Teoria i praktyka

Wierzyliśmy, że czas porzucenia pieluchy przyjdzie sam.

Nikt nie wie, co robię w zaciszu swojego domu. Może to i dobrze. Po przyjściu do domu zdejmuję spodnie, biorę nocnik i wołając głośno: hej ho, hej ho, zaraz nasikam do tego pięknego nocnika - sikam do tego pięknego nocnika.

Nie, nie zachowuję się w ten sposób od lat, tylko od kilku tygodni. Konkretnie, odkąd uznaliśmy, że jesteśmy rodzicami wyrozumiałymi, ale nie do przesady. Pitu skończył dwa i pół roku i to całkiem dobry wiek, żeby rozstać się z pieluszkami.

Inni rodzice usiłowali nakłonić dzieci do siadania na nocniku, kiedy te ledwie zaczynały chodzić. My nie chcieliśmy Pitu do niczego zmuszać. Wierzyliśmy, że w końcu czas porzucenia pieluchy przyjdzie sam. Ale nie przyszedł. Postanowiliśmy więc, że wprowadzimy nocnik dekretem.

Ja tak sądziłem, żona tak sądziła, tylko Pitu był innego zdania.

- Od dziś sikamy do nocnika - zawiadomiłem Pitu.

Pitu spojrzał się na mnie zdumiony. Chcesz, to sikaj - mówiła jego mina.

Cały dzień twardo przypominaliśmy o nocniku.

- Jak ci się zachce, to co robisz? - prezentowaliśmy mu rodzicielską wersję audiotele - a: robisz do nocnika, b: robisz do nocnika, c: robisz do nocnika.

Pitu kiwał głową i wybierał właściwą odpowiedź.

- Siku do nocnika - mówił z poważną miną i odchodził.

Niestety, jego zapewnienia kończyły się na sferze werbalnej. Nie zdarzyło się, żeby użył nocnika inaczej niż jako podręcznego pojemnika na samochodziki. Nie było mowy, żeby go na nim posadzić. Pitu to wielki chłop, trzeba by chyba użyć stalowych lin i wiązać go jak King Konga. Pozostała perswazja. Kiedy zawiodła, zastąpił ją przykład.

- O, jak ładnie mama sika do nocnika, brawo, mama! - wołałem. Potem sam pokazywałem, jakież to szczęście wstępuje w człowieka, kiedy tylko skorzysta z nocnika.

Wszystko na nic, zawiodło puszczanie bez pieluchy - po prostu przerzucił się na sikanie w nocy.

Pozostał dobry przykład przyjaciół Pitulka. Na Jasia niestety nie mogliśmy liczyć.

- Nie robi już w pieluchę - powiedziała mama Jasia.

- Super - zawołałem. - Będzie dawał Pitulkowi przykład.

- Poczekajcie, to pół prawdy; chowa się pod stołem i tam robi - wyznała mama Jasia.

Na szczęście Oksanka była poprawna nocnikowo. Popędziliśmy więc do Oksanki, żeby Pitu zobaczył na własne oczy, jak można używać nocnika.

Pitu i owszem obejrzał, ale powiedzmy, że nie wysnuł wniosków.

- A może to mu się powinno kojarzyć z czymś miłym? - rzuciłem. - Powiedzmy nowa świecka tradycja: bajka nocnikowa.

Niestety, Pitu pomysł odrzucił.

- Zrobisz do nocniczka - kusiliśmy.

- Tak, do nocniczka - kiwał Pitu głową.

- Teraz?

- Potem - mówił Pitu, a skutek był oczywisty.

- Oj, chyba miałeś zrobić do nocniczka - pytałem potem. - A tymczasem masz brudną pieluchę.

- To mama - informował przebiegle Pitu i zwiewał.

Zaczęliśmy przegrywać tę wojnę. Na dodatek Pitu kontratakował. Kiedy tylko zobaczył, że jego półroczna siostrzyczka narobiła w pieluchę, leciał jako karząca ręka sprawiedliwości, wrzeszcząc na całe gardło: - Nie kupa tu, nie można - i walił siostrzyczkę czym popadło, żeby lepiej zapamiętała. Potem usiłował za włosy zawlec do łazienki, gdzie jej wykładał teorię używania nocnika.

- Tu kupa, tu - powtarzał, a żeby lekcja lepiej weszła, ciągnął ją za ucho.

- Teorię ma w małym palcu - westchnąłem.

- Tylko co z tego.

Daliśmy za wygraną. Trudno, kiedyś i tak się nauczy. Tak było do ostatniej niedzieli. Pitu wyszedł z wanny, pogrzebał w kącie, wyciągnął nocnik, usiadł i skorzystał.

Popatrzył zdziwiony, co nam się stało, że staliśmy osłupiali.

- Nocnik. Tu siku - wyjaśnił na wszelki wypadek i poszedł.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.