Już go nie kocham

Jak pokonać małżeński kryzys? O komentarz poprosiliśmy naszych czytelników i psychoterapeutkę.

Znamy się z mężem już od dziesięciu lat. Zaczęliśmy się spotykać jeszcze w liceum, na małżeństwo zdecydowaliśmy się po studiach, rok później urodziło nam się dziecko. Wydawało się oczywiste, że skoro jesteśmy razem tak długo, to czeka nas wspólna emerytura. Ostatnio jednak coraz częściej myślę, że nasze małżeństwo to pomyłka. Nie łączy nas żadna wielka miłość, tylko przyzwyczajenie. Jesteśmy razem tak długo, że nie możemy siebie niczym zaskoczyć. Nasze codzienne życie to nuda, rozmowy o niczym i wieczory przed telewizorem. Wydaje mi się, że przez te lata nasze uczucie się wypaliło. I to nie tylko moje odczucie. Co powinnam zrobić? Rozwieść się i spróbować żyć od nowa, czy trwać w tym związku? Przecież mam dopiero 26 lat. (Kinga)

Komentarze czytelniczek:

Uwiedź go

Przykro mi to stwierdzić, ale chyba każdy związek tak wygląda po kilku latach - uciekają gdzieś szaleńcze uczucia i zostaje przyzwyczajenie, codzienność i nuda. I pewnie dlatego nie doradzam rozwodu; za duża szansa, że następny związek też tak się skończy (chyba że będziesz często

zmieniała partnerów... ale to takie męczące). Kolejna opcja to porozmawiać z mężem, ale tego też na początek nie radzę - za dużo pretensji naraz może spowodować, że on nie zrozumie, o co chodzi i pomyśli tylko, że się czepiasz. Co pozostaje? Uwiedź go. Tak po prostu. Powoli rozpocznij z nim grę, tak jakby to był zupełnie nowy facet, i zdobądź go. Jest duża szansa, że jak twój mąż zobaczy z twojej strony trochę inicjatywy, to też się rozrusza. I wtedy może się zacząć prawdziwa frajda, tym razem na dłużej. Tego ci życzę i mam nadzieję, że jeszcze ci się chce. (Biba)

Zobacz wideo

Walczcie o swój związek

Kiedy wychodziłam za mąż, wymazałam ze swojego języka słowo rozwód, ponieważ wiem, że to pozornie najłatwiejsze rozwiązanie. Był okres, że też doświadczałam obcości, jednak wiem, iż była ona wynikiem mojego egoizmu. Cały czas miałam postawę roszczeniową, ciągle czegoś chciałam, a małżeństwo to nie ciągłe trzymanie się za ręce i patrzenie sobie w oczy. Dla mnie małżeństwo to przyjaźń, a przyjaźń trzeba budować. Zaczęłam inwestować w swój związek. Wyłączaliśmy telewizor i rozmawialiśmy. Nie o tym, co wydarzyło się w ciągu dnia, tylko o tym, co wtedy czuliśmy - to bardzo zbliża. Na początku było trudno, ale dzisiaj wiem, że było warto. Inwestycja przynosi owoce. Miłość rodzi miłość - kiedy ja zaczęłam mężowi ją okazywać, on zrobił to samo. Poddać się jest najłatwiej, ale najłatwiejsze rozwiązania wcale nie należą do najlepszych. Spróbuj uczynić waszą codzienność świętem, odszukaj to wszystko, co pokochałaś w swoim mężu kiedyś, i nauczcie się cieszyć sobą. Nauczcie się na nowo chodzić na spacery, rozmawiać, urządzać sobie wieczory przy świecach. I walczcie o swój związek... Warto. (Iwona)

Komentarz psychoterapeutki Zofii Milskiej-Wrzosińskiej

Gdy znika fascynacja

Liczba osób, które mogłyby podpisać się pod listem pani Kingi, jest zapewne niemała. Najczęstsza skarga zgłaszana terapeutom małżeńskim dotyczy chłodu, nudy i obojętności. Rozczarowani młodzi ludzie zastanawiają się, czy tak ma wyglądać reszta ich życia. Czytelniczka pisze: "Nie łączy nas żadna wielka miłość". Od razu pojawia się pytanie - czy nigdy nie łączyła? Jeśli miłości nie było od samego początku, to trudno spodziewać się po dziesięciu latach szczególnych fajerwerków. Ale załóżmy raczej, że kiedyś, zresztą pewnie nie tak dawno, czytelniczka i jej mąż byli w sobie zakochani. To szczególne, że pani Kinga nic o tym nie wspomina. Szczególne, ale zrozumiałe - często w fazie rozczarowania wydaje nam się wręcz niewiarygodne, że ten ktoś mógł być kiedyś tak ważny, tak bardzo na nas działać. Wolimy o tym nie myśleć, nie pamiętać, a jeśli już, to tylko po to, by obwiniać partnera o rozczarowującą przemianę z uroczego chłopaka w nudnego towarzysza. Przecież to niemożliwe, że kiedyś było się tak bardzo zakochaną w tym nieciekawym facecie, którego cała obecna aktywność ogranicza się do przełączania kanałów telewizora.

Bardzo niewiele wiemy o historii związku czytelniczki i jej męża, o ich wzajemnych uczuciowych fascynacjach i rozczarowaniach, nie mamy również istotnej informacji o tym, jak długo trwa okres zniechęcenia - czy liczy się na miesiące, czy raczej na lata. Trudno zatem odnieść się do konkretnego problemu pani Kingi. Możliwy jest jedynie komentarz o charakterze dość ogólnym.

Wiele małżeństw przechodzi taką drogę: od intensywnego zakochania i olśnienia, poprzez codzienne rozczarowania, aż do jałowego zobojętnienia. Nierzadko dochodzą też do ostatniego etapu - poczucia wrogości, urazy, nawet nienawiści. Czy ta droga jest nieuchronna?

W naszych czasach związek chłopaka i dziewczyny na ogół zaczyna się od romantycznej fazy uniesienia, a także - co za tym idzie - namiętnego seksualnego zauroczenia. Jest to stan emocjonalny, jak wielu z nas dobrze pamięta, wyjątkowy, niosący ożywienie i radość. Kto go raz przeżył, będzie to wspominał i skrycie, pewnie nawet koło osiemdziesiątki, marzył o powtórce. Ale fakty są bezlitosne: z badań wynika, że intensywna seksualna namiętność trwa najwyżej dwa lata, a czsami - wliczając fazę już mniej intensywną - cztery. Potem dokonuje się energetycznej inwestycji w inne priorytety, jak praca, bogacenie się czy dzieci, a seks może pozostać ważnym i miłym obszarem wspólnoty, ale nie ma w nim już tej niezwykłej wibrującej nuty, jaką pamiętamy z czasów, gdy wystarczyło nam na siebie spojrzeć...

Można zmieniać partnerów przez całe życie, w wiecznym poszukiwaniu upojnego dreszczyku, ale - jak zauważa czytelniczka - to bardzo męczące, a w ostatecznym rozrachunku mało satysfakcjonujące. Zamiast szukać nowych pożarów, warto sprawić, by płomyk życia w naszym związku wciąż się przynajmniej tlił. Istnieje jednak bardzo poważna przeszkoda: prawdopodobnie to, co czyni drugą osobę atrakcyjną, to jej niepełna dostępność. Marzenia i nadzieje często wiążą się właśnie z obiektami mało osiągalnymi. Tymczasem dobry związek polega na bliskości, a bliskość to między innymi codzienna wzajemna dostępność. Jak zatem poradzić sobie emocjonalnie z tą sprzecznością?

Nie ma jednej prostej odpowiedzi na to pytanie. Często powtarzane zalecenia "ciągłej pracy" nad małżeństwem mało kogo inspirują, bo wizja związku jako wiecznej orki raczej zniechęca. Jeżeli już pracować, to nie nad małżeństwem, ale nad sobą, a konkretnie nad własną odrębnością. Osoby, które zbliżyły się do siebie aż tak, że jedna stała się częścią drugiej, są dla siebie atrakcyjne mniej więcej w tym samym stopniu, co własna noga. Jest to notabene częsty przypadek wśród par, które zaczęły wcześnie, na przykład w okresie licealnym, wspólnie przechodziły okres dojrzewania i ukształtowały się trochę jak jedna osoba. W rezultacie współmałżonek może być spostrzegany bardziej jak siostra lub brat. Być może to właśnie przydarzyło się pani Kindze.

Część przepisu na nienużące małżeństwo to zachować odrębność - nie stopić się do końca umysłowo, towarzysko, rodzinnie ani fizycznie.

Ale to oczywiście nie wystarcza, bo dystans jako wyłączny sposób na bycie ze sobą raczej rozbiłby związek niż wzmocnił. Dla przetrwania pary niezbędne jest, by stworzyła ona sobie swoistą intymność i zażyłość. Dobra para ma własne rytuały ("W kinie zawsze trzymamy się za ręce"), tradycje ("Poznaliśmy się w Zakopanem i od tej pory jeździmy tam co roku, chociaż to już zupełnie nie to miejsce, co wtedy") i mity ("Jego babcia i mój dziadek pochodzą z tej samej miejscowości, całkiem możliwe, że znali się jako dzieci"). To wszystko tworzy ekscytujące poczucie więzi i wyjątkowości, które łączy się z fascynacją erotyczną i nie pozwala jej się wyjałowić.

I ostatnia uwaga - jeśli zależy nam na żywym małżeństwie, nie można dopuścić, by sprowadzało się ono wyłącznie do opieki nad dziećmi. Ci, którzy są wyłącznie rodzicami (choćby najlepszymi), dość szybko przestają być parą, łączą ich tylko sprawy dzieci, niknie intymna bliskość.

Dobry związek zatem to taki, w którym namiętność stopniowo przekształca się w zażyłość, tworzy się własny intymny świat, oddzielny od świata zewnętrznego (również od dzieci), a przy tym obie strony zachowują swoją odrębność. To nie jest niemożliwe.

Więcej o:
Copyright © Agora SA