Dwa oblicza wolności

A może przyszedł już czas na tapczanik? - zastanawiała się matka mojego syna.

Pitulek jeszcze tydzień wcześniej ucztował przy stole niczym Kmicic z "Potopu". Napił się z filiżanki i rzucał ją za siebie. Zjadł kanapeczkę i pusty talerzyk lądował na podłodze. Teraz jednak najwyraźniej przeżył przemianę duchową. Zjadał śniadanko, składał naczynia i szedł z nimi do zmywarki i pracowicie układał je w pojemnikach.

- Może chory? - dziwiłem się.

Pitu jednak był zdrowy, a dobre wychowanie wręcz z niego emanowało. Na ulicy już nie pędził na oślep przed siebie, roztrącając przechodniów, a potem wierzgał cudem wyciągany spod samochodów. Przeciwnie, domagał się grzecznego chodzenia za rączkę.

W zamian chciał jednego - odrobiny wolności.

- Popatrz, tato, jaki jestem nieszczęśliwy - zdawał się mówić, szarpiąc za łóżeczko. - Nie mogę wyjść z tego cholernego łóżeczka, to niesprawiedliwe. W końcu wy możecie wyjść ze swojego, kiedy tylko chcecie, prawda?

- Może już czas na tapczanik? Albo łóżko z wyjmowanymi szczebelkami - sugerowała Monika.

- Bo ja wiem - skrzywiłem się. - Coś mi tu nie grało. Tapczanik? Przecież Pitu przez sen czołga się po łóżeczku chyba kilka kilometrów. Zaraz by zleciał z tapczanika i popełzł przez sen do kuchni.

- No to wyjmowane szczebelki - kusiła Monika.

- Obudzi się rano, wyjdzie i będzie się pobawi.

- Bo ja wiem - gdybałem. Wciąż czułem, że coś jest nie tak.

- Eeee, taaa - zachęcał mnie Pitu. - Wszystko będzie OK - zdawał się mówić.

- Same korzyści - wyliczała Monika. - Zamiast budzić się rano do Pitulka ryczącego, żeby uwolnić go z łóżeczka, pośpimy sobie dłużej. Tymczasem on sobie wyjdzie, pochodzi po pokoju, pobawi się, a jak mu się zacznie nudzić - zapuka do drzwi. To świetny pomysł.

- Uuuu - przytaknął Pitu.

Poszliśmy do sklepu i kupiliśmy łóżeczko z wysuwanymi szczebelkami. Radości było co niemiara. Pitu podawał mi śrubokręty, a kiedy łóżeczko stanęło gotowe, natychmiast wszedł do środka.

- A nie mówiłam? - rozpromieniła się Monika.

- Uwielbia to łóżeczko.

Położyłem się pełen złych przeczuć. Rano obudziła nas cisza. Wreszcie po cichu zdecydowaliśmy się zajrzeć do pokoju Pitulka. Siedział na podłodze i układał tory drewnianej kolejki.

- A nie mówiłam? - ucieszyła się Monika.

W tym momencie można by skończyć opowieść krzepiącym ducha morałem, że dzieciom trzeba uwierzyć i dać im odrobinę wolności a zwolennicy tej tezy powinni przestać czytać.

Niestety, po pierwszym dniu nastąpiły następne. Kolejnej nocy obudziły mnie głośne kopniaki w drzwi. Za drzwiami stał Pitu, spakowany do wyjścia. Trzymał butelkę, buciki, misia i łopatki.

- O, synu, a ty gdzie? - przetarłem oczy, patrząc na zegarek. Była czwarta rano.

Pitu podreptał do drzwi wyjściowych i zachęcająco wyciągnął rączkę.

- Spacer? O czwartej? Zgłupiałeś? Do łóżka!

Skonfiskowałem zabawki, odniosłem protestującego Pitu do łóżka.

Niestety, ledwo zmrużyłem oczy, obudziło mnie walenie w drzwi. To Pitu na rowerku usiłował sforsować przeszkodę. Rowerek został skonfiskowany, a Pitu wsadzony do łóżeczka.

O szóstej rano dalej był remis. Skonfiskowałem już wszystkie zabawki, więc Pitu zaczął się bawić wyrzucaniem ubrań z szafy. O siódmej padliśmy. Pitu na podłodze, ja na dywaniku.

Jeśli chodzi o wolność - została cofnięta do odwołania.

Copyright © Agora SA