Tylko spokój

W życiu rodzica nadchodzi taka chwila, kiedy udręczony kolejnym czynem Pitulka wzdycha: ?Ach, kiedy on wreszcie będzie większy?".

Standardowa odpowiedź babci, sąsiadki albo dowolnego świadka brzmi: - Trzeba się cieszyć, że jest taki mały i rozkoszny, ani się człowiek spostrzeże, jak wyrośnie i pójdzie sobie z domu.

No cóż, nie ręczę, co powiem za lat 5 czy 20. Teraz absolutnie w to nie wierzę. Tak właśnie zdarzyło się tydzień temu, gdy Pitulka złapała na dworze ulewa. W zachwycie spoglądał na rosnące kałuże wody i popędził do najbliższej kałuży, w której najpierw dokładnie zamoczył buty, potem zanurzył ręce, dla pewności nałożył błoto na głowę i żeby zakończyć jakimś efektownym akcentem, usiadł w samym jej środku.

- Synu, a nie mówiłem, żeby nie siadać w kałuży - załamałem ręce.

Pitulek radośnie gulgotał w kałuży zachwycony tym, że wygląda jak dziecko po przejściach.

- Kiedy on już będzie na tyle duży, żeby zrozumieć, co się do niego mówi? - zapytałem Monikę.

- Za pół roku? - zaryzykowała Monika.

- Eeee tam - machnąłem ręką. - Mówiłaś tak już pół roku temu. Ma 18 miesięcy i nic nie kapuje. Hej, hej, czy mógłbyś nie wcierać błota we włosy?

Pitu zerknął na mnie i na wszelki wypadek nałożył sobie na głowę dwa razy więcej błota.

- A widzisz - westchnąłem, wyciągając go z kałuży, choć kopał celnie. - Robi dokładnie na odwrót.

W tym momencie na scenę wkroczyła pani, która wypowiedziała zwyczajową kwestię: "Trzeba się cieszyć, że jest taki malutki. Ani się człowiek obejrzy, a urośnie i pójdzie sobie z domu".

- Nie chcesz przypadkiem już teraz pójść sobie z domu? - upewniłem się, trzymając Pitulka w taki sposób, że nie mógł mnie kopnąć ani obrzucić błotem. - Bo wiesz, jakbyś chciał pójść już teraz, to odpadł by nam dziś problem z myciem i praniem. Pitulek najwyraźniej nie chciał jeszcze ruszać w świat, chciał natomiast wrócić do kałuży, którą najpewniej uznał za swoje naturalne środowisko.

- Uuuuuu - ryczał, wierzgając nogami.

- Jakby miał tak ze cztery lata, to by zrozumiał, że w kałużach się nie siedzi - stwierdziłem.

- Tak kochanie - potwierdziła mama Pitulka. - To już tylko 2,5 roku. Czas szybko leci.

Ja nie miałem raczej wrażenie, że się wlecze. Kiedy po kilku godzinach walki z Pitu byłem już cały pokryty błotem, odgarnąłem trochę szlamu z zegarka i stwierdziłem, że minęło 10 minut.

- A może po prostu pozwolimy mu bawić się w kałużach. Dzieci to kochają, najwyżej się upierze - stwierdziła filozoficznie Monika. - Najwyraźniej kocha kałuże, dobrze mu w nich. Może w poprzednim wcieleniu był rybką albo foczką.

- Raczej diabłem tasmańskim - mruknąłem.

Od tej chwili nie protestowaliśmy, kiedy Pitu wbiegał do kałuży i taplał się w nich.

- Czas szybko mija, czas szybko mija - powtarzałem sobie pod nosem, patrząc jak Pitu siada w kałuży, a potem uśmiecha się promiennie i woła "tataaaa", i rzuca mi się na szyję, i wygodnie mości na kolanach.

Potem cała nasza szczęśliwa rodzina wraca do domu. Jeśli ktoś zobaczy na ulicy parę zabłoconych rodziców, z których jedno powtarza pod nosem: "Tylko spokój, czas szybko mija, tylko spokój", i szczęśliwe dziecko pokryte błotem, to pewnie będziemy my.

PS Czas szybko minął, po kilku dniach, kiedy nie łapaliśmy Pitu przed każdą kałużą, stracił nimi zainteresowanie. Co dozwolone - to nudne.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.