Alternatywa dla tradycyjnego związku: razem, ale osobno

Przybywa par, które nie decydują się na wspólne mieszkanie. Czasem wynika to z konieczności, coraz częściej z wyboru. Pytamy psychoterapeutkę, dlaczego niektórzy wolą mieć inne adresy i czy taki związek ma szansę na sukces.

Rutyna bywa zabójcza dla związków, ale jak jej uniknąć? Niektórzy rozwiązania upatrują w utrzymywaniu oddzielnych mieszkań. Czy można jednak tworzyć długoletni, poważny związek bez wspólnego dachu nad głową? Uznawani za udaną parę, Helena Bonham Carter i Tim Burton, mieszkają w sąsiadujących ze sobą domach, mimo że mają razem dwójkę dzieci. Simone de Beauvoir i Jean-Paul Sartre to kolejna sławna para, która mieszkała osobno.

W Polsce oddzielne domy mieli Agnieszka Fitkau-Perepeczko i Marek Perepeczko. Jednak model "razem ale osobno" (nazywany w języku angielskim LAT: "living apart together") to nie tylko fanaberia znanych i bogatych.

Dlaczego nie zawsze chcemy mieszkać razem i czy taki związek ma szansę się udać?

Coraz więcej "LAT-ów"

O tym, że model LAT staje się coraz bardziej popularny w Europie Zachodniej i w Stanach Zjednoczonych, świadczą dane statystyczne: w Wielkiej Brytanii już co 10 osoba decyduje się mieszkać oddzielnie (dane ESRC), w Niemczech żyje tak 14 proc. par (Niemiecki Instytut Badań Gospodarczych), a w Stanach Zjednoczonych oblicza się, że około 3 proc. małżeństw mieszka w oddzielnych domach (UCLA). Niewiadomo dokładnie, ile takich par tworzą Polacy, ale szacuje się, że w naszym kraju także zwiększa się ich liczba, m.in. poprzez emigrację zarobkową. Czasami decyzja o zamieszkaniu osobno jest wymuszona sytuacją ekonomiczną rodziny, ale nierzadko wynika ze świadomego wyboru partnerów.

Osobne adresy nie dla wszystkich

Brytyjska organizacja ESRC uznała, że zjawisko tworzenia związków na odległość zasługuje na dokładniejsze badanie i na jej zlecenie pracownicy Birkbeck University of London, University of Bradford i National Centre for Social Research przepytali 572 osoby pozostające w takich relacjach. Wśród Brytyjczyków pary LAT tworzą już 10 proc. wszystkich związków. W większości są to osoby poniżej 35. roku życia (61 proc.) oraz te pomiędzy 36. a 55. rokiem życia (28 proc.). Tylko 5 proc. z nich tworzy związki małżeńskie, a 30 proc. brytyjskich par mieszkających osobno decyduje się na takie rozwiązanie świadomie, bo przynajmniej jeden z partnerów nie chce wspólnego adresu. Często sytuacja jest wymuszona okolicznościami - z życiowej konieczności na taki model zdecydowało się 19 proc. badanych Brytyjczyków.

W Polsce przybywa par mieszkających osobno, w tym często małżeństw, ze względu na falę emigracji zarobkowej. Nie brakuje jednak osób, zwłaszcza w dużych miastach, które świadomie decydują się na taki model związku, mimo że okoliczności nie wykluczają wspólnego zamieszkania. Utrzymanie związku na odległość nie jest łatwym zadaniem.

Karolina Szczęsna-Czernuszczyk, terapeutka rodzin i par z warszawskiej Pracowni Terapii i Rozwoju, przyznaje, że trafiają do niej pary w kryzysie spowodowanym rozdzieleniem, np. zawodowym. Ich wspólne życie ogranicza się do weekendów, bo w tygodniu mieszkają oddzielnie, najczęściej w innych miastach. Nie wszystkim taka rozłąka wychodzi na dobre. - Podobnie jak w wielu innych sytuacjach, gdy więzi łączące partnerów są silne, taka sytuacja zwykle nie oznacza zagrożenia dla stabilności związku. Jeżeli jednak więzi są nadwątlone, może sprzyjać powstaniu problemów, które w innych okolicznościach wystąpiłyby później lub wcale - twierdzi terapeutka.

Bliskość bywa trudna

W przypadku, w którym decyzja o utrzymaniu oddzielnych adresów jest świadomym wyborem pary, jedną z głównych przyczyn jej podjęcia jest silna potrzeba zachowania niezależności. Taki wybór rodzi jednak wiele pytań ze strony otoczenia: czy oddzielne domy nie są wynikiem strachu przed zawodem i zaangażowaniem? Z psychologicznego punktu widzenia motywacja może być różna - od powielania wzorców z własnego domu, poprzez potrzebę dystansu w relacji z bliską osobą, aż do wątpliwości czy - i jak bardzo - chcemy się w taki związek naprawdę zaangażować. Czasem może to wynikać z kłopotów z bliskością.

- Każdy potrzebuje bliskości, jednak to, jak bardzo chce i może dopuścić do siebie innych jest w dużej mierze zdeterminowane poprzez osobiste doświadczenie - wyjaśnia Karolina Szczęsna-Czernuszczyk. - Takie doświadczenie zdobywa się w kontakcie z pierwszymi ważnymi osobami w naszym życiu, początkowo na ogół z matką. Na początku życia uczymy się jak być w relacji, a potem to z reguły powtarzamy. Jeżeli z mamą było przyjemnie i blisko, to w dorosłej relacji z partnerem dążymy do tego samego. Jeżeli było trudno, też to powtarzamy lub na różne sposoby próbujemy tego uniknąć. Jeżeli był dystans, wówczas staramy się dystansować. Czasami matka oferuje taki rodzaj bliskości, który jest nadmierny, niekiedy nadużywający. Wtedy w dorosłym życiu można przejawiać tendencję do unikania bliskości w obawie przed tym, że będzie zagrażająca - tłumaczy psychoterapeutka.

Kto mi szklankę poda?

Czy w takiej sytuacji można mówić o pełnym zaangażowaniu w związek, a może decyzja o oddzielnych mieszkaniach to przejaw zwykłego wygodnictwa? Chcę być z Tobą, ale tylko czasem? Wśród osób, które wzięły udział w brytyjskim badaniu, tylko 20 proc. spodziewa się, że ich partner zaopiekowałby się nimi, gdyby byli obłożnie chorzy. Ponad połowa wskazała na krewnego jako na osobę, która troszczyłaby się o nich w takiej sytuacji. W badaniu przeprowadzonym wśród tradycyjnych małżeństw, opieki partnera spodziewa się 92 proc. ankietowanych.

Tę kwestię można wykorzystać jako dowód na to, że pary mieszkające oddzielnie z wyboru nie są związkami trwałymi i w pełni zaangażowanymi, jednak Karolina Szczęsna-Czernuszczyk uważa, że należy być ostrożnym w formułowaniu takich sądów: - Wszystko zależy od potrzeb i poziomu ich spełnienia przez partnerów. Jeżeli obojgu taki układ odpowiada, nie widzę powodu, żeby z perspektywy terapeutycznej to kwestionować. Są pary, dla których nadmierna (a dla innych standardowa) bliskość, wyrażona poprzez wspólne zamieszkanie, jest nie do zniesienia. I tak, dla niektórych par taki związek rokuje lepiej, a dla innych oznacza nieuchronne rozstanie. Kluczowe w obu wypadkach jest zadowolenie z sytuacji i zgoda na nią - podkreśla terapeutka.

Dzieci wszystko komplikują

Helena Bonham Carter i Tim Burton, pomimo osobnych sypialni i mieszkań, stawiani są za przykład doskonałych rodziców. Osobno mieszkali też Woody Allen i Mia Farrow, ale wszyscy wiedzą, jak zakończyła się historia tej rodziny - niekoniecznie można ich stawiać za przykład. Jeśli modelujemy związki na podstawie własnych doświadczeń z dzieciństwa, wówczas rodzice, którzy są razem, ale nie chcą mieszkać ze sobą pod jednym dachem, przekazują swoim dzieciom dość niekonwencjonalny obraz rodziny, który może powodować pewne zagubienie w świecie bliskich relacji. Czy mając dzieci można z powodzeniem tworzyć związek typu LAT?

W takiej sytuacji sprawa się znacznie komplikuje - przyznaje Karolina Szczęsna-Czernuszczyk. - Gdy pojawią się dzieci, dobrze byłoby brać pod uwagę nie tylko własne ograniczenia i preferencje, lecz również niejednoznaczne dobro dziecka. Nie jest, jak sądzę, kontrowersyjną teza, że prawidłowemu rozwojowi dziecka sprzyja bliskość obojga rodziców, a także kontakt z rodzicami jako parą. Na ile da się to realizować mieszkając osobno? Myślę, że jest to wyzwanie. Oczywiście rozwiedzeni rodzice także przed nim stają, ale z powodu zupełnie innych ograniczeń - tłumaczy psychoterapeutka.

Za czy przeciw?

To, czy tworzenie stałego związku bez wspólnego adresu może się udać, jest w znacznej mierze uwarunkowane indywidualnymi potrzebami. - Jest to "oferta" dla osób, które potrzebują, dla własnego komfortu psychicznego, większego niż standardowy dystansu w relacji. Jest to też sytuacja adekwatna dla wstępnych etapów związku, bo daje szansę na stopniowe i rozważne wchodzenie w związek - zauważa terapeutka.

Poszukiwanie nowych dróg do tworzenia satysfakcjonujących relacji z drugim człowiekiem wydaje się naturalną reakcją na nietrwałość związków. Model LAT jest jedną z alternatyw, ale czy ma przed sobą przyszłość? - Jeżeli tak, to raczej ze względu na zmiany socjologiczne, cywilizacyjne i kulturowe - uważa Karolina Szczęsna-Czernuszczyk. - Myślę głównie o tym, iż dorośli ludzie obecnie mogą być coraz bardziej samowystarczalni ekonomicznie i społecznie, nie będąc członkiem rodziny. Nie zmienia to jednak faktu, iż emocjonalnie pragniemy bliskości, nawet jeśli z powodu ograniczeń psychologicznych nie zawsze ku temu dążymy - podsumowuje.

Więcej o:
Copyright © Agora SA