Ona, on i dziecko

Rodzi się dziecko, a wraz z nim pojawiają się nowe konflikty. O tym, jak wyjść z nich obronną ręką, z Agnieszką Iwaszkiewicz, psychoterapeutką z Laboratorium Psychoedukacji w Warszawie, rozmawia Agnieszka Jucewicz. Wywiad pochodzi z książki "Kochaj wystarczająco dobrze" Agnieszki Jucewicz i Grzegorza Sroczyńskiego (wyd. Agora S.A.).

Dlaczego pojawienie się dziecka może wywołać kryzys związku?

Może nie będzie popularne to, co powiem, ale źródła wielu konfliktów na tym etapie życia upatrywałabym w tym, że na dziecko, a wcześniej na ciążę, patrzy się z perspektywy kobiety. Kiedyś role ojca i matki były wyraźniej rozdzielone. Nie chcę powiedzieć, że to, co się wydarzyło w ostatnich czasach, zmierza w złym kierunku. Przeciwnie, cieszy mnie, że mężczyźni chętniej angażują się w opiekę nad dziećmi, częściej włączają się w obowiązki domowe, ale mam wrażenie, że ta rewolucja toczy się na zasadach kobiet. Choćby samo słowo "tacierzyństwo", pochodne od "macierzyństwo", już sugeruje, że ojciec ma być taki sam jak matka.

Kiedy zaczyna się "umatczynianie" ojca?

Wystarczy spojrzeć na poradniki czy reklamy - większość adresowana jest do matek, nie do rodziców czy przyszłych ojców. Potem jest test ciążowy i zaczyna się. Wizyty u lekarza, badania, w których mężczyzna koniecznie musi uczestniczyć. Jeśli odmawia, to słyszy, że jej nie wspiera, że ona czuje się opuszczona i niezrozumiana, bo "inni jakoś mogą, tylko ty nie możesz!".

A jeśli nawet pójdzie z nią na USG, ale się nie wzruszy?

To dla niej znaczy, że jest nieczuły, nie sprawdza się jako partner i ojciec. Jeśli chcą być tam razem, niech będą, ale przecież nie zawsze brak tej łezki w oku to oznaka obojętności. On może nie móc pójść na to USG, bo ma coś ważnego do załatwienia. Może też uważać, że skoro ona w wielu sprawach jest samodzielna, to może też sama pojechać na badanie, a on potem chętnie obejrzy zdjęcie i o tym z nią porozmawia. Oczywiście nie myślę o sytuacji, kiedy ciąża jest zagrożona. Wtedy jego obecność może być niezbędna. Natomiast jeśli pojawiają się pretensje, że on na przykład nie wsłuchuje się w jej brzuch, tylko zajmuje się jakimiś swoimi sprawami, to jest w tym coś niepokojącego.

Na gazetowym forum "Życie rodzinne", na którym występuje Pani w roli eksperta, takich żali jest sporo.

I takie żalące się kobiety są często, niestety, buntowane przez koleżanki z forum: "nie widzisz, jaki jest beznadziejny!", "uciekaj, póki nie jest za późno", "nie kocha cię". Kiedy się pokłócą, jak to w związku bywa, to mężczyzna od razu jest "przemocowy", a użalająca się kobieta atakowana, że jak takiego drania sobie wybrała, to niech się nie dziwi. Na forum rzadko trafiają się bardziej wyważone głosy: a może on inaczej okazuje wsparcie i zainteresowanie? Kobiety oczekują absolutnej symetrii i synchronizacji uczuć i zachowań. Jeśli tak się nie dzieje, są gotowe uważać, że są w złej relacji.

Koleżanka w ciąży wyrzucała mężowi, że nie przeczytał żadnej książki na temat niemowląt i teraz nie będzie wiedział, jak się dzieckiem zajmować.

Kobiety przygotowują się do nowej roli, czytając książki, przeszukując internet, rozmawiając z innymi kobietami. Mężczyźni uczą się w działaniu. To nie znaczy, że jak nie przeczytają "Pierwszego roku twojego dziecka", to nie będą umieli przewinąć, wykąpać czy później nakarmić. Ten mężczyzna nie wychował się przecież w kosmosie - może miał młodsze rodzeństwo, a może starsza siostra wcześnie urodziła dziecko? Warto pozwolić mu skorzystać z własnego doświadczenia.

Dlaczego kobiety to robią?

Wydaje mi się, że po latach osamotnienia w macierzyństwie usiłują wydobyć się ze swojej krzywdy. I mają w tym dużo wsparcia - są ruchy feministyczne, są organizacje dla matek, są wreszcie fora dyskusyjne w internecie dla kobiet. O ich sprawach dyskutuje się w mediach. Z jednej strony bardzo się z tego cieszę, z drugiej jednak myślę, że czasem to poczucie krzywdy jest wyolbrzymione. Często oczywiście pretensje kobiet są słuszne, czasem mężczyźni rzeczywiście zachowują się nieodpowiedzialnie, jednak zbyt często i zbyt szybko ich zachowanie jest oceniane negatywnie.

Mówi Pani, że kobiety były kiedyś osamotnione w macierzyństwie. Ja mam poczucie, że to dzisiaj są bardziej samotne. Kiedyś więź z innymi kobietami była większa.

Z kobietami tak, ale z mężczyznami, jeśli chodzi o kwestie opieki nad dzieckiem, nie. Ale ma Pani rację, że ta naturalna kiedyś więź z kobietami, zwłaszcza starszymi, jest dzisiaj słabsza. Współczesne babcie wprawdzie chętnie angażują się w opiekę nad dzieckiem, ale na warunkach młodych matek, które nie chcą słuchać ich rad ani korzystać z ich doświadczeń. Często uważają je wręcz za szkodliwe i oczekują, że babcie bezwzględnie będą stosować się do ich zaleceń. Bywa, że młode mamy nie proszą o pomoc, bo unoszą się ambicją. W końcu same do wszystkiego doszły: zrobiły karierę, to i dzieckiem będą potrafiły się same zająć. A więc jest to samotność trochę na własną prośbę.

Bardzo waleczne te młode matki...

Ja bym się raczej zastanawiała, czy nie przestraszone.

Czym?

Może tym, że staną się zależne od mężczyzny albo od dziecka, że to macierzyństwo je wchłonie, nie zrealizują swoich potrzeb, przegapią swój czas, powtarzając los swojej matki czy babki. A do tego z roli matek też zostaną surowo rozliczone. Przez siebie i innych. A współczesne młode matki to dobrze wykształcone dziewczyny. Świat ma im wiele do zaoferowania. I vice versa. To je napina i może być zarzewiem kryzysu.

Spada im poczucie własnej wartości?

Może tak być. Dzisiaj wymaga się, żeby wszystkie obszary związku były traktowane po partnersku. Wszędzie ma być po równo i już. Mnie się taki model akurat podoba, ale nie uważam, żeby to była jedyna słuszna droga. Jeśli kobieta woli występować w stereotypowo przypisanej kobietom roli i chce zająć się domem i opieką nad dzieckiem - to dziś może się czuć z tym nieswojo, jako ta gorsza, nienowoczesna.

A czym jest dzisiaj dziecko dla mężczyzny?

Dużym wyzwaniem. Współczesny mężczyzna musi sprostać podwójnym oczekiwaniom - temu zakodowanemu genetycznie, że ma być zaradnym i zapewnić byt rodzinie, oraz temu nowemu, kulturowemu oczekiwaniu, że będzie zaangażowanym ojcem, ale też empatycznym partnerem. Myślę, że dzisiaj ojcowie boją się, czy się "wyrobią".

I "wyrabiają" się Pani zdaniem?

Wielu z nich autentycznie chce być aktywnymi ojcami, mieć z dzieckiem kontakt, wpływać na jego wychowanie. Podejmują to wyzwanie i mają z tego bardzo dużo satysfakcji. Ale to ma swoją cenę.

Jak się w tym odnajdują?

Część idzie za kobietą krok w krok i wtedy mogą się czuć przeciążeni jej oczekiwaniami i wymaganiami, jakie sobie sami stawiają. Inni rzeczywiście mogą mieć poczucie, że ciąża, a potem dziecko, to koniec wolności. Wtedy, w ramach żegnania się z przeszłością, zaczynają szaleć. Są też tacy, którzy autentycznie starają się przygotować do nowej roli. Może gdyby im pozwolić zaangażować się po swojemu, zgodzić się na ich własne tempo wchodzenia w nową rolę, nie byłoby tylu konfliktów i tylu wzajemnych rozczarowań?

Kolega, zaangażowany ojciec, powiedział, że gdyby nie urządzanie pokoju, to by w sumie nie wiedział, co ma ze sobą zrobić, bo jego partnerka przeżywała tę ciążę całą sobą, a on co miał robić? Jeździł do Ikei.

I w porządku. On nie był w ciąży, nigdy nie będzie. Oczywiście, może być empatyczny, ale nie musi od razu słuchać bulgotania w brzuchu żony. Może za to sprawdzić, które foteliki samochodowe są najlepsze. I to też jest aktywność wokół kobiety i dziecka, chociaż nie wokół jej ciążowego brzucha.

A czy powodem nieporozumień nie jest też to, że kobieta już w ciąży zazwyczaj czuje się matką, a mężczyzna staje się ojcem, dopiero kiedy dziecko pojawia się na świecie?

Problem w tym, że my w ogóle mało wiemy, co mężczyźni czują na tym etapie życia, bo specjalnie się tym nie dzielą. A oni też mogą być rozczarowani partnerką i czuć się niezrozumiani, co bywa powodem frustracji. Może też sprzyjać kryzysom, choć wielu mężczyzn swoje emocjonalne niewygody znosi w milczeniu. Stąd kobiety często nie wiedzą, co się z nimi dzieje, a wycofanie mężczyzny odczytują jako obojętność.

Myślę jednak, że źródłem konfliktów nie jest to, czy mężczyzna zaspokaja potrzeby partnerki w ciąży, czy nie, lecz to, co się z nim dzieje niezależnie od jej stanu. Przecież nie tylko kobieta przeistacza się z dziewczyny w matkę, on też się zmienia. Z kogoś, kto był wolny, niezależny, stanowił o sobie, w kogoś, kto musi sprostać nowym wyzwaniom, w tym również odpowiedzialności. I zmaga się z tym. Kobiecie jest może łatwiej, pomaga jej w tym fizjologia. Mężczyzna nie ma naturalnych sprzymierzeńców. Więc trzeba dać mu trochę czasu i przestrzeni. Może też go wesprzeć, a może dowiedzieć się, jak wygląda w tym momencie jego wewnętrzny świat?

Co musi się wydarzyć, żeby poradzili sobie z tą zmianą?

Nie wiem, czy wystarczy szczerze porozmawiać, wysłuchać i zrozumieć. Jestem coraz bardziej sceptyczna, czy wszystko między ludźmi da się przegadać. Ale myślę też, że kryzys, pojawiający się wraz z dzieckiem, może wynikać z tego, że ludzie często zapominają o dosyć ważnej kwestii: wiedzieli, z kim się wiążą, ale nie umieją w tym momencie z tej wiedzy korzystać.

Co ma Pani na myśli?

Nie wiadomo dlaczego część osób oczekuje, że partner stanie się zupełnie innym człowiekiem, kiedy pojawi się dziecko. A przecież kiedy się na nie z kimś decydujemy, to w większości wypadków wiemy już, kto to jest: jak funkcjonuje w różnych obszarach życia, jakie ma relacje z przyjaciółmi, jakie z rodzicami, czym się interesuje, jak reaguje w trudnych sytuacjach, jakie ma priorytety. Z tego da się mniej więcej wywnioskować, kto jakim będzie ojcem czy matką. W rozmowie można wypracować jakiś konsensus, ale może być trudno go utrzymać. A jeśli nie uwzględnia się przy tym wiedzy na temat swojego partnera, ta rozmowa może okazać się jałowa.

Na przykład?

Jeżeli kobieta wybiera faceta, który ma kłopot z bliskością, bo kojarzy mu się z uwiązaniem, który nie wyzwolił się z relacji z rodzicami, zwłaszcza z matką, i ta kobieta naciska - najpierw na związek, potem na dziecko, a on w końcu ulega - to nie wiem, czy ona może liczyć, że ten facet w ciągu dziewięciu miesięcy przeistoczy się w zaangażowanego partnera i ojca. Może będzie potrzebował na to trzech lat, a może i pięciu.

Tylko kto tyle wytrzyma?

No właśnie! Ja bym oczekiwała, że ludzie dorośli będą ponosili konsekwencje swoich działań i jeśli wiedzą, że naciskają, to powinni się liczyć ze skutkami tego wymuszenia. Podobnie jeśli decydują się na dziecko z kimś, kogo dobrze nie znają. Wtedy powinni wziąć pod uwagę, że odnalezienie się w nowej sytuacji może wyglądać różnie, w zależności od osobowości partnera. Zwłaszcza że dzisiaj ludzie coraz później decydują się na dzieci. Jeśli więc ma się 30, 35 czy 40 lat, to można oczekiwać od siebie większej dojrzałości. Ale myślę też, że dawanie sobie nawzajem szansy i przestrzeni na dorośnięcie do nowej roli także jest oznaką dojrzałości. Bo my się poznajemy nie tylko wtedy, kiedy ze sobą rozmawiamy, ale też w działaniu, przez obserwację.

Jakim ludziom jest łatwiej przejść przez ten etap w życiu?

Tym, którzy są elastyczni. Ludziom, którzy potrafią wyjść z utartych schematów postępowania, nie trzymają się ich kurczowo w obronie swojej indywidualności. Łatwiej na pewno jest tym, którzy chcą zrozumieć partnera. Ale żeby to zrobić, trzeba być dojrzałym i być ze sobą blisko.

Co jest jeszcze ważne?

Pokora. Świadomość, że może nie wszystko wiem, nie wszystko potrafię, że czasem warto poprosić o pomoc. Pomaga też życzliwość i ciekawość drugiej osoby, dzięki którym uwaga partnera czy partnerki nie jest odbierana jako krytyka czy atak, ale na przykład słuszna obserwacja, i warto wziąć ją pod uwagę. Ludzie, którzy lepiej znoszą kryzysy, nie upatrują w zmianach jedynie straty. Wiedzą, że mogą też na nich zyskać. Łatwiej akceptują to, co przynosi życie.

Godzą się na przykład na to, że przez kilka lat nie będą się wysypiać?

Że nie będą się wysypiać, że będą musieli zrezygnować z różnych przyjemności, że będą się więcej kłócić, bo pojawi się jeszcze jeden obszar, w którym mogą mieć różne zdania. Ale wiedzą również, że za tym kryje się radość i satysfakcja, bo wiele rzeczy można robić wspólnie. I że to też jest fajne. Rodzicielstwo ma oczywiście i drugą stronę - poczucie pewnego rodzaju nieodwołalności.

Że to dziecko to już na zawsze?

Że klamka zapadła. Myślę, że kobiety szybciej to czują. Na początku oczywiście chronią je hormony: endorfiny, oksytocyna. Ale do ich świadomości szybko dociera to, że dziecko nie zniknie, kiedy będą w złym humorze. I że ono, już na wieki wieków, łączy je z tym konkretnym mężczyzną, niezależnie od tego, czy przetrwają jako para. To też jest bardzo trudne doświadczenie, które może wywołać kryzys.

Zwłaszcza dzisiaj, kiedy tak się ceni wolność i niezależność.

Tak - poczucie związania i zależności może być frustrujące. Sprawy jeszcze bardziej się komplikują, gdy sobie uzmysłowimy, że kiedyś realizowaliśmy się w zaledwie kilku rolach. Kobieta była głównie żoną i matką. On był mężem, ojcem i realizował się jeszcze w tzw. świecie. A dzisiaj jesteśmy rodzicami, spełniamy się zawodowo i społecznie, jesteśmy przyjaciółmi, osobami publicznymi. Świat stoi otworem, i macierzyństwo czy ojcostwo staje się jedną z ról. I to też może być trudne.

A doba ma tylko 24 godziny.

Ale też nie demonizujmy, bo my tu mówimy o kryzysie, a to tylko normalny etap w życiu, który może rodzić konflikty. Macierzyństwo czy rodzicielstwo to nie jest choroba, na którą trzeba się zaszczepić. Nie każdy baby blues po porodzie jest depresją poporodową. To może być po prostu adekwatna reakcja na przejście z jednego etapu życia w drugi. I to nie jest też tak, że jak się przyniesie to dziecko ze szpitala do domu, to tam się będą działy jakieś niesamowicie trudne rzeczy. Będzie w 90 proc. zwyczajnie. Oczywiście trzeba się będzie zmierzyć z nowymi obowiązkami, z karmieniem, zmianą rytmu dnia czy trybu pracy. Ale to są rzeczy dla większości do ogarnięcia.

Myślę, że w roli rodzica można się zatracić...

Kiedy stajemy się rodzicami, to trudno, żeby ta rola nie dominowała w związku. Choćby z biologicznego punktu widzenia. Na jakiś czas wychodzi się chociażby z roli kochanków. Choć nie dla wszystkich oznacza to rezygnację z intymności. I nie mam na myśli jakiegoś ognistego seksu od razu po porodzie, ale poczucie bliskości, inny sposób bycia ze sobą. Czasem, kiedy rodzi się dziecko, to ludzie odsuwają się od siebie seksualnie w nierealnym oczekiwaniu, że ma być tak, jak było wcześniej. Ta sama częstotliwość, takie same uniesienia i taki sam apetyt. A to się zmienia. Często zresztą na korzyść, ale ta chwila na odnalezienie się w nowej roli jest potrzebna.

Czasem ten etap trwa bardzo długo. Wystarczy prześledzić ten wątek na bardzo popularnym forum "Małżeństwo bez seksu".

Bo im dłużej trwa, tym więcej niedomówień, oczekiwań, pretensji. Wiadomo, że na początku kobieta buduje niezwykle silną więź z dzieckiem, to ją pochłania i odrywa na pewien czas od mężczyzny. Jeśli mężczyzna podejdzie do tego spokojnie, nie będzie naciskał, to oni przecież do siebie wrócą.

Ale są mężczyźni, którzy czują się na tym etapie odrzuceni. Jacy to mężczyźni?

Narcystyczni. Tacy, którzy nie mogą znieść, że ich partnerka ma jeszcze inny obiekt miłości i fascynacji. Mężczyźni generalnie gorzej znoszą ten etap, bo kobieta czerpie bezpośrednią przyjemność z symbiozy z dzieckiem, także bardzo fizyczną - dziecko jej dotyka, tuli, ssie. Ma w tym swoją przyjemność, czasem na granicy erotycznej. To nie ma nic wspólnego z seksualizacją relacji z dzieckiem czy nadużyciem. Tak tworzy się więź i temu procesowi trzeba dać czas. Kobiety też bywają narcystyczne - uważają, że ponieważ zostały matkami, należy im się jakaś wyjątkowa pozycja.

Jak się zachowuje w takiej sytuacji ojciec narcyz?

Jest urażony, skrzywdzony, pełen pretensji, czasem na granicy z agresją. Próbuje odzyskać swoją pozycję, rywalizując z noworodkiem, zamiast poszukać swojego miejsca w nowej konfiguracji rodzinnej. Wydaje mi się, że takich narcystycznych tendencji jest w dzisiejszym rodzicielstwie sporo.

Co ma Pani na myśli?

Widać to choćby na przykładzie takiego nieustającego konkursu na najlepszego rodzica. Ciągle trzeba się sprawdzać, porównywać. Z innymi rodzicami, ze sobą nawzajem: kto jest lepszym rodzicem, kto tym dzieciom jest w stanie więcej dać? To może również rodzić konflikty w związku, zwłaszcza kiedy para z jakichś powodów zdecyduje się rozstać.

Kto ten konkurs nakręca?

W jakiejś mierze media, niestety. Przedstawia się w nich, moim zdaniem, odrealnioną wizję macierzyństwa.

Ale ludzie to kupują.

Kobiety kupują, a potem się frustrują. Bo jak celebrytka, którą lansuje się w pewnym typie prasy, wygląda perfekcyjnie po urodzeniu dwójki dzieci, to może ja też powinnam. Jeśli kobieta nie pasuje do tej cudzej wizji, to czuje się winna, ma niskie poczucie własnej wartości i zaczyna szukać winy w swoim partnerze, zamiast w absurdalnych oczekiwaniach.

Co by Pani radziła? Wyrzucić te gazety, poradniki, wyłączyć telewizor?

Mieć swój rozum. Zobaczyć, co mi z tego, co jest aktualnie modne, pasuje, a co nie. Poznać siebie, swojego partnera, przyjrzeć się własnym potrzebom. Fajnie byłoby jeść co tydzień śniadanie z przyjaciółmi w modnej knajpce, ale może mnie na to nie stać. Super jest posłać dzieci do prywatnego przedszkola, ale może to państwowe obok domu też jest dobre. Warto zobaczyć swoje życie takim, jakie jest, dostrzec w nim to, co dobre i niepowtarzalne, a nie skupiać się na tym, czego w nim brakuje. Jeśli sami tego nie potrafimy, to uczmy się tego od dzieci. One najlepiej się znają na "tu i teraz". Niestety, z jakichś powodów z czasem tę umiejętność tracą.

Wywiad pochodzi z książki "Kochaj wystarczająco dobrze" Agnieszki Jucewicz i Grzegorza Sroczyńskiego.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.