Jako zapalony widz amerykańskich dramatów sądowych wiedziałem, że precedens to rzecz ważna.
Mamy, powiedzmy, nieszczęsną dziewczynę, która w obronie własnej zabiła strasznego napastnika przy okazji szkolnego wyjazdu nad morze i pieczenia ziemniaków. Już, już wydaje się, że ambitny prokurator zapuszkuje biedne dziewczę na 99 lat z możliwością przedterminowego zwolnienia po 75, gdy pojawia się Precedens.
- Stop, stop - woła młody, zdolny adwokat.
- W sprawie Smith kontra MacArthur w 1879 r. mieliśmy precedens. Nie można sądzić dziewcząt do 21. roku życia, które zamordowały napastnika przy pieczeniu ziemniaków.
W Polsce, niestety, precedensów sądowych nie mamy. Nie wiedzą o tym jednak dzieci. Jako rodzic czuję się codziennie jak prokurator na sali sądowej, kilkanaście razy dziennie ośmieszany i zaganiany do kąta przez parę bezczelnych młodych adwokatów obdarzonych fenomenalną pamięcią.
- Tatusiu, tak bardzo chce mi się pić, kup mi soczku - prosi grzecznie Pitulek. Ha, człowiek bezdzietny nie zobaczyłby w tej prośbie żadnego podstępu. Ja też długo nie widziałem; nie wiem, że właśnie tworzę Precedens, więc kupuję soczek.
- Uuuuu, daj! - wyrywa się przy następnym sklepie Kudłata i wali w szybę, za którą jest batonik.
Kupujemy tego batonika i idziemy dalej, do fontanny, gdzie Pitu pyta słodkim głosikiem: - Tata, a mogę włożyć paluszek?
Sprytnie to sobie wymyślił, jak już włoży jeden paluszek, to za nim pójdzie cała ręka. Dzieci są w końcu mistrzami manipulacji.
- A mogę włożyć nogę? - pyta Pitu.
- Zwariowałeś? - dziwię się uprzejmie.
- Ale tylko trochę - upiera się Pitu.
A co tam, jest ciepło, niech włoży nogę.
- W porządku, ale zdejmij sandałki i podciągnij spodnie - mówię.
Gdybym wiedział, że wszystko, co mówię, zostanie zapamiętane i w odpowiednim czasie wykorzystane przeciwko mnie...
Wracamy. Dzieci truchtają chodnikiem, a my jeszcze nie wiemy, że to sala sądowa i za chwilę nasza strategia wychowywania legnie w gruzach.
- Daj ciasto, ciasto daj - ciągnie mnie za nogawkę Kudłata.
- Daj jej ciasto - kiwa głową Pitu. - Mama kupiła jej tu już ciasto.
- Kupiłaś? - zerkam na Monikę.
- No, kiedyś, chyba ze trzy miesiące temu - tłumaczy się moja żona.
- A mi kup mały samochodzik. Zawsze tu kupujesz Pitulkowi mały samochodzik - monologuje mój syn.
- Kiedyś kupiłem - bronię się. Jak on to zapamiętał? To było rok temu. - Ale tylko raz.
- Nie raz - zawsze - marszczy brwi Pitu.
Próbujemy negocjacji, ale Kudłata pada na ziemię, zalewając się łzami, a Pitu zawodzi: - Tylko jeden mały samochodzik daj.
Poddajemy się.
Ruszamy do domu. Po drodze kupujemy jeszcze soczki, cukiereczki, bułeczkę i krakersy oraz taplamy się w fontannie, wycieramy o stare liście i przytulamy do rodziców. Na wszystko miały precedens.
Wieczorem próbuję zastosować zasadę precedensu do położenia dzieci spać.
- Myjemy ząbki - nawołuję na puszczy. - Wczoraj myłeś.
- Nie myłem - Pitu patrzy na mnie jak na głupiego.
- I idziemy spać. Zawsze o tej porze byliście już w łóżkach.
Pitu, który właśnie goni wrzeszczącą Kudłatą, staje na chwilę i patrzy na mnie z politowaniem.
- Mama pozwoliła mi się bawić wieczorem i nie myć ząbków.
Patrzę na Monikę i już wiem.
- Kiedyś, jak był chory, ale tylko raz - mówi Monika.
Precedens.