Pasta

Nasze dzieci nie śpią tak jak inne - z pluszakami, lalami czy misiami.

Być może inne dzieci dałyby się pokroić za nutellę, czekoladkę albo banana. Nasze dzieci padły ofiarą zapędów edukacyjnych swoich rodziców. Tak długo uczyliśmy je mycia ząbków, że od rana do wieczora pałają niezwykłą żądzą zdobycia pasty do zębów.

Pasta do zębów służy im do wielu kreatywnych zabaw. Malują nią siebie, malują tatusia. Ale głównie ją jedzą. Zdarza się, że dochodzi do wojny, kiedy jedna pasta zniknie i strona bez pasty usiłuje zagrabić pastę przeciwnika zastraszeniem, groźbą bądź podstępem. Nawet nie będę próbował udawać, że potrafię to wszystko zrozumieć.

Nasze dzieci po prostu kochają pastę. I to nawet nie jakiejś szczególnej firmy. Za każdym razem, kiedy idziemy do sklepu, staczam z nimi dzikie walki. Dzieci, płacząc, wrzucają mi do koszyka kolejne tubki w ilościach hurtowych, a ja bez litości je wyrzucam.

- Chcemy pastę, tatusiu - kwilą cichutko.

A ja wyrzucam wszystkie pasty, głośno zapowiadając:

- O nie, jeszcze czego!

Jasne, że takie zachowanie przyciąga uwagę innych kupujących. Kilka razy podeszły do mnie starsze panie i usiłowały nakłonić do zmiany stanowiska.

- Dzieci powinny myć ząbki - tłumaczą.

Oczywiście moje tłumaczenia (choć całkiem prawdziwe), że to już dziesiąta pasta w tym miesiącu, nie trafiają do przekonania. W końcu jeśli widzimy płaczące dziecko, które chce dostać od taty pastę do zębów, i tatę, który bezlitośnie odmawia - komu będziemy wierzyć? Ja na przykład wierzyłbym dziecku i współczuł mu, że ma ojca potwora. I to właśnie robią świadkowie. Ba, dwa razy podeszła nawet jakaś miła pani i zaproponowała, że może ona kupi za własne pieniądze pastę dzieciom, skoro mnie nie stać. Kudłatej zapalił się wtedy diabelski błysk w oku i od tej pory zaczęła biegać po sklepie, ciągnąc za nogawki przygodnie spotkane kobiety i zawodząc: "Kupi pani pastę mi".

Nie przyniosło mi to specjalnej popularności wśród spotykanych w sklepie sąsiadów, dlatego zacząłem robić zakupy w supermarkecie po drugiej stronie miasta i byłem bardzo zadowolony, aż do czasu, kiedy natknąłem się przypadkiem na pewnego ważnego dyrektora, z którym wiązałem duże nadzieje na intratne zlecenie. Dyrektor ów pakował właśnie do wózka wielki samochód rajdowy dla swojego synka i, niestety, zderzyliśmy się wózkami w momencie, kiedy po raz dwudziesty podniesionym już głosem wykrzykiwałem:

- Pastę dostaniecie po moim trupie!

No cóż, dyrektor do dziś do mnie nie zadzwonił.

Czasem, rzecz jasna, się łamię. Kupuję im tę cholerną pastę, ale nie więcej niż jedną dziennie. Nigdy jeszcze nie udało mi się pójść o krok dalej - skłonić je, żeby umyły nią zęby.

Wczoraj zamiast pasty kupiłem mleko czekoladowe w tubie. Kudłata była wniebowzięta. Zabrała tubkę na spacer.

- Mogę jeszcze jeść pastę? - zapytała wieczorem.

- Zjadaj - machnąłem ręką.

Dzieci poszły spać, a Monika z dziwną miną wyszła z łazienki.

- Nie wiem, co się dzieje - wyznała. - Dziś po raz pierwszy same powiedziały, że chcą umyć zęby.

- Tą pastą z nowej tubki? - zainteresowałem się.

- No właśnie - powiedziała moja żona. - Mówiłam, że jeśli będziemy konsekwentni, to wreszcie się przyzwyczają do mycia zębów.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.