To jest moje!!!

Czy to był naprawdę ten sam Pitulek, z którym jeszcze wczoraj na placu zabaw bawiliśmy się z innymi dziećmi? Który pożyczał swoją koparkę i swoją ciężarówkę?

- Ooooo, tym razem to przesadziłeś, Młody - nasrożyłem się na Pitulka.

Gagatek dorwał się do szafki z płytami CD, pracowicie wyjmował je z pudełeczek i wpychał do swojej ciężarówki. Nie bardzo mu szło, bo jednak wystawały, więc usiłował upchnąć kolanem, a wreszcie na nich usiąść.

- Oddawaj natychmiast! - zażądałem.

- Moje! - wrzasnął triumfalnie Pitu, porywając ciężarówkę i zrywając się do ucieczki. - Moje!!! To moje.

Prawdopodobnie powinienem zanotować to w kalendarzyku. A więc wreszcie nadszedł dzień, kiedy Pitu zorientował się, że coś jest jego. No cóż, w końcu miał już prawie dwa lata. Tylko dlaczego użył do tego celu moich płyt.

- To jest moje - podkreśliłem dobitnie i ruszyłem w pogoń.

- Moje, toto! Moje, moje! - wrzeszczał Pitu, zwiewając ile sił w nogach.

Nie chcę się chwalić, ale dognałem go za pierwszym zakrętem. Spryciarz zamierzał wetknąć ciężarówkę z kradzionymi płytami pod wannę, ale zniweczyłem jego nadzieje.

- To, to moje - wrzeszczałem, ciągnąc za ciężarówkę. - Moje, moje!

- Moje, to to moje! - upierał się Pitu.

Stanęło na tym, że skonfiskowałem płyty i zrezygnowałem z konfiskaty ciężarówki jako narzędzia przestępstwa. Ale nasze życie od tej chwili diametralnie się zmieniło. Czy to był naprawdę ten sam Pitulek, z którym jeszcze wczoraj na placu zabaw bawiliśmy się z innymi dziećmi? Który pożyczał swoją koparkę i swoją ciężarówkę? Który raz zobaczył dziewczynkę siedzącą na ławeczce bez żadnej zabawki, podszedł do niej i wręczył jej swój samochodzik policyjny (kiedy powiedziała, że nie chce samochodziku, trochę jej przyłożył i znowu wręczył, ale o tym cicho sza).

Teraz szedłem na plac zabaw z potworem.

- Moje, to to moje, moje - ryknął, kiedy ujrzał jakiegoś Bogu ducha winnego chłopczyka zjeżdżającego ze zjeżdżalni.

Usiadł sam jak kwoka na szczycie i ani drgnął. Każde zbliżające się dziecko było potencjalnym wrogiem.

- To, to moje, moje - zaczynał swoje, kiedy ujrzał w promieniu 50 metrów jakiegoś malucha.

- Chłopie, do domu przecież nie weźmiesz tej zjeżdżalni - próbowałem mediować.

- To, to moje - Pitu twardo zakończył dyskusję.

To był dopiero początek.

Do tej pory spacery z Pitulkiem to było karmienie gołąbków, bawienie się w berka i ganianie piesków. Nagle w jeden dzień okazało się, że świat dzieli się na moje (to znaczy Pitulka) i resztę.

Ta reszta nie była duża. Pitu po zastanowieniu uznał, że nie interesuje go wazon do kwiatów (ten mniejszy), książki bez obrazków i nieotwarte wino z szafki. Jeśli chodzi o resztę: ekspres do kawy, samochód, robota kuchennego, zmywarkę, mop, odkurzacz, komplet noży, album ze szkolnymi zdjęciami i mniej więcej milion innych przedmiotów, to odpowiedź była jedna.

- Moje to to, moje, moje!

W drodze skomplikowanych negocjacji, cięższych niż te w Brukseli w sprawie Unii Europejskiej, doszliśmy do kompromisu i odzyskałem kluczyki do samochodu, ale w zamian musiałem oddać walkmana, latarkę i coca colę (naprawdę, jeśli chodzi o negocjacje, to Chirac i Schröder dużo by się nauczyli od Pitulka).

W sklepie nastąpiła katastrofa.

- Moje, moje - zawołał Pitu i nadgryzł dla pewności dwie kinderniespodzianki, ptasie mleczko i dwie buły.

- To to moje - wrzasnął na widok samochodzików i zamierzał zwiać z nimi, nie płacąc.

Tego było już za wiele.

- Nie, nie, nie! - obudził się we mnie lew. - To moje, to moje i to też moje. Wszystko moje. Rozumiesz, synu?! I to też moje!

Pitu wytrzeszczył oczy w zdumieniu.

- To moje - zaprotestował cichutko.

- Nie, nie, nie - huknąłem. - Moje, moje, moje.

Dumny rozejrzałem się dookoła. Podziałało!

- Wiesz co - powiedziała moja żona. - Ale butelkę z soczkiem to mu oddaj. To jego.

Więcej o:
Copyright © Agora SA