Wszystko zaczęło się od tego, że Kudłata wróciła z placu zabaw z ważną miną i oświadczyła:
- Zaprosiłam Zosię, żeby się bawić.
- Uhm - kiwnąłem głową. - A kim jest Zosia?
- Oj tato, nie pamiętasz - zamachała rękami Kudłata. - Zosia jest fajna.
Na razie musiało mi to starczyć.
Nadchodzące dni udowodniły mi, że nasze dzieci nadzwyczajnie poszerzyły grono znajomych. Codziennie dowiadywaliśmy się, że Przemek to potrafi skakać i jeździć na hulajnodze, Marysia zaś wisieć głową w dół. Każda taka opowieść kończyła się nieodmiennie proszącym spojrzeniem.
Tato, chcielibyśmy ich odwiedzić w domu.
- Tak, tak powiedziałem nieuważnie. - Musieli by was zaprosić ich rodzice.
Następnego dnia Pitu wręczył mi mały liścik. W środku była mapka dojazdu i dopisek: Serdecznie zapraszamy na kinderparty w sobotę.
Zdawało się, że od soboty dzielą nas całe miesiące. Pitu z Kudłatą co piętnaście minut zadawali pytanie: A do soboty to dużo czasu?
Niemniej jednak sobota nadeszła i o godzinie 17. zameldowaliśmy się w domu rodziców Zosi.
- Który to numer? - szukałem po kieszeniach zaproszenia.
- O Boże, a co to za maszkara - Monika pokazała mi dom z wieżyczkami w kolorze krwistoczerwonym.
- O, witam państwa - odezwała się pani domu czekająca przy płocie i najwyraźniej zdecydowana nie słyszeć słów mojej żony.
- Ekhm, ładny dom - wyjąkała Monika.
Nasze dzieci popędziły do pokoju Zosi, a my zostaliśmy sami i zapadło kłopotliwe milczenie.
Za płotem dostrzegłem ulotkę wyborczą partii politycznej, o której sądziłem, że składa się z kretynów i złodziei i uznałem, że to dobry sposób na przełamanie impasu w rozmowie.
- Pani też wsuwają te idiotyzmy za drzwi. Przecież trzeba być idiotą, żeby na nich głosować.
- A ten kandydat to jakiś troglodyta - uśmiechnęła się Monika. - A hasło ma: mądrość i uczciwość. Kto mu to wymyślił.
- To mąż - oznajmiła pani jakby zimniejszym tonem. - Kandyduje.
- Aha - markotniałem. - To ciekawe.
Weszliśmy do domu. Rozpaczliwie omiotłem wzrokiem czarną podłogę i wściekle seledynowe ściany, ale rozsądnie nic nie powiedziałem.
- O jaka ładna biblioteka - ucieszyła się Monika próbując ciągnąć konwersację. - Dużo państwo czytają?
- Nie mamy czasu - prychnęła gospodyni. - Książki są dla półgłówków. To skórzane imitacje grzbietów. Prawda że dobrze wyglądają? Otwiera się i w środku jest alkohol. A państwo czym się zajmują?
- Piszemy książki - powiedziałem i ugryzłem się w język.
- Aha - powiedziała gospodyni.
Zerknąłem na zegarek. Była 17.03. Z góry zbiegła Kudłata wołając.
- Mamo, mamo chce tu zostać do wieczora. Jest super.
W tym momencie wszedł pan domu - poznałem ze zdjęcia.
- Jakiś debil zastawił wjazd - zawołał. - I to citroenem. Co za kretyn kupuje citroeny.
- Ja - zgłosiłem się. - Ja. Zaraz przesunę.
- Przygotowałam coś do jedzenia - powiedziała Pani domu.
- Super - uśmiechnęła się Monika. - My lubimy wszystko z wyjątkiem flaków i żeberek.
Kopnąłem ją, ale było już za późno.
- Oprócz flaków są jeszcze ziemniaki - powiedziała pani domu.
- Uwielbiamy - jęknąłem i spojrzałem na zegarek. Była 17.05.
No cóż, kiedyś dzieci spytają mnie, co to jest wieczność, miłość i poświęcenie. Wtedy opowiem o tej wizycie. To była wieczność.