Gwiazdor

Pitu hojnie rozsyłał uśmiechy, robił pa, pa, a co ładniejszym blondynkom podawał rękę. Kiedy pierwszy raz złapałem naszego syna na tym, że rozwalił się na kanapie i ze znudzoną miną zmieniał kanały pilotem, byłem zachwycony.

- Popatrz tylko - zawołałem Monikę. - Nasz syn umie obsługiwać telewizor, a ma przecież dopiero 13 miesięcy.

Pitu zerknął na nas bez szczególnego zainteresowania i przełączył na Discovery.

- I wybiera dobre programy - ucieszyła się Monika.

Pitu tymczasem, zainteresowany filmem o jakimś papuaskim plemieniu grającym na trąbach, zaczął wzmacniać dźwięk.

- Natychmiast ścisz - zażądałem - i ku mojemu zdziwieniu Pitulek ściszył i spojrzał na nas triumfująco.

Od dnia kiedy Pitulek opanował pilota, zaczął przeistaczać się w gwiazdora. Zaczęło się niewinnie. Ot, z początku przełączał nam telewizor na jakiś popularny talk-show i z napięciem wpatrywał się w prowadzącego. Dopiero po kilku dniach podejrzałem, o co tak naprawdę mu chodziło. Pitulek czekał na moment, kiedy prowadzący wygłosi mniej lub bardziej błyskotliwą kwestię, po której rozlegną się oklaski.

Buzia Pitulka rozpromieniała się, jakby cała widownia biła brawa właśnie jemu. Okręcał się wokół siebie, machał rękami, był szczęśliwy. Potem, niestety, znów się naburmuszał.

Wiadomo było, że oklaski z telewizora przestaną mu kiedyś wystarczać, że to tylko kwestia czasu. Któregoś dnia zjawił się przede mną, ciągnąc za sobą swoje buciki i patrząc na mnie wymownie.

- Chcesz iść na spacer? - zapytałem (jestem bowiem inteligentnym ojcem).

Pitu rzucił we mnie butami i poleciał po kurteczkę.

- Pójdziemy do parku? - zaproponowałem, wciągając mu buty.

Park nie zyskał aprobaty Pitulka. Co prawda koło stawu wałęsały się jakieś kaczki, ale zupełnie nie zwracały na Pitu uwagi. Ludzi było jak na lekarstwo. Pitu z coraz bardziej zawiedzioną miną nudził się okropnie.

- Gdybym tylko potrafił mówić, to powiedziałbym ci, żebyś mnie zabrał tam, gdzie jest dużo ludzi - mówiła jego nadęta i znudzona mina. - Chociażby do jakiegoś ładnego centrum handlowego.

Z niedowierzaniem przecierałem oczy. Pod centrum handlowe przywiozłem nieznośną małą marudę, kwiczącą i jęczącą z nudów. Do środka wszedł mały gwiazdor rozdający uśmiechy na prawo i lewo. Zaraz przy wejściu pozdrowił starszą panią. Pani się zachwyciła: jaki śliczny chłopczyk!

Pitu pomachał jej zalotnie rączką.

- I jaki mądry, potrafi zrobić pa, pa.

I tak było przez całą godzinę.

Pitu kroczył środkiem alejki między sklepami i pozdrawiał sprzedawczynie, klientki i przechodniów. Hojnie rozsyłał uśmiechy, co ładniejszym blondynkom, oprócz robienia pa, pa, podawał rękę.

- Jaki mądry, jaki śliczny, jaki rozumny, jak pięknie chodzi, jak ślicznie macha.

Pitu puchł z dumy. Ani na chwilę nie dał się wziąć na ręce, snułem się więc kilka metrów za nim, niczym ochroniarz za prezydentem.

Wreszcie miał dosyć. Zabrałem go do domu, gdzie z nadętą miną usiadł na dywanie, niedwuznacznie dając do zrozumienia, jak bardzo się z nami nudzi. Odmówił pójścia do łazienki na własnych nogach - musiałem go nosić. Jakoś przetrwaliśmy do następnego dnia, choć Pitu jęczał, kwękał i się naburmuszał. Aż do chwili, kiedy znów poszliśmy do centrum handlowego, gdzie rozdawał uśmiechy i machał do każdego.

- Pan ma cudowne dziecko - rozczuliła się starsza pani. - Takie dziecko to skarb. Sam się sobą zajmuje, nie płacze, cały czas się śmieje.

Pitu popatrzył na mnie ostrzegawczo.

- Jasne - odparłem.

Copyright © Agora SA