Rewolucja ojców. Psychoterapeuta: "Dla wielu mężczyzn ojcostwo to okazja do refleksji i odnalezienia dostępu do emocji." [WYWIAD]

Świadome rodzicielstwo to budowanie siebie na nowo. Jeśli spojrzeć na to jak na szansę, a nie znój, to nic piękniejszego nie może się w życiu zdarzyć.

Karolina Oponowicz-Żylik: Jak być dobrym ojcem?

Jacek Masłowski: Ojcem się nie jest - ojcem człowiek się ciągle staje. Ojcostwo to proces. To nie tylko zapłodnienie kobiety, ale cała ta praca, która ma doprowadzić do wypuszczenia w świat autonomicznego człowieka. I to jest bardzo trudna praca. A jeśli ma się więcej dzieci, jest się multiojcem, bo każde dziecko czego innego potrzebuje. Kłopot w tym, że współczesnym ojcom brakuje wiedzy o tym, jak realizować ojcostwo. Przydałaby się im prosta instrukcja: chłopy, bierzemy i robimy tak i tak.

Tylko skąd wziąć taką instrukcję?

Pewnym drogowskazem mogą być książki. Nie przypominają może instrukcji programowania pralki, ale wyznaczają kierunki myślenia. Polecam dwóch autorów: Jaspera Juula i Steve'a Biddulpha. Pierwszy jest autorem słynnych książek "Moje kompetentne dziecko" i "Być mężem i ojcem". Drugi napisał między innymi: "Wychowanie chłopców" i "Sekrety wychowania dziewczynek". Obaj dają mapę tego, jak sobie z ojcostwem poradzić. I to od pierwszych dni życia dziecka. Są ojcowie noworodków, którzy myślą: "Kurczę, nie mam piersi, nie mogę karmić. To co mam robić?!".

No właśnie, co?

Pamiętać, że w pierwszych kilku miesiącach ojcostwo jest bardziej w relacji do matki niż do dziecka. Ja na razie dla mojego małego synka jestem takim miłym dodatkiem do mamy. Najważniejsza jest mama, a właściwie jej pierś. I ja to rozumiem. Tymczasem wielu ojców czuje się na tym etapie wykluczonych. Więc warto, żeby wiedzieli: na początku masz głównie wspierać żonę. Ugotuj, posprzątaj mieszkanie, może weź dziecko na ręce i zajmij się nim, gdy ona pójdzie się wyspać. To jest teraz twoje podstawowe zadanie. Na czytanie bajek jeszcze przyjdzie czas.

Są rozczarowani?

Trochę tak. Radzą sobie z tym na różne sposoby. Wielu na przykład zdobywa taką wiedzę o maściach, podpaskach i skurczach, że kobiety odpadają w przedbiegach. Słyszałem o tym w jednym ze szpitali położniczych, gdzie prowadzę warsztaty dla położnych na temat komunikowania się z pacjentami.

Czy to nie jest rodzaj rywalizacji z matką dziecka?

Raczej kompensacji, powiedziałbym. Wyrównuję deficyt, brak, który odczuwam jako ojciec. Są też tacy mężczyźni, którzy wyrównują go, zarabiając kupę kasy. Jeszcze inni domy budują, samochody wymieniają na większe, meble skręcają. Bo mężczyźni w ogóle tak zostali wychowani, że gdy jest problem, trzeba wstać i coś zrobić. Nadaktywność to powszechny sposób radzenia sobie z trudnymi sytuacjami. Drugi pomysł to apatia - czyli przeciwległy biegun - mężczyzna z piwem w ręku przed telewizorem.

Z czym jeszcze ojcowie mają problem?

Z bezradnością. Dajmy na to jest 3 nad ranem, młody płacze tak, że aż jest siny. Przewinięty, najedzony, powinien spać. A on nie. No i co mam robić? Chciałbym temu zaradzić. A pozostaje mi tylko całą noc nosić synka na rękach. To jest doświadczenie konfrontujące z uczuciem, o które przeciętny mężczyzna by się nie podejrzewał: z bezradnością. On raczej nie powie, że jest bezradny. Prędzej, że się zezłościł, że niewyspany jest. To tylko jeden przykład. A sytuacji, gdy nic nie mogę zrobić, jest milion przez 20 lat wychowania dziecka. Bezradność jest zaprzeczeniem sprawczości. Dobrze by było to uczucie przeżyć i przyjąć. Ale unikamy tego jak diabeł święconej wody. Bo to jest niemęskie! Jesteśmy wychowani do polowania, zabijania, przekraczania granic, rozwiązywania problemów.

A więc to nie stereotyp, że mężczyznom trudniej niż kobietom mówić o emocjach?

Jasne, że mężczyźni mają trudność z mówieniem o emocjach. Statystycznie. Tak to przynajmniej wygląda z perspektywy mojego fotela. Emocją, do której mężczyźni najczęściej mają dostęp, jest złość. Mogą poprzez złość wyrażać różne inne rzeczy - np. strach, bezradność. Zauważam jednak, że wielu mężczyzn dzięki ojcostwu zaczyna wyraźnie odczuwać, że coś jest nie tak. Że mają jakiś kawałek siebie, jakiś rodzaj zubożenia, który przeszkadza im wejść w bliską relację z dziećmi. Dla wielu mężczyzn ojcostwo to okazja do refleksji i poszukiwania drogi wyjścia z tego, że zabetonowali sobie dostęp do emocji.

Przychodzą wtedy do terapeuty?

Niektórzy. Choć kontaktowanie się ze swoimi emocjami to jest trudna sprawa dla tych mężczyzn. Ale mimo wszystko obserwuję, że wielu ojców pracuje nad sobą i swoją relacją z dziećmi od samego początku. U terapeuty czy w inny sposób. Ojcostwo przeżywa teraz - moim zdaniem - rewolucję. Zastanawiam się, czy za 20 lat nie będę słyszał od pacjentów: "Miałem świetny kontakt z ojcem, tylko z matką słaby". Do niedawna był taki społeczny dyskurs, czy mężczyźni są jeszcze potrzebni. Skoro kobiety wszystko potrafią, a stereotypy patriarchalne są passe. Tymczasem - moim zdaniem - mężczyźni znaleźli sobie furtkę w tym murze. W ten sposób kontaktują się ze swoim człowieczeństwem.

W budowaniu ojcostwa mogą pomóc książki czy spotkania z terapeutą. A przykład własnego ojca?

Jest taki stereotyp, że ojcowie naszego pokolenia nie poradzili sobie. Zdradzili nas, jak mówi Wojciech Eichelberger. No więc mężczyźni ich skreślają jako autorytety. A ja postuluję, żeby poszukać dobrych rzeczy w naszych ojcach, wyłuskiwać je jak rodzynki z ciasta. Szukajmy dobrych wzorców. Musiały być, skoro wielu ludzi z tego pokolenia wyszło na prostą. Widzę wśród mężczyzn coraz wyraźniejszą potrzebę kontaktowania się z innymi ojcami. Kobiety tak mają od pokoleń: gdy pojawia się dziecko, natychmiast organizują sobie wsparcie w postaci sieci koleżanek, ciotek, doradczyń. Mężczyźni do niedawna mieli tak: pępkowe, czyli lufa, potem dwa dni kaca i co dalej? Nic, no bo z chłopakami o ojcostwie nie będziemy gadać! A teraz pojawia się potrzeba wymiany doświadczeń.

A kobiety? Jaka jest ich rola w "tworzeniu ojca"?

Jeżeli kobiety w najbliższym otoczeniu mężczyzny nie traktują go jak wyrośniętego przygłupawego chłopca, to mu dają bardzo duże wsparcie. Wiele kobiet średnio sobie z tym radzi. Mają wpojone, że bycie matką z definicji oznacza bycie kompetentnym rodzicem. A w praktyce bywa różnie - no bo skąd ona ma niby wszystko wiedzieć? Pewnie, że z czasem się tego uczy - jeśli spędza z dzieckiem więcej czasu i ma grupę wsparcia. Ale mężczyzna też mógłby. Drugi problem nazywam syndromem matki (albo babki) - bramkarki. To kobiety, które stoją przy łóżeczku dziecka i mówią: "No, nie rób tak! Nie podchodź! Nie tak trzymasz! Źle go kąpiesz!". Serwują mu zestaw superlękowych wypowiedzi, które mają odgonić ojca od łóżeczka. Bardziej budująca jest postawa kobiet typu "Chodź, zróbmy to razem". Rozmowy na temat kłopotów, dzielenie się pomysłami, wątpliwościami, uzgadnianie. Czyli wspólnie szukamy rozwiązania, a nie próbujemy sobie nawzajem czegoś zarzucać. Takie rodzicielstwo ułatwia partnerstwo. Bo kiedy pojawia się mały człowiek, ludzie zaczynają postrzegać siebie jako rodziców, a nie jako partnerów. Do tego nie równoprawnych. To pułapka - związek się o to rozbije.

Ma Pan troje dzieci: 19-letnią Adriannę, 6-letnią Zosię i 5-miesięcznego Mieczysława. Jak się Pan zmienił jako ojciec na przestrzeni 18 lat?

Oj, bardzo. Chłopak w wieku 22 lat inaczej przeżywa męskość, niż kiedy ma 42 lata. Zęby na czymś połamał, czegoś się nauczył, ma większe zaufanie do siebie. To jest podstawowa różnica. W konsekwencji mniej histerycznie reaguję na trudne sytuacje. Właściwie mniej reaguję, a bardziej decyduję. Widzę też gigantyczną zmianę w dostępie do wiedzy na temat wychowania dzieci. 18 lat temu moja intuicja była oparta na tym, że sam byłem czyimś dzieckiem. To była moja jedyna mapa. Szkoła rodzenia zajmowała się głównie fizjologią porodu i serwisowaniem noworodka. O postawie rodzicielskiej, o relacji między rodzicami nie było mowy. Dziś przeciwnie - kładzie się na to nacisk. I to jest świetne.

Teraz łatwiej być ojcem?

Z jednej strony tak, bo jest akceptacja społeczna dla budowania relacji z dzieckiem. To współczesne ojcostwo jest o tyle łatwiejsze, że od mężczyzny oczekuje się, że będzie się dzieckiem zajmował, będzie z nim przebywał. Z drugiej strony trudniejsze, bo nie wiadomo, jakie ma być. 20 lat temu wiadomo było, co trzeba robić - zarobić pieniądze. Jak przyszła na świat moja najstarsza córka, uważałem, że moja rola to przede wszystkim przynieść kupę kasy. To było dbanie o rodzinę. Relacja z dzieckiem to znacznie bardziej złożona sprawa. Trzeba się tego nauczyć. A wcześniej przyznać przed sobą, że się nie potrafi. Ale puentując naszą rozmowę, chcę powiedzieć, że jestem pełen optymizmu, jeśli chodzi o mężczyzn. Bo po pierwsze, coraz więcej mężczyzn myśli świadomie o swoim ojcostwie. Po drugie, coraz chętniej sięgają po pomoc. I to pomoc relacyjną, czyli w kontakcie z drugim człowiekiem. Niekoniecznie na terapii, ale np. w grupie wsparcia dla ojców, gdzie wymieniają się doświadczeniami. Jest i nadzieja, i świetlana przyszłość.

Przed ojcami?

Nie tylko. Przed dziećmi. Bo ojcostwo jest dla dzieci, nie dla siebie. Ale przy okazji poprzez ojcostwo można wiele rzeczy dla siebie zrobić.

Więcej o:
Copyright © Agora SA