Wyjechać za granicę czy zostać

Mąż rozważa wyjazd za granicę, dla żony jest to nie do pomyślenia. O komentarz poprosiliśmy psychoterapeutkę.

Nie chcę tego

Stoimy obecnie przed bardzo poważną decyzją. Mąż jest anestezjologiem i jak wielu jego kolegów zastanawia się, czy nie wyjechać za granicę. Zachęcają go do tego doświadczenia znajomych z jego szpitala, którzy od kilku miesięcy są w Irlandii i znakomicie się tam aklimatyzują. Ja jednak bardzo się boję takiej decyzji. Na początku mąż miałby wyjechać sam, a ja zostałabym tutaj z dziećmi (dwaj chłopcy, trzy i sześć lat). Nie bardzo wiem, jak miałabym sama sobie poradzić. To prawda, mąż pracuje bardzo ciężko (na trzech etatach) i prawie nigdy nie ma go w domu, ale jednak jest na miejscu. Dzieci czasem go widują, bywa, że ma wolny weekend i wtedy cały swój czas poświęca synom. Jeśli wyjedzie - praktycznie stracimy ze sobą kontakt. Wiem, że są e-maile i skype, że można rozmawiać przez internet, a nawet na siebie popatrzeć, ale to jednak nie to samo co dzień w dzień prowadzić wspólnie dom. Sama nie wyobrażam sobie wyjazdu na dłużej - mam tu schorowaną, samotna mamę, którą wkrótce będę musiała się zaopiekować. Mam też przyjaciół i pracę, którą bardzo lubię. Mąż mówi, że dłużej nie zniesie upokarzającej i niesatysfakcjonującej pracy. Doprawdy nie wiem, co robić. (Dorota)

To jedyne wyjście

Już od jakiegoś czasu przymierzam się do wyjazdu do Irlandii. Zgromadziłem wszystkie niezbędne dokumenty i odpowiedziałem na kilka ogłoszeń w Irlandii. Mam dość pracy za pieniądze, za które nie jestem w stanie utrzymać mojej rodziny. Nikogo nie interesuje ogromna odpowiedzialność, z którą mam na co dzień do czynienia, a kiedy tylko moje środowisko zaczyna mówić o podwyżkach, rzuca nam się w twarz przysięgę Hipokratesa. A przecież tam też jest powiedziane, że lekarz za swoją pracę ma dostawać godziwe wynagrodzenie. Śpię po sześć godzin na dobę, a czasem mniej. Bywa, że jednocześnie mam znieczulać do operacji dwie osoby, co jest poza wszelkimi standardami. Dłużej tego nie zniosę. Wiem, że w Irlandii na mnie i na moją rodzinę czeka lepsze życie. (Andrzej)

Komentarz Zofii Milskiej-Wrzosińskiej, psychoterapeutki z warszawskiego Laboratorium Psychoedukacji

Wspólny wyjazd? Coraz częściej ludzie decydują się na wyjazd za granicę do pracy. Taka decyzja wiąże się z konsekwencjami, które czasem trudno przewidzieć.

Dorota i Andrzej stanęli wobec dylematu, który dotyczy obecnie wielu polskich rodzin. Decyzja o zarobkowym wyjeździe, choćby czasowym, niesie ze sobą rozmaite pytania i wymaga nie zawsze oczywistych rozstrzygnięć. Dokąd, razem czy osobno, na jak długo, co z dziećmi - za to wszystko migrująca "za chlebem" para musi wziąć odpowiedzialność. Oczywiście często pojawiają się różnice zdań, ale większości małżeństw udaje się prędzej czy później wypracować płaszczyznę porozumienia. Wygląda jednak na to, że autorzy listów są od tego na razie dalecy - okopali się na przeciwstawnych pozycjach i perspektyw kompromisu nie widać. Oboje kategorycznie formułują swoje stanowisko. Dorota pisze: "...nie wyobrażam sobie wyjazdu na dłużej", Andrzej z kolei: "Dłużej tego nie zniosę". Dlaczego ustawili się tak daleko od siebie?

W listach obojga uderza całkowity brak uwzględnienia potrzeb tego drugiego, w końcu bliskiego, człowieka. Eksponowany jest tylko własny punkt widzenia. Andrzej podkreśla, że on nie może już dłużej wytrzymać obciążającej sytuacji zawodowej i uznaje za oczywiste, że po wyjeździe jego rodzinę czeka lepsze życie. Nie odnosi się do sytuacji ani pragnień żony. U Doroty jest to jeszcze wyraźniejsze - wymienia ona liczne powody, dla których dla niej ten wyjazd byłby utrudnieniem. Nie chce zostać sama, nawet na trochę, bo przecież sobie nie poradzi. Pojechać z mężem nie zamierza, bo trzyma ja tu bardzo wiele: starzejąca się mama, przyjaciele, a także lubiana praca. Ciekawe, że uznaje znaczenie sensownej pracy zawodowej dla siebie, ale nie zajmuje jej frustracja męża w tym samym obszarze. Wygląda na to, że Dorocie po prostu jest w całej sytuacji zupełnie nieźle, mąż dostarcza wsparcia i środków do życia, a to, że jemu jest ciężko, powoduje raczej jej zakłopotanie niż partnerską, życzliwą chęć pomocy.

Można więc domniemywać, że dla Andrzeja jego sytuacja zawodowa jest nie do zniesienia również dlatego, że żona nie stanowi dla niego szczególnego oparcia. Spełniona i zajęta sobą, nie interesuje się jego trudnościami i nie uważa ich za istotny argument w podejmowaniu decyzji życiowej. Przecież jej żyje się tu całkiem dobrze. Nie dźwiga wraz z nim jego brzemienia, a gdy on sam próbuje je zmniejszyć, ona - przestraszona perspektywą zmiany swojego dobrego życia - oponuje.

Z kolei Andrzej podejmuje decyzję w imieniu rodziny i na jej rzecz - ale to on chciałby decydować, co dla tej rodziny byłoby lepszym życiem. Nie bierze pod uwagę pragnień i emocji żony. Być może Dorota boi się właśnie apodyktyczności Andrzeja - w Polsce ma swoje sprawy, przyjaciół, pracę, rodzinę. W Irlandii zostałaby skazana na dominującego męża i zależność od niego.

Oboje próbują podjąć decyzję dobrą dla siebie, nie widząc drugiego. A co szczególnie uderza - żadne z nich, w końcu rodziców dwóch synków, nie podejmuje rozważań, co byłoby lepsze dla ich dzieci. Raczej się nie porozumieją, póki nie dostrzegą, że decyzja musi być wspólna i uwzględniać potrzeby całej rodziny. Aby doszli do konsensusu, muszą rozmawiać ze sobą jako rodzice oraz mąż i żona, na razie jednak nie ma wspólnoty - ot, po prostu lękliwa i wygodna pani Dorota dialoguje ze zdesperowanym i despotycznym panem Andrzejem.

Czy zrezygnował(a)byś z pracy i wyjechał(a) za granicę z małżonkiem?
Więcej o:
Copyright © Agora SA