Strefy wolne od dzieci - dobry pomysł czy dyskryminacja?

Małe dzieci są głośne, zachowują się irracjonalnie i bywają rozhisteryzowane. Nie wszystkich zachwyca widok rodziny wchodzącej na pokład samolotu, dlatego linie lotnicze Air Asia wychodzą bezdzietnym pasażerom na przeciw i wprowadzają strefy, do których rodzice z małymi dziećmi nie mają wstępu. Czy inne miejsca powinny pójść w ślady azjatyckiego przewoźnika?

Podróż pociągiem miała być okazją, żeby wreszcie odpocząć i nadrobić zaległości w lekturze. Nie chodziło o przyjemności, łapczywe połykanie najnowszego skandynawskiego kryminału czy czytanie artykułów w opiniotwórczym tygodniku - Ala miała spędzić ten czas na odrabianiu zaległości ze studiów i przygotowywaniu się do ważnego egzaminu. Miejsce przy oknie, monotonny krajobraz za szybą i jednostajny stukot kół pociągu to warunki sprzyjające nauce, uznała, pakując stos notatek do torby podróżnej. - Mina zrzedła mi zaraz po zajęciu miejsca - relacjonuje. - Do przedziału wtoczyła się matka objuczona stosem toreb i reklamówek, z uwieszonym jej szyi płaczącym dzieckiem. Było głośne. Hałaśliwe. Wyraźnie obecne. Z nauki nici, nie było szans na skupienie się, nie miałam też dokąd uciec - obowiązywały miejscówki, na korytarzu pełno ludzi... W pewnym momencie mamuśka postawiła dziecko na siedzeniu obok mnie i dalejże ściągać mu spodnie i pieluchę! Po prostu przewinęła je przy mnie, jak gdyby nigdy nic! A później zaczęła je zabawiać moim kosztem: "Zobacz, pani sobie czyta, widzisz?". Myślę, że osobne strefy dla rodziców podróżujących z dziećmi byłyby świetnym pomysłem.

O takim rozwiązaniu pomyślały linie lotnicze AirAsia i stworzyły na pokładzie swoich samolotów strefy dla pasażerów od 12 roku życia wzwyż, żeby zagwarantować im spokojną podróż. Za miejsce w pierwszych 7 rzędach samolotu, w klasie ekonomicznej, trzeba dopłacić od 8-22 funtów, a w zamian otrzymujemy gwarancję, że za nami nie usiądzie żaden niesubordynowany małolat. Wcześniej na podobny pomysł wpadły malajskie linie lotnicze, ograniczając liczbę pasażerów z małymi dziećmi na górnym pokładzie samolotu na trasie z Kuala Lumpur, stolicy Malezji, do Londynu.

Oceny pomysłu są różne - część osób uważa, że to rozwiązanie, na którym skorzystają wszyscy, a inni podkreślają, że to dyskryminacja. Simon Calder, piszący o podróżach redaktor "The Independent", zwiedził świat w towarzystwie swoich dwóch córek. W wypowiedzi dla BBC mówi, że dla nietolerancyjnych ludzi, którym przeszkadzają podróżujące dzieci, ma jedną radę: "Słuchawki".

Dzieci wcale nie są rozkoszne!

Martyna nie ma dzieci i uważa, że ich obecność w przestrzeni publicznej bywa męcząca, jednak dotyczy to przede wszystkim środków transportu publicznego, a nie kawiarni czy restauracji: - Generalnie częściej złoszczę się na rodziców niż na same dzieci - tłumaczy. - Dorośli nie potrafią dopilnować swoich dzieci, wychodzą z założenia, że one są słodkie i że wszyscy je lubią i zachwycają się nimi. Myślą, że nikomu nie przeszkadza na przykład to, że dzieci brudzą się jedząc, bo przecież to jest takie rozkoszne. Otóż nie jest! Najgorsze jest takie skazanie na towarzystwo rodziny z dziećmi, sytuacja, w której nie możesz tego zmienić, wyjść czy przesiąść się do innego stolika. Jeśli masz odbyć długą podróż to nieważne, że zaplanowałaś sen czy czytanie - jeśli obok ciebie siedzą hałaśliwe dzieciaki to automatycznie staje się to niemożliwe. Myślę, że osobna strefa dla rodzin z dziećmi w środkach transportu byłaby lepsza także dla nich, bo dzieci mogłyby zachowywać się bardziej swobodnie, mogłyby wchodzić w interakcje z innymi małolatami, a wtedy na pewno nie byłoby tyle histerii.

Nie przeszkadzają jej za to dzieci w restauracji czy kawiarni, ale są pewne zachowania, które uważa za problematyczne: - Zawsze mogę wyjść, nie jestem skazana na wielogodzinne towarzystwo głośnej rodzinki. Dzieci jednak są irytujące, bo wrzeszczą, powtarzają w kółko to samo, nawet ze 30 razy, jak zacięta katarynka! Zaczepiają obcych, a ich rodzice nie reagują na to, mimo że ludzie czują się niezręcznie, kiedy dziecko wchodzi w ich przestrzeń osobistą. Tak naprawdę nie dziwi mnie to nawet szczególnie, bo wiadomo: inną ma się tolerancję na własne dziecko, a inną na cudze. Wina leży wyłącznie po stronie rodziców, dzieci mogą być nieświadome tego, że ich zachowanie jest niewłaściwe, to rodzice powinni je uświadomić.

Brakuje nam życzliwości i miłości bliźniego

Iwona umówiła się ze znajomymi w niedzielne przedpołudnie. Trwało ciepłe lato, a ona i jej przyjaciele tkwili w mieście. - Przed jednym z warszawskich teatrów miało odbyć się plenerowe przedstawienie flamenco - opowiada. - Przyszliśmy z rodzinami, w sumie czwórka dorosłych i czwórka dzieci do 4 roku życia. Nasze dzieci tańczyły w rytm muzyki, były wyraźnie szczęśliwe. Muzyka była piękna, ruchy tancerki też. I nagle, kompletnie nieoczekiwanie, jakaś skwaszona kobieta stojąca obok nas, zwróciła nam uwagę, że dzieci to powinno się zabierać na plac zabaw, a nie na koncert. Nie cierpię takich zgorzkniałych ludzi, którzy nienawidzą dzieci. Zresztą albo w Polsce jest właśnie taki klimat, albo przyciągam nienawistnych ludzi, bo ostatnio przeżyłam kolejną nieprzyjemną sytuację. Po przeprowadzce do nowego mieszkania przyszła do nas sąsiadka z dołu, żeby poinformować nas, że nasze dzieci są za głośne, że oni słyszą, gdy one biegają i płaczą, a ona kiedyś wychowała dwójkę dzieci i one nie płakały. Na dodatek jej pies nie szczeka w ogródku, bo też potrafiła go wychować. Litości! Dzieci przez większość dnia są w przedszkolu, a w czasie ciszy nocnej śpią, o 20.00 są już w łóżeczkach! Przeszkadzają jej też rozmowy na klatce schodowej. Myślę, że niektórzy ludzie powinni mieszkać w lesie.

Ten brak życzliwości dla innych działa jednak w obie strony. Karolina nie ma dzieci i przyznaje, że zdarza się jej zwrócić uwagę rodzicom: - Jeśli siedzę ze znajomymi w restauracji, chcemy porozmawiać i miło spędzić czas, a obok bardzo przeszkadzają dzieci, to zwracam uwagę ich rodzicom. Reakcje sa różne. Niektórzy każą mi się zająć swoimi sprawami i nie wtrącać się w wychowywanie ich dzieci, inni faktycznie uciszają swoje potomstwo. Mam wrażenie, że część rodziców po prostu nie zdaje sobie sprawy z faktu, że ich dzieci się źle zachowują. Z długimi podróżami jest trudno - wiadomo, że są niekomfortowe i każdy planuje je tak, żeby było mu jak najwygodniej. Spędziłam kiedyś 10 godzin w podróży z Indii obok płaczącego dziecka. To było trudne, ale wiadomo, że różnice ciśnienia powodowały ból ucha, że dziecko się nudziło... Rodzice zwykle nie potrafią zapanować nad swoimi dziećmi, takie ciągłe powtarzanie "Uspokój się" po prostu nie działa.

"Nie radzę sobie z płaczem dzieci"

Ala wspominając feralną podróż pociągiem i bliski kontakt z pieluszką obcego dziecka, mówi: - Uważam, że wyznaczenie specjalnych sektorów dla osób z dziećmi, to bardzo dobry pomysł. Nie dlatego, by ich separować i traktować jako grupę "uciążliwą". Postrzegam to raczej jako gromadzenie w wyznaczonych miejscach ludzi o szczególnych potrzebach w podróży. Chodzi o to, by nie narażać osób z płaczącymi lub rozrabiającymi maluchami na niepotrzebną konfrontację z tymi, którzy jeszcze nie wiedzą, jak to jest mieć dzieci lub traktują na przykład podróż służbową jako chwilę na odpoczynek lub pracę na laptopie. Nie mam dzieci i kiedyś ich nienawidziłam, dziś jestem o wiele bardziej "wyrozumiała", mimo to nie radzę sobie z ponad półgodzinnym płaczem obcego dziecka. Mam nadzieję, że to się zmieni, kiedy będę miała swoje.

- Dla mnie najtrudniejsze w obcowaniu z cudzymi dziećmi w miejscach publicznych jest to (z ręką na sercu!), co jest męczące również dla ich rodziców - wyjaśnia. - Na pierwszym miejscu niekwestionowanie jest płacz - im dłużej trwa, im bardziej krępuje bezradną mamę z wózkiem w autobusie, im więcej osób zaczyna się odwracać i kręcić głową, tym bardziej sytuacja staje się nie do zniesienia. Nie lubię też, kiedy dzieci szantażują swoich rodziców krzykiem albo tupaniem. Może chodzi o empatię i neurotyczność, a może po prostu źle czuję się, kiedy widzę, że rodzic traci nad wszystkim kontrolę.

Płacz dzieci jest nieunikniony

Maria odbyła kilkanaście długich podróży samolotem w towarzystwie swoich synów: jest mamą trójki chłopców, z których najstarszy ma 5 lat. Twierdzi, że nigdy nie zdarzyło się, żeby ktoś zwrócił jej uwagę, że jej dzieci zachowują się niewłaściwie: - Co mnie dziwi, - przyznaje - zwłaszcza, gdy chłopcy nieprzerwanie kopią oparcie fotela przed nimi... Myślę, że byłoby świetnie, gdyby ktoś, kto chce spędzić podróż w ciszy, mógł mieć taką opcję. Czułabym się bardziej komfortowo, wiedząc, że kiedy moje dzieci będą płakać podczas podróży, co jest nieuniknione, pasażerowie, którzy chcieli lecieć w spokoju, zapewnili to sobie. Samolotami ludzie podróżują przede wszystkim w sprawach biznesowych i wtedy to rzeczywiście żadna przyjemność mieć obok siebie ryczące dziecko. Zresztą linie lotnicze mogłyby zainwestować w specjalne słuchawki wygłuszające, skoro chcą zadbać o komfort podróżnych.

Podkreśla, że na niektórych lotniskach już można znaleźć strefy ciszy, do których nie można wejść z dzieckiem. - A z drugiej strony np. na lotnisku w Genewie jest fantastyczna strefa dla rodzin - zdradza Maria. - Jest tam nawet sypialnia dla maluchów, pokój z wanienką, kuchnia, zjeżdżalnia. To obszar dostępny dla wszystkich rodziców i ich dzieci. Mam natomiast wątpliwości czy w samolotach powinno to być rozwiązane tak, że rodzice muszą kupić miejsca w specjalnym sektorze, prędzej skłaniałabym się ku tworzeniu luksusowych stref, w których można sobie wykupić miejsce, kiedy nie chce się podróżować razem z małymi dziećmi - to byłoby mniej dyskryminującym rozwiązaniem.

Zaraźliwa bezsilność

Prawdopodobnie większość rodziców małych dzieci przyzna, że zdarzyło im się w miejscu publicznym przyłapać kogoś na posyłaniu w ich kierunku pełnego niechęci spojrzenia. - Ludzie zapominają, że małe dzieci są irracjonalne i bywają trudne do okiełznania - mówi Kasia, mama dwójki przedszkolaków. Według Ali chodzi tu o coś więcej: - Nikt nie lubi być angażowany w cudzą kłótnię. Źle się czuję, jeśli w miejscu publicznym jestem skazana na to, by widzieć, jak z braku siły rodzic krzyczy na dziecko lub syczy na nie pełny złości, tudzież przekupuje je szeleszczącymi słodyczami (stereotypowy grubasek ciamkający kolejnego wafla, umazany czekoladą - koszmar!). Nie lubię też, gdy dzieci zachowują się nieznośnie, tzn. robią, co chcą - skaczą, krzyczą, tupią, a rodzice zachowują się w niemniej bezczelny sposób.

Ala zwraca też uwagę na fakt, że nie każde miejsce jest odpowiednie do strofowania dzieci. Jako przykład podaje kościół: - Z jednej strony dobrze jest przyprowadzać dzieci od małego do kościoła, jeśli pochodzimy z rodziny katolickiej. Moim zdaniem fajnie, że rodzice chcą, by dzieci czuły się tam komfortowo. Z drugiej strony kościół to nie plac zabaw - nie miejsce do spacerowania, biegania. My dorośli to rozumiemy. Dzieci jeszcze nie. Bardzo mi przeszkadza, bo do kościoła chodzę, żeby się modlić, wybieram więc specjalnie ciche msze - bez śpiewów i ozdobników. Jeśli ktoś przychodzi na taką mszę i pozwala dziecku biegać, podczas gdy w tym kościele są specjalne msze dla dzieci, na których mogą szaleć do woli, to jest to już dla mnie problem.

Rodzice są obrzydliwi

Kasia uważa, że argumenty osób, którym przeszkadzają hałaśliwe i żywiołowe dzieci, są zrozumiałe. - Kiedy mój starszy syn był niemowlęciem, zdarzało mi się go przewijać na ławce w parku, w restauracyjnym ogródku, karmić publicznie, a mój mąż miał zwyczaj odciągania dzieciom kataru w miejscach publicznych - za pomocą takiego zmyślnego urządzenia, znanego pewnie innym rodzicom - wysysa się katar rurką z nosa dzieciaka... Obrzydliwe, wiem. Ale jednak, kiedy ma się małe dziecko, to takie rzeczy tak bardzo stają się naszą rzeczywistością, że przestajemy myśleć o tym, że dla innych nie są czymś zwyczajnym i akceptowalnym, a goście z kawiarnianego stolika obok niekoniecznie chcą oglądać, jak smaruję pupę dziecka gęstym białym kremem i wyrzucam pieluchę do kosza... Teraz wydaje mi się to oczywiste, wtedy nie. Podróż obok obcej rodziny z małymi dziećmi? No nie wiem, gdyby to miały być takie dzieci jak moje, to strefy wolne od nich byłyby dobrym pomysłem i to dla obu stron: ja nie musiałabym się stresować zachowaniem moich małych potworów, a inni nie robiliby w myślach laleczek voodoo z wizerunkiem mojej rodziny.

Dyskusja na temat obecności dzieci w przestrzeni publicznej trwa od pewnego czasu i z pewnością sprzyja jej obowiązujący współcześnie styl życia młodych rodzin - dzieci stały się prawdziwymi towarzyszami życia dorosłych, wychodzą razem z rodzicami do teatru, kina, filharmonii, restauracji, podróżują wszystkimi środkami lokomocji, we wszystkich zakątkach świata. Obserwatorzy życia społecznego podkreślają, że dzieci jeszcze nigdy nie były traktowane tak podmiotowo jak teraz. Jednak wraz ze zmianą stylu wychowywania, zmienia się także podejście do małych dzieci i ich rodzin - coraz częściej słyszy się głosy, że dzieci przeszkadzają, że nie powinno zabierać się ich w każde miejsce i że często niechęć do małych dzieci wynika z zachowania ich rodziców, którzy nie potrafią - lub nie chcą - egzekwować zachowań pożądanych społecznie. - Tak, jakby rodziców to nie obchodziło, - mówi Ala - a świat ma zamierać z zachwytu na widok hałaśliwego dziecka.

Czy utworzenie stref wolnych od dzieci w środkach transportu publicznego to dobry pomysł?
Więcej o:
Copyright © Agora SA