Prof. Mikołejko: "Bywałem katowany przez matkę"

"Moje dzieciństwo było tak drastyczne, tak naznaczone poniżeniem, przemocą, nędzą i strachem, że do końca życia będę musiał do niego powracać, starając się z niego jakoś wyzwolić - wyznaje prof. Zbigniew Mikołejko. W książce-wywiadzie "Jak błądzić skutecznie" opowiada przerażające rzeczy o swoim dzieciństwie.

Profesor Zbigniew Mikołejko ostatnio najbardziej znany jest ze swojej "wojny z wózkowymi" ("Wysokie Obcasy Ekstra", nr 4, wrzesień 2012). W swoim felietonie w ostrych słowach skrytykował młode matki, których część, jego zdaniem, rodzi dzieci tylko po to, żeby mieć prawa i coś znaczyć. Tą publikacją mocno naraził się matkom i rozpętał medialną dyskusję, która trwała przez długie tygodnie po ukazaniu się felietonu w druku. Tym razem ten elokwentny profesor filozofii i historyk religii ma szanse wzbudzić więcej sympatii, a być może nawet współczucia - i to także (uwaga!) ze strony matek. 27 lutego ukaże się książka "Jak błądzić skutecznie" - zapis 15 rozmów, które przeprowadziła z Mikołejką dziennikarka Dorota Kowalska. Profesor bardzo szczerze opowiada w niej między innymi o swoim dzieciństwie i toksycznych relacjach z matką.

Dlaczego zgodził się zdradzić tak intymne i bolesne szczegóły? "Moje dzieciństwo było tak drastyczne, tak naznaczone poniżeniem, przemocą, nędzą i strachem, że do końca życia będę musiał do niego powracać, starając się z niego jakoś wyzwolić. I nie widzę innej możliwości, jak arcyszczere mówienie o tym. Nie da się uciec od jego powracających widm - trzeba zdobyć się na odwagę i przyjrzeć ich obliczom" - wyjaśnia.

"Z dzieciństwa pamiętam rzeczy straszne"

Pierwszym wspomnieniem z dzieciństwa jest dla profesora Mikołejki kłótnia jego rodziców. On, stojący w szczebelkowym łóżeczku, pomalowanym przez dziadka na biało, oni -kłócący się potwornie w pokoju obok. Wtedy nie umiał jeszcze chodzić. "Z dzieciństwa pamiętam rzeczy straszne i rzeczy dobre" - mówi Dorocie Kowalskiej profesor. Zapamiętana kłótnia zapowiadała dalszy przebieg wydarzeń: rozwód rodziców i to, że po nim już nigdy nie miał zobaczyć ojca, mimo że ten zamieszka zaledwie 25 kilometrów dalej.

Ojciec Zbigniewa Mikołejki prowadził ciężarówki, jeździł po całym kraju i - jak wspomina profesor - był bardzo kochliwy. "Więc co miasteczko, to żona, można by powiedzieć" - wspomina Mikołejko. Tata pochodził z Litwy. Matka profesora źle zniosła rozstanie z mężem, którego poślubiła, gdy miała 16 lat. Cztery lata później była już rozwódką. "Matka bardzo kochała mojego ojca. Z czasem miłość do niego przekształciła się w nienawiść. A ja byłem jego ucieleśnieniem. Często więc słyszałem: "Zabiję cię, ty Litwinie skurwysynie". Miałem siedem, osiem lat " - wspomina Mikołejko.

Matka, czyli przemoc i agresja

Pierwsze lata dzieciństwa były dobre, a mama Mikołejki dobrze traktowała swojego syna. To skończyło się, kiedy poszedł do szkoły: "zaczęły się z nią dziać dziwne rzeczy. Nasilało się to z roku na rok: ataki przemocy, histerii, agresji wobec mnie, ale także wobec siebie samej". Profesor dokładnie pamięta napady wściekłości swojej matki: to, jak zrzuciła go ze schodów; to, że kiedy ponownie wyszła za mąż, dla niego zaczął się okres sypiania na polowym łóżku, w korytarzu, na strychu, w kuchni, u obcych. Matka biła swojego syna z pierwszego małżeństwa z Litwinem. Często i mocno. "Wszystkim, co miała pod ręką: kijem, sznurem od żelazka, często za wykroczenia żadne albo urojone. Ciskała we mnie rozmaitymi przedmiotami i wyzywała plugawymi słowami. Nienawidziłem niedziel, bo matka wracała wtedy z pracy wcześniej albo nie pracowała" - opowiada dziennikarce Zbigniew Mikołejko.

Przemocy w domu profesora próbowali przeciwstawiać się jego dziadkowie ze strony matki. Między nimi a nią dochodziło do dużych spięć, aż w końcu, kiedy miał szesnaście lat, zabrali go do siebie. Dopiero wtedy mógł odetchnąć i zaznać rodzinnej opieki. Nie na długo jednak - jego dziadek zmarł dwa lata później, między pisemną a ustną maturą Mikołejki, a on musiał wrócić do matki i ojczyma. W czasach, na które przypadło jego dzieciństwo, panowało - zdaniem profesora - przyzwolenie na bicie dzieci. Mikołejce nikt nie pomógł, a on sam bardzo wstydził się tego, że jest ofiarą przemocy. "Bywałem katowany przez matkę, miałem poprzecinane uszy sznurem od żelazka, ale kiedy nauczyciel pytał, co się stało, kłamałem. Opowiadałem niestworzone historie o bójkach z kolegami czy nieszczęśliwym upadku ze schodów, byle tylko się nie przyznać, jaką mam gehennę w domu" - wspomina profesor.

Poniżenie i kłamstwa

Fakt, że Zbigniew Mikołejko wychowywał się bez ojca, sprawił, że stal się też obiektem drwin i poniżania ze strony kolegów. Profesor wspomina w rozmowie z dziennikarką: "Pewnego razu, miałem wtedy sześć lat, zostałem wywabiony z podwórka na ulicę przez dwóch innych sześciolatków, pod pretekstem, że mi coś pokażą. Wrzucili mnie do błota. Jeden był synem milicjanta, drugi działacza partyjnego, więc siłą rzeczy byłem na straconej pozycji. Ale tu matka stanęła na wysokości zadania - może uznała, że tylko ona ma prawo mnie bić? Zrobiła piekielną awanturę, nawymyślała ich rodzicom od stalinowców".

Głównym oprawcą pozostawała jednak właśnie ona. Kiedy pewnego razu nauczyciel Mikołejki, Henryk Kaczyński, zapytał chłopca, dlaczego ma porozcinane uszy i sińce, ten powiedział mu, że pobili go jacyś chłopcy, ale nie było to prawdą: "(...) to matka skatowała mnie za to, że straciłem taniutki sandałek (Grzesiek Romulewicz, klasowy nygus, puścił go z biegiem Symsarny podczas klasowej wycieczki). Na dodatek, za karę, przez kilka dni musiałem chodzić na bosaka do szkoły - wszystkie dzieci się z tego śmiały, a ja próbowałem chować nogi pod ławką" - opowiada profesor.

Rodzeństwo - kolejna trauma

Na traumatyczne przeżycia z dzieciństwa profesora Mikołejki składają się nie tylko porzucenie przez ojca i agresywna matka. Kolejnym źródłem cierpień były losy jego rodzeństwa. Starsza o rok siostra wcześnie zmarła: "To było pierwsze dziecko moich rodziców - bardzo idealizowane i opisywane jako aniołek - później przyszedłem na świat ja. W rodzinie mówiono o niej zawsze jak o słodkim dziecku, cichym i uśmiechniętym, używając zdrobnienia 'Jadziunia'" - mówi profesor.

Miał też brata, Janusza, który urodził się już po odejściu ojca. Chłopiec żył tylko dwa tygodnie. Mikołejko tak go wspomina: "Pewnego dnia ciotka, starsza siostra mojej matki, wzięła mnie za rękę i zaprowadziła pod jeden z pokoi szpitalnych. Pielęgniarka wyniosła z niego zawiniątko. Do tej pory pamiętam żółtą twarzyczkę, taką buzię półtrupka.. 'To jest twój brat' - powiedziała ciotka. Potem często matka brała mnie za rękę i chodziliśmy 'na grób dzieci', jak się między nami dwojgiem mówiło. Bardzo posępny rytuał, prawda?" - pyta i dodaje, że fakt, iż był jedynym z trojga dzieci sowich rodziców, które przeżyło, miało dla niego szczególne znaczenie: "jakbym po obu stronach życia, przeszłej i przyszłej, miał cienie śmierci".

"Dzieciństwo jest rodzajem fatum"

Wspominając dzieciństwo, profesor Mikołejko twierdzi, że ten okres ma zasadniczy wpływ na nasze życie. "(...) nic tak nas nie określa jak dzieciństwo. Cała reszta to tylko przypis do dzieciństwa. Dostajemy gotowy i bezwzględny scenariusz, a reszta to tylko szczegóły. (...) Doznawszy złego dzieciństwa, człowiek ma bowiem poczucie, że w jakiejś mierze nie jest tym, kim mógłby być. Że mógłby być lepszy, osiągnąć więcej, nie zrobić tylu a tylu głupstw, nie dokonać fałszywych, złych wyborów".

Zbigniew Mikołejko przyznaje też, że doświadczenia dzieciństwa miały ogromy wpływ na to, jakim jest człowiekiem. "Strasznie ciężko jest przekroczyć złe i szkodliwe dla siebie samego zachowania wyniesione z dzieciństwa. Jestem - zważywszy na moje doświadczenia - bardzo spokojnym człowiekiem, ale wykonuję nerwowe ruchy, nieskładne, niesprecyzowane. Wszyscy mnie więc biorą za nerwicowca, a wcale nim nie jestem. Ten widomy trzepot wyniosłem właśnie z dzieciństwa, stamtąd wziąłem to drżenie, tę niepewność" - tłumaczy.

Relacje dorosłego Mikołejki z matką nadal nie są dobre. Ona jest już starą i schorowaną kobietą, ale nadal nie odpuszcza synowi. "Próbowałem wiele razy do niej wracać, ale ona cały czas realizuje swój odwieczny scenariusz przemocy, już nie fizycznej, ale psychicznej. Poniża, szydzi, a potrafi być bardzo szydercza. W pewnym momencie coś we mnie pękło, poddałem się, zrezygnowałem z odbudowy tej więzi". A dzieciństwo, zdaniem profesora to fatum. "W gruncie rzeczy dzieciństwo jest najpotężniejszymi kajdanami, jakie nam zafundowano, a my bierzemy te kajdany za coś zupełnie innego: za dar i wolność" - podsumowuje swoje wspomnienia prof. Mikołejko.

Wszystkie cytaty pochodzą z książki "Jak błądzić skutecznie", zapisu rozmów Doroty Kowalskiej ze Zbigniewem Mikołejką (wyd. AGORA oraz ISKRY)

ZAPROSZENIE NA SPOTKANIE AUTORSKIE:

Wydawnictwo Agora oraz Wydawnictwo Iskry zapraszają na spotkanie autorskie z prof. Zbigniewem Mikołejką, na którym opowie on o swojej najnowszej książce pt. "Jak błądzić skutecznie". Spotkanie odbędzie się w czwartek 7 marca o godzinie 17.00 w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk w Warszawie, w Pałacu Staszica, ul. Nowy Świat 72, w sali 144 im. Adama Mickiewicza (I piętro). Rozmowę poprowadzi Tomasz Stawiszyński. Wstęp wolny.

Więcej o:
Copyright © Agora SA