Pamiętnik czytelniczki: Tak rodzi się matka

Dzień porodu był najpiękniejszym dniem w moim życiu. Wspomnienia tamtych chwil do dziś dają mi siłę i poczucie, że drzemie we mnie niezwykła moc.

Czekaliśmy na ten dzień w napięciu już dwa tygodnie. W Wigilię Bożego Narodzenia zaczęły się skurcze przepowiadające. Lepiliśmy właśnie uszka z grzybami w domu przepełnionym zapachem świątecznego barszczu, kiedy się zaczęły. Porzuciliśmy kucharzenie, usiedliśmy wtuleni w siebie na kanapie i jak zaczarowani śledziliśmy każdy skurcz z zegarkiem w ręku. Jakie to piękne - urodzić w święta! I praktyczne! Prezent urodzinowy i gwiazdkowy w jednym!

Ale Wigilia minęła i skurcze ucichły. Potem wracały codziennie, lecz poród nie nadchodził. Po świętach odszedł czop śluzowy - pamiętam, że tej nocy miała być pełnia. A wtedy rodzi się więcej dzieci, niż w czasie innych faz księżyca. Byłam pewna, że tej nocy urodzę, ale znów się myliłam. W końcu przestałam zastanawiać się, czy to dziś i odbierać telefony od krewnych z pytaniami. Damy znać, jak się zacznie, na pewno!

Czas na łososia

Wreszcie 6 stycznia. Nad ranem obudziły mnie skurcze: delikatne, niebolesne. Leżałam i wsłuchiwałam się w swoje ciało. Skurcze były coraz częstsze - to chyba to! Obudziłam męża. W lodówce na tę okazję czekał królewski łosoś. Podczas zajęć szkoły rodzenia podkreślano wielokrotnie, że przed wyjściem z domu do szpitala trzeba zjeść porządny, lekkostrawny posiłek. Bo nie wiadomo, jak długo potrwa poród, a w szpitalu przyszłej mamie nikt nie pozwoli nawet na kęs kanapki. Takie są zasady z uwagi na potencjalną operację cesarskiego cięcia. O piątej rano mąż przystąpił więc do pieczenia ryby.

Kąpiel testowa

O szóstej dzwonię do położnej, Agnieszki Boratyńskiej. Jest taktowna, dyskretna, a jednocześnie serdeczna i opiekuńcza. Spotkałyśmy się wcześniej, aby omówić poród i wypełnić dokumenty potrzebne do przyjęcia do szpitala. Powiedziałam jej, że gdy będę się łamać, trzeba mi dać trochę czasu i wsparcia. Chcę urodzić naturalnie, bez znieczulenia i bez rutynowego nacięcia krocza.

- Agnieszka, chyba się zaczęło. Mam skurcze co 10-12 minut, ból podobny do miesiączkowego - masz dziś dyżur?

- Jestem do twojej dyspozycji. Napuść ciepłej wody do wanny, weź kąpiel i zadzwoń do mnie za godzinę. Ja w tym czasie zjem śniadanie i będę gotowa do wyjścia.

- Dobrze, do usłyszenia za godzinę.

Wiem, że skurcze przepowiadające z reguły przechodzą po ciepłej kąpieli, porodowe przeciwnie - nasilają się. Pół godziny później boli już nie na żarty. Wychodzę z kąpieli i cicho jęczę. Już nie mogę chodzić w czasie skurczu. Zamieram tam, gdzie mnie łapie i próbuję znaleźć sobie najmniej bolesną pozycję. Oblatuje mnie strach.

Znów dzwonię do położnej

- Agnieszko, wzięłam kąpiel, boli bardzo, zaczęło się.

- Dobrze, zbierajcie się. Zobaczymy się w szpitalu.

Aplikacja kontra skurcze

Łosoś jest gotowy, pachnie zniewalająco, tylko mi jakoś dziwnie niedobrze. Staram się konsumować tę królewską kolację na śniadanie pomiędzy falami bólu, ale nie jest to łatwe. Skurcze są czasem co 4, czasem co 2,5 minuty. Łukasz śledzi je z aplikacją w telefonie

- Spokojnie, kochanie. Dopiero co były co 10 minut, one są nieregularne - jeszcze się nie zaczęło na poważnie.

- Skoro się nie zaczęło na poważnie, to czemu tak boli?! Zobaczysz, że do południa nasza córka będzie na świecie!.

- Kochanie, wiesz, że pierwszy poród to około 10 godzin, jeszcze trochę to potrwa. Aplikacja jeszcze nie każe nawet jechać do szpitala.

Kałuża i panika

"Wody płodowe spektakularnie odchodzą jedynie na filmach. W prawdziwym życiu niepozornie się sączą" - mówiła nam położna w szkole rodzenia. Sparaliżowana skurczem opierałam się w łazience o pralkę. Kiedy odeszły? Zdecydowanie nagle i bez wątpienia spektakularnie. Słychać było wyraźnie pęknięcie pęcherza płodowego. Strzelił jak naciągnięta mocno guma. Wielki chlust zmył mi nogi. Na podłodze pojawiła się olbrzymia różowa kałuża. Wpadłam w panikę.

Wiedziałam, że wody powinny być białe i pachnieć kobietą. Pamiętałam, że gdy są zielone, trzeba szybko jechać do szpitala. Ale różowe? Nie słyszałam nic o różowych wodach. Dla mnie różowy kolor oznacza krew. A na krew kazali mi w szpitalu zwracać uwagę, bo w ciąży miałam nadciśnienie. Krew może oznaczać odklejające się łożysko, a bez niego dziecko straci dostęp do tlenu.

W panice dzwonię do położnej

- Agnieszka, odeszły mi wody, jest krew, wzywam karetkę! - krzyczę.

Po drugiej stronie linii anielskie opanowanie.

- Kinga, spokojnie, jaka krew, powiedz, co widzisz.

Agnieszka rzeczowa, konkretna, uspokaja.

- Prawdopodobnie to jedynie krwawienie z rozwierającej się szyjki macicy. Karetka zawiezie cię do najbliższego szpitala, będzie też chwilę jechała do ciebie. Szybciej dojedziecie sami - jest niedziela rano, miasto puste, ja czekam już na was w szpitalu. Wszystko będzie dobrze.

Sześć centymetrów

Do szpitala mamy 18 kilometrów. Mąż gna jak szalony. Ja co skurcz usztywniam się jak struna i mamroczę jęcząco jak w transie. Najgorszy jest strach. Koszmarne wizje duszącej się bez tlenu wewnątrz mnie córki atakują moje myśli. Nie czuję ruchów dziecka! Punktualnie o ósmej wbiegamy do szpitala, położna czeka przy wejściu. W jednej chwili trafiam do zabiegowego. Nie jestem w stanie zdjąć spodni. Agnieszka sprawnie mnie wyręcza i bada. Wszystko w porządku - to tylko krwawienie z szyjki macicy. Mam sześć centymetrów rozwarcia.

Kojąca moc wanny

Idziemy na porodówkę. Państwowy szpital, świeżo po remoncie, duża wanna, nowoczesne łóżko, drabinki, łazienka, odtwarzacz muzyki, gdyby ktoś chciał ukoić nerwy - aż trudno uwierzyć, że można rodzić za darmo w takich warunkach. Kładę się na łóżko na KTG - to jedyna chwila, którą spędzam na łóżku porodowym. Dziecko ma się dobrze, wszystko w porządku. Skurcze są bolesne. Zaczynają chodzić mi po głowie myśli o znieczuleniu.

- Poczekaj, zaraz napuszczę wody do wanny, będzie lepiej - zapewnia Agnieszka.

Wanna jest duża, trójkątna. W każdym skurczu rozpieram się rękoma i nogami o ścianki. Jest lepiej, choć ciągle kręci mi się w głowie i robi słabo. Nie opanowałam dobrze technik oddychania. Wdycham za dużo tlenu. Agnieszka instruuje mnie.

Boję się, jak poradzę sobie z drugą fazą porodu, kiedy będę miała do wykonania realną pracę. Teraz muszę jedynie przetrwać skurcze. Macica pracuje za mnie. Ból jest konkretny, a odpoczynek między skurczami krótki. Jest już jednak osiem centymetrów rozwarcia. Nawet gdybym chciała, na znieczulenie jest już za późno. Agnieszka i mąż są cały czas przy mnie. Agnieszka krzyczy razem ze mną, żeby było mi raźniej. Jest nieoceniona - nadaje porodowi rytm, opiekuje się mną w nienachalny, matczyny sposób. Czuję się dzięki niej pewnie i spokojnie. Bardzo chcę rodzić do końca w wannie, ale Agnieszka mówi, że w mojej sytuacji to zbyt niebezpieczne.

Adrenalina i grawitacja

Nagle po wyjściu z wanny czuję tak potężny zastrzyk adrenaliny, że całe dotychczasowe złe samopoczucie znika bez śladu. Zmysły wyostrzają się, próg akceptacji bólu szybuje w zupełnie nowe rejony. Czuję się jak zapaśnik judo przed walką - podekscytowana, gotowa. Agnieszka proponuje, abym stanęła przy drabinkach na materacu i kucała w każdym skurczu. To naturalna pozycja wykorzystująca siłę grawitacji. Kilka skurczy i słyszę długo oczekiwane słowa:

- Jeśli macie Państwo tetrowe pieluszki, proszę, aby teraz tata włożył je pod swoją koszulkę (aby je ogrzać i skolonizować swoistymi niechorobotwórczymi bakteriami). Znamy tę procedurę ze szkoły rodzenia. Za chwilę nasza córka przyjdzie na świat. W ostatnich dwóch skurczach klęczę na materacu, wsparta na mężu. Rodzę dosłownie w jego ramionach. Chwilę przed ostatnim skurczem dotykam wystającej z mojego ciała główki. Witam się z córką czule, głaszcząc tył jej głowy. Nie zapomnę tego uczucia. Jej skóra jest delikatna, jakby zamszowa, ale nie w tym rzecz. Mogę poczuć, upewnić się, że ze mnie, z mojego ciała wychodzi właśnie na świat dziecko. Niezwykłe. Niepojęte. Istne science fiction.

Szczęście we troje

Godzina 10.20. Jeszcze ostatni skurcz i jest! Zdrowa, 10 punktów w skali Apgar. Od razu dostaję ją w ramiona. Wzruszony tata przecina pępowinę, a ja przystawiam Irenę do piersi. Spędzamy tak zawieszeni w jakiejś zupełnie nowej, magicznej przestrzeni ciche godziny. Nikt nam nie przeszkadza. Wpatrujemy się to w siebie, to w nią zakochani, oniemiali, szczęśliwi.

* * *

Minęły niespełna trzy lata. Rok temu w rodzinie pojawił się syn. Paradoksalnie drugi poród był dłuższy i bardziej bolesny, ale czułam się bezpiecznie - był przy mnie mąż, a nad wszystkim czuwała nieoceniona Agnieszka Boratyńska. Agnieszko - DZIĘKUJEMY!

***

Jestem żywym dowodem na to, że poród może być wspanialym doświadczeniem. Dzięki wsparciu położnej, rodziłam tak, jak chciałam, bez znieczulenia, naturalnie. Moje krocze nie zostało nacięte ani nie pękło. A wszystko od pierwszych skurczy do urodzenia dziecka trwało niewiele ponad 4 godziny.

***

Zdjęcia zostały wykonane przez Kingę i Łukasza. Więcej ich zdjęć można obejrzeć na stronie: www.buzzell.pl.

Więcej o:
Copyright © Agora SA