Rodzina patchworkowa, czyli jak odnaleźć szczęście po rozwodzie

Gdy rodzice się rozwodzą i tworzą nowe związki, dzieci starają się odnaleźć w nowej rodzinie. O tym, z jakimi problemami muszą się zmierzyć, zarówno dzieci, jak i dorośli, opowiadają trzy pary.

Patchwork to kapa pozszywana z kawałków materiału. Ten, kto ją tworzy, tak je dobiera, by do siebie pasowały i razem tworzyły piękną całość. Taka sama misterna robota czeka rodziny, które składają się z kawałków różnych rodzin. Bo w nich oprócz mamy, taty i ich wspólnych dzieci pojawia się rodzeństwo przyrodnie oraz dodatkowi dziadkowie, wujkowie, ciocie, kuzyni. Trzeba ich wszystkich ze sobą dokładnie pozszywać, starając się nikogo nie "pokłuć".

- Najzdrowszy układ jest taki: mama, tata, dzieci, pies i piękny dom. Nasza rodzina jest inna - mówi Kasia, która razem z mężem Pawłem wychowuje swoją sześcioletnią córkę Martę. Ma też udział w opiece nad Bartkiem, synem Pawła z poprzedniego małżeństwa. Kasia i Paweł zaczęli się spotykać cztery lata temu. Szybko zamieszkali we trójkę z Martą. Bartek - po rozwodzie rodziców - zamieszkał z mamą, ale w domu taty bywa codziennie, czasem też tu nocuje. Święta, wyjazdy, wakacje ustalają z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem.

Miriam miała dwa lata, a Ani nie było jeszcze na świecie, kiedy ich rodzice się rozstali. Teraz, kiedy Miriam i Ania rysują swoją rodzinę, na obrazku oprócz nich jest mama, tata i Kris.

- Dla nich nasza sytuacja jest naturalna - mówi Asia, mama dziewczynek.

Co jakiś czas Miriam prosi, żeby wszyscy zamieszkali razem, to ułatwiłoby jej życie, bo przerzucanie zabawek między dwoma domami jest męczące.

Asia tłumaczy cierpliwie, że pomysł jest nierealny, bo każde z rodziców ma swój dom. Ona i jej były mąż w ramach rozwodu podpisali tzw. plan rodzicielski, który precyzuje podział obowiązków i czasu spędzanego z dziećmi.

Mirella poznała Wiktora, gdy jej córeczka Nadia miała 4 i pół roku. Rok później Wiktor z nimi zamieszkał, był ślub. Gdy skończyła siedem, urodził się Ignacy.

Z TATĄ PO IMIENIU?

Marta, zwraca się do Pawła po imieniu, podobnie jak Bartek do Kasi. Paweł często przejmuje rolę ojca w życiu dziewczynki.

- Nie da się inaczej, gdy stale przebywa się z dzieckiem. Nie mogę zrzucić całego wychowywania na Kaśkę - mówi.

Żona często konsultuje z nim decyzje dotyczące córki, ale Paweł zwykle ma inne pomysły wychowawcze niż ona. Bywa, że gdy dzieci nie słyszą, ścierają się na ten temat. Kiedy Kasia wychodzi wieczorem, on usypia Martę. Czasem to Kasia zostaje z Bartkiem.

- Lubimy się i mamy komitywę - mówi Kasia - ale staram się nie przekraczać tej granicy, jaką ma się z mamą. Nie wchodzę w jej rolę.

- Wchodząc w związek z Asią, najbardziej obawiałem się tego, że dzieci mnie nie zaakceptują. A my się szczerze polubiliśmy. Nawet się kochamy. Jak jest miłość, reszta sama się układa - twierdzi Kris. - Zresztą karmienie, kąpanie, usypianie, przytulanie to żadna filozofia - dodaje.

On i dziewczynki dużo się razem bawią. Pobudka to rytuał: Miriam i Ania wpadają do sypialni, skaczą po Krisie i go łaskoczą. Na początku znajomości z Asią pojawił się pomysł, żeby nazywać go wujkiem. Szybko upadł. Do niedawna dzieci, słysząc, że ktoś uważa Krisa za ich tatę, natychmiast dementowały: "To jest Krzysiu." Ostatnio coraz częściej mówią, że mają dwóch tatusiów.

Zdaniem Mirelli Wiktor od początku ich znajomości zachowywał się, jakby miał dziecko od zawsze. Robił wszystko. Przejął dużą część opieki nad Nadią . Na co dzień to on pełni funkcję ojca: zawozi ją do szkoły, nauczył ją pływać, jeździć na rowerze, czytać, wiązać sznurówki.

- Dla mnie od początku kontakt z Nadią był swobodny. Była dojrzała i rozmowy z nią były interesujące. Mieliśmy wspólne sprawy. Razem uczyliśmy się jeździć na nartach. Zachęcałem ją do wspinania się w parkach linowych i byłem dumny, gdy pokonywała strach - mówi Wiktor.

Tuż po ślubie Nadia zaproponowała, że będzie mówić do Wiktora "tato". Mirella zaprotestowała, bo Nadia ma swojego tatę. Dziewczynka mówi więc do męża mamy po imieniu, choć w komórce jego numer wpisała jako "tata Wiktor".

GDY SĄ TARCIA

W życiu Kasi i Pawła stale są obecni byli partnerzy.

- Musimy porozumiewać się codziennie, a także uwzględniać swoje plany. Na szczęście wszyscy mieszkamy na jednym osiedlu. Inaczej dowożenie dzieci sparaliżowałoby nam życie - mówi Paweł. - Ale i tak logistyka jest wyzwaniem. Trzeba ciągle kombinować: kto się danego dnia zajmuje Martą, o której mamy ją odebrać, do której mamy pod opieką Bartka i jak go odstawić do domu. Nie mówiąc o wakacjach. To bywa męczące.

Co jakiś czas są między nimi tarcia. Co wtedy?

- Ustępowanie byłym małżonkom to cena za komfort naszego małżeństwa - odpowiada Kasia. - Musimy się z nimi dogadywać ze względu na dzieci. Gdy Marta wraca od taty, siada Pawłowi na kolanach i opowiada, jak spędziła czas - dodaje. - Staramy się, żeby nasze dzieci nie miały poczucia, że opowiadając o tamtych rodzicach, są wobec nas nielojalne. Chcemy, żeby wiedziały, że darzymy szacunkiem dawnych partnerów.

Rodzice Miriam i Ani widują się tylko przy przekazywaniu sobie dzieci.

- Naszą zmorą jest życie na walizkach. To ciągłe pakowanie i rozpakowywanie, tysiące pogubionych skarpetek. Albo urodziny: oboje rodzice chcą świętować, ale unikają spotkania ze sobą. Trzeba to jakoś zorganizować. Święta to już prawdziwy majstersztyk. Nie mówiąc o tym, jak smutno się robi bez dzieci. Choinka, pierniczki, świąteczna atmosfera, a tu nagle dzwonek i wychodzą Ale musimy to zaakceptować - opowiada Asia.

Inny problem to ograniczony wpływ na życie dzieci.

- Nie wiesz, co robią z drugim z rodziców. Ba! Możesz się nawet z tym nie zgadzać, a i tak nie masz nic do powiedzenia. To też trzeba zaakceptować - mówi Asia.

Trudne stosunki z tatą Nadii kładą się cieniem na życiu Mirelli i Wiktora. Bywało dramatycznie. Kulminacja konfliktu nastąpiła na początku ich związku i potem, gdy na świat przyszedł Ignacy. Teraz emocje opadły. Mirella i Wiktor od początku zachęcali Nadię do kontaktów z tatą, starali się nie mówić o nim źle i, jak się tylko dało, ukrywali jego wpadki. Dziś Nadia jest już duża i wiele rzeczy widzi sama.

PRZYRODNIE RODZEŃSTWO

Na urodzinach Marty, na których były dzieci z przedszkola, pojawił się Bartek. Marta z dumą go przedstawiła: to jest mój brat. Kasia i Paweł byli zaskoczeni. Po jakimś czasie usłyszeli, że Bartek też nazywa Martę siostrą. To przyszło samo. Nic dziwnego, że dzieci są ze sobą zżyte, skoro spędzają tyle czasu razem. Bartek ma swoje łóżko, szczotkę do zębów i zabawki, ale ubrania za każdym razem przynosi z domu.

- Nie chcemy schizofrenicznej sytuacji, w której po rozwodzie rodziców Bartek miałby dwa domy. Dbamy o to, żeby się u nas dobrze czuł, ale dla jego poczucia bezpieczeństwa ważne jest, żeby wiedział, gdzie ma dom. Tak samo jest z Martą - tu jest jej terytorium, a u taty bywa.

Gdy Ignacy przyszedł na świat, Nadia bywała zazdrosna, domagała się uwagi. Dziś oboje bardzo się kochają. I jak na rodzeństwo przystało, kłócą się i biją. Chłopiec przyjmuje naturalnie fakt, że jego siostra ma innego tatę. Z perspektywy dorosłych sytuacja jest bardziej złożona. Przed przyjściem na świat syna Wiktor był spokojny o ich relacje rodzinne.

- Nadia zawsze pozostanie dla mnie moim pierwszym dzieckiem. Nie bałem się, że nasze stosunki się zmienią.

Mirella tak.

- Bałam się, że Nadia będzie przez Wiktora gorzej traktowana. Do dziś to dla mnie problem: nigdy nie wiesz, czy partner tak samo kocha oboje dzieci...

- Obawy Mirelli nie pozwalają mi być pełnowartościowym ojcem Nadii, bo Mirella często bierze jej stronę. Instynktownie chroni córkę - dodaje Wiktor.

PATCHWORK TO WYZWANIE

- Gdy wchodzimy w nowe środowisko, od razu mówimy, jak jest, chroniąc dzieci przed niekomfortowymi pytaniami. Rzecz w tym, żeby zrobić to na luzie. To wymusza na słuchaczu pozytywną reakcję - stwierdza Kasia.

W tym duchu razem z Pawłem rozmawiają też z dziećmi.

- Tłumaczymy im, że ich sytuacja jest ciekawa, bo inna od większości dzieci. Mają po prostu dużą, nietypową rodzinę.

Dzieci co jakiś czas pytają, dlaczego ich rodzice nie mieszkają razem.

- Mówimy im, że dorośli czasem przestają się kochać i nie dogadują się ze sobą. To się właśnie przytrafiło ich rodzicom, więc żeby uniknąć problemów, postanowili się rozejść. Rozumiemy, że chcą, żeby było inaczej, ale to niemożliwe. Puentujemy tym, że wszyscy bardzo ich kochamy - tłumaczy Kasia i nie ma wątpliwości, że rodzina patchworkowa to jest wyzwanie. - Tu nic się nie dzieje przypadkiem. Jeśli nie chcemy, żeby dzieci ponosiły negatywne skutki naszych decyzji, musimy się wykazywać ogromną samokontrolą - mówi.

- Podoba mi się termin "rodzina patchworkowa" - przyznaje Kris. - Patchwork to jest coś takiego, co się robi aktywnie. I to właśnie najlepiej nas określa. Trzeba nad tym cały czas pracować, żeby działało. W klasycznej rodzinie często się o tym zapomina.

Więcej o:
Copyright © Agora SA