tylko co czwarta polska gmina prowadzi taka placówkę. Tam gdzie one są, zdobycie miejsca dla dziecka graniczy z cudem. Miejsc przybywa powoli. - W latach 2006 - 2010 powstało 150 dodatkowych miejsc w poznańskich żłobkach - zapewnia Maria Remiezowicz, dyrektor Wydziału Zdrowia i Spraw Społecznych poznańskiego Urzędu Miasta. To jednak kropla w morzu potrzeb. - Próbowałam zapisać moją Hanię do przedszkola. Ale miejsca były dopiero na 2011 rok - kręci głową Magda z Poznania. Podobnie jest w innych dużych miastach.

Co roku w maju lokalne gazety opisują tez gehennę rodziców, którzy próbują zapisać swoje nieco już starsze dzieci do przedszkola. Może więc to i dobrze, że nasz obecny urodzeniowy boom jest jednak w formacie "mini", bo załamani przeciwnościami rodzice nie zdecydowaliby się na druga pociechę.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.