Czas dla siebie

Płynie wolniej lub szybciej, cofa się albo kręci w kółko. Czas. Lubię różne jego odmiany.

Właśnie ustaliłam z dziećmi, że idę pisać, zaproponowałam im kilka ciekawych zajęć i oddaliłam się beztrosko. "Żeby uniknąć ukąszenia przez owady, najlepiej jest..." - zaczęłam i zagapiłam się tępo w ścianę.

Czas na pracę

Siedzę przed komputerem z kubkiem soku pomidorowego i niepokojącą pustką w głowie. Błądząc wzrokiem po gałęziach sosen za oknem, usiłuję sobie wyobrazić atak pszczół i spuchniętego trzylatka. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to Kubuś Puchatek z baryłką miodu. Nagle słyszę łomot - to dzieci rozsiadły się pod drzwiami.

"Owady przyciąga zapach kosmetyków i dlatego..." - próbuję jeszcze raz. Za drzwiami toczy się ożywiona dyskusja na tematy matrymonialne.

- Z kim się ożenisz, jak będziesz duży, Jasiu? - indaguje Julka.

- No, jak to z kim? - dziwi się Jaś. - Przecież z tobą!

- No, coś ty! Nie możesz ze mną - oświadcza Julka.

Chwila ciszy.

- O nie! Dlaczego? - pyta Jaś z rozpaczą. - Czy harcerka z nie-harcerzem nie może?

Prycham w pomidorowy sok.

- Nie o to chodzi - tłumaczy cierpliwie Julka. - Po prostu...

- Ojej, ale ty jesteś taka fajna - rozżala się Jaś. - Przecież ja będę za tobą tęsknił...

"Środki odstraszające owady najlepiej kupować w aptece" - piszę z desperacją. - "Dla malutkich dzieci najlepsze są...".

- Maaamooo! - ryczy Jaś. - Dlaczego? Dlaczego Julka się ze mną nie ożeni? Nie chcę żadnej obcej żony! Łaaa!

Bez żalu odrywam się od owadów i ich perwersyjnych upodobań i wynurzam się, żeby przytulić zapłakanego Jasia. Brutalna prawda jest dla niego w tej chwili zupełnie nie do przyjęcia. Przychodzi mi do głowy świetne, jak sądzę, chociaż mało poprawne pedagogicznie wyjście.

- Posłuchaj, Jasiu, jak będziesz dorosły i nadal będziesz chciał się ożenić z Julką, to może da się coś zrobić.

- No, dobrze - piszczy Jaś. - A może spotkam kogoś tak samo fajnego? I będziemy mieszkać we czwórkę? - pociesza się nieoczekiwanie.

Wracam do moich insektów.

Czas na relaks

Późne popołudnie. Dzieci od godziny budują wehikuł czasu. Julka szykuje się w podróż do średniowiecza na rycerski turniej, Jaś wybiera się w czasy prehistoryczne na przejażdżkę stegozaurem. Właśnie nakarmiłam psy i morską świnkę, od niechcenia przeleciałam po domu, zbierając porzucone misie, klocki, pionki do gry, nadgryzioną kanapkę.

Szybko oceniam sytuację w dziecinnym pokoju i...

- Idę do wanny - oznajmiam zaaferowanym konstruktorom.

- Dobrze, dobrze - odpowiada machinalnie Julka, rozglądając się za haczykami do drzwi kabiny.

Sypię do wanny pół kilo rozgrzewającej soli z imbirem i wanilią, zapalam świeczki, wlewam pianę. Jeśli chodzi o wannę, po prostu nie znam umiaru). Wyciągam się w wannie z książką i kubkiem najbardziej kalorycznego kakao i zamykam oczy. Odpoczywam. Trochę czytam, trochę gapię się na wiewiórki harcujące za oknem... Za drzwiami podejrzane chroboty. "Wehikuł wystartował?" - myślę leniwie.

W okienkach ażurowych drzwi pojawia się jeden łepek, potem drugi.

- Ćśśś - syczy Julka.

- Ale śmiesznie wygląda - krztusi się Jaś.

- Nawet nie jest taka stara - szepcze Julka.

- Taka stara to nie, ale trochę pomarszczona - frasuje się Jaś.

- Ćśss - syczy Julka.

Wypijam duży kubek kakao.

Czas na przyjaciół

Siedzimy z niką na podłodze. - I wtedy on powiedział, że nie pozmywa, bo jest zmęczony - mówi moja przyjaciółka. Dzieci (jej i moje) bawią się w sąsiednim pokoju.

- On jest zmęczony. Wyobrażasz sobie? - wścieka się. - No bo on wraca z pracy...

- O, rany! - wyrwało mi się.

- A ja to co? - miota się Nika - odpoczywam?! On by nie wytrzymał ani jednego dnia - przedszkole, szkoła, angielski, basen, obiad, kolacja, przywieźć, odwieźć, poczytać, pobawić się, odrobić lekcje... - zagalopowała się. - Czasem już nie wiem, jak się nazywam, ale to on jest zmęczony. Bo wraca z pracy. A kiedy ja mam malować?

- To obrzydliwie niesprawiedliwe - przyznałam oburzona.

- Maamooo! - wrzasnął Franek, syn Niki. - Dziewczyny nie chcą się z nami bawić.

- To pobawcie się sami - poradziłam beztrosko. - No i co?

- No i nic. Powiedziałam mu, że dwa razy w tygodniu wychodzę z domu na pół dnia.

- I co?

- No wiesz...

Z dziecinnego pokoju z hukiem wypadli Franek i Jaś.

- Głupie dziewczyny - zawyli wojowniczo. - Nie chcą się z nami bawić.

Po nich godnie wymaszerowały dwie starsze siostry - Marcysia i Julka.

- Oj, mamo! - wyjaśniła Marcysia, przewracając oczami. - Chcemy mieć teraz trochę czasu dla siebie.

Czas na las

Staram się nie dzielić czasu na czas dla dzieci i czas dla mnie. Umiem wciągać je do swoich zajęć, zabierać w miejsca, które lubię, pokazywać świat. Potrafię wyłączyć się na kwadrans z dziecięcego rozgardiaszu i szybko odzyskuję wigor. Bardzo sobie cenię nasz wspólny czas i żal mi każdej godziny bez nich. Ale też bardzo potrzebuję czasu sam na sam ze sobą. Czasu na pomyślenie, na wspomnienia, na plany, na posłuchanie siebie.

Rano, kiedy odwożę Julkę do szkoły, a Jaś ma swoje dwie godziny z tatą, często biorę ze sobą naszego psa Lucka i nie wracam od razu do domu. Mijam naszą uliczkę i pół kilometra dalej zostawiam samochód na skraju lasu. Znam każde drzewo i każdy kamień - kiedy byłam mała, chodziłam tam na spacery z dziadkiem, potem w każdej wolnej chwili wyrywałam się do lasu z mężem, z dziećmi, z psem, sama. Lucek uwielbia las i nasze wspólne spacery. Szaleje i biega w kółko jak wariat - sama radość, wolność, pęd. A ja z nim. Albo leżę na mchu i patrzę na chmury. Albo siadam na niskim konarze sosny, którą znam z dzieciństwa. Dotykam chropowatej kory. To ja - poklepuję ją. - A tyle się zmieniło.

Popołudniami "nasz" las zaludnia się sąsiadami. Bardzo lubię ich spotykać, pogadać niespiesznie, o dzieciach, psach, grzybach, o pogodzie. Czuję się tu na swoim miejscu - niektóre starsze panie pamiętają mnie w wózeczku; niektóre wyrośnięte panny ja pamiętam z czasów, kiedy uczyły się chodzić.

Czas na nas

Sobotni poranek. Mąż ma się wreszcie wyspać.

- Chodź, poczytamy o Żwirku i Muchomorku - zapraszam Jasia na kanapę.

- Nie - słyszę.

- A co robisz? - pytam, chociaż znam odpowiedź. Jaś czeka, aż tata wstanie. Świat bez taty ma tylko połowę kolorów.

- Nic - odpowiada Jaś spod drzwi naszej sypialni.

- Siedzisz na schodach i czekasz na tatę? - pytam.

- Nie - oznajmia Jaś. - Przed schodami.

Mąż wynurza się z sypialni i przytula wiernego kumpla.

- Już jestem - mówi. - Już mi się nie chce spać.

Dzieci są bardzo spragnione taty i bardzo trudno nam ukraść trochę czasu dla nas we dwoje, poza wspólnymi wyjściami, kiedy zostają z babcią. Ale ja nie żadne "wyjścia" najbardziej lubię, tylko czas we dwoje w ogrodzie. Nasz ogród to też las, dziki, pełen zakamarków, bardzo starych i całkiem młodziutkich drzew, z trawiastą polaną do gry w piłkę i baraszkowania. Ogród otula mnie jak kołderka - nigdzie nie odpoczywam tak jak tu. W najbardziej zarośniętym zakątku wiszą hamaki. Lubimy się tam zaszywać, czytać, gadać, planować wiosną, co gdzie posadzimy, jesienią, co trzeba zgrabić, podeprzeć, otulić Nie możemy się nadziwić, jaki jest piękny.

Dla mnie w naszym ogrodzie ważne jest coś jeszcze. Drzewka, które sadziliśmy, kiedy w rodzinie pojawiały się dzieci - pierwsze posadził mój dziadek, kiedy urodził się mój tata. Sosny, na których uczyłam się łazić po drzewach, z hakami po mojej huśtawce. Ławeczka, na której dziadek opowiadał mi bajki. Mój czas w ogrodzie się zatrzymuje. Wszystko, co było, nadal tu jest. Zamykam oczy i widzę dziewczynkę na huśtawce. W takich chwilach czas jest jak nieważkość - to bardzo pomaga godzić się z tym, że jednak płynie.

Copyright © Agora SA