"Boję się szkoły i nauczycieli. Zakompleksionych, zmanierowanych i często niedokształconych" [FELIETON]

1 września to dla mnie potrójna trauma: rocznica wybuchu II Wojny Światowej, urodziny mojego serdecznego przyjaciela (zawsze się źle kończą, nieważne jak dobrze by się zaczęły) i właśnie pierwszy dzień w szkole.

Tak jak obiecywał Henio z Tesco wyrok początku edukacji został odroczony o jeden dzień.

I zaczęło się. 1 września nadszedł w sposób spektakularny. Od rana powitała nas iście jesienna pogoda nie dając nam w niedziele zapomnieć, że wakacje właśnie dobiegają końca. Osobiście mnie to jeszcze nie dotyka, bo dziecko mam w przedszkolu działającym cały rok, co nie zmienia faktu, że co roku coraz bardziej się zastanawiam, jak to będzie, gdy przedszkole się skończy. Coraz bardziej się martwię, bo nie wiem, kiedy przedszkole się skończy. Tutaj mogę podziękować tym wszystkim politykom, którzy o moją głowę pełną zmartwień się troszczą dostarczając mi kolejnych niewiadomych. Nie wiem czy moje dziecko pójdzie do klasy 0, czy do zerówki, czy od razu do pierwszej. Nie wiem czy w ogóle dostanie się do szkoły (bo może zaraz zniosą obowiązek edukacji).

Nie wiem, jak chory musi być umysł, który doszedł do takich wniosków.

Od strony rodziców dzieci, które zaczynają edukację też nie jest łatwo. Wysyłamy do SZKOŁY (to te miejsce gdzie uczą i rozwijają) dziecko, które umie czytać i liczyć, po czym dowiadujemy się, że w pomieszczeniu edukacyjnym, zwanym klasą, te dzieci przez kolejny rok nie zobaczą na oczy literki. Nie wiem, jak chory musi być umysł, który doszedł do takich wniosków. Nie wyobrażam sobie jak wielkich zniszczeń w edukacji podstawowej osoba, która na ten pomysł wpadła, doznała, ale szczerze współczuję - dajcie mi adres, to wyślę kwiaty i misia, bo na pewno potrzebuje przytulania.

Boję się również samych nauczycieli. Zakompleksionych, zmanierowanych i często niedokształconych.

Ludzi, którzy przez większość życia uczyli się jak uczyć rzeczy, których nie rozumieją. Ludzi, którzy nie potrafią wytłumaczyć, skąd wiedza którą przekazują się wzięła. Bo studia pedagogiczne powinny być uzupełnieniem konkretnej specjalizacji. Powinny być dla osób, które w swoim życiu już coś przeżyły i chcą się tą wiedzą podzielić. Jakie doświadczenia życiowe może mieć 19- latek(a), który wybiera kierunek studiów samemu jeszcze będąc osobą niedoświadczoną i potrzebującą ukierunkowania w życiu? Jaką wiedzę na temat współczesnego świata może przekazać osoba, która pracuje w zawodzie od 20 lat i od 15 ma gotowe te same lekcje - gotowce, za które sama piętnuje uczniów? Jaką wiedzę może przekazać najgorszy student z mojego roku, który dumnie mi oświadczył, że został na uczelni i uczy kolejne pokolenia? Na to ostatnie znam odpowiedz - nauczy ich mniej niż sam wie a tym samym, każde kolejne pokolenie będzie uczone poniżej minimum ustawionego dla pokolenia wyżej - istna idiokracja (nie bez przyczyny ostatnio była w ramówce telewizyjnej).

Patrząc na efekty reform z ostatnich lat wątpię, czy posyłanie dzieci do szkoły ma jeszcze jakikolwiek sens.

Miałem szczęście pisać jeszcze starą maturę, nie chodziłem do gimnazjum i jakoś dziwnie czuję się lepiej od osób, które te reformy objęły. Z roku na rok wychodzą kolejne roczniki ludzi niedoedukowanych, podchodzących do matury tak jak ja do I Komunii - "musi być, ale nie wiem po co". Nastawione roszczeniowo i nie dające nic w zamian.

Mojemu pokoleniu zdawało się, że jest pokoleniem straconym, że wyż demograficzny (gdy już potrafiliśmy to przeliterować i zrozumieć sens) da nam ostrego kopa w d . Myśleliśmy, że nasza edukacja w klasach po 35-40 osób nic nie da, bo wszyscy nam mówili, że to nie są warunki do nauki. A jednak udaje się nam. I udaje się nam wszystko to, co nie wychodzi złotym pokoleniom reform. Mamy pracę, szkoła nauczyła nas, brzydko mówiąc "kombinować". Potrafimy dostrajać się do aktualnych potrzeb rynku. Może to dlatego, że byliśmy w centrum o wiele większych zmian, zmian całego państwa. Nie wszyscy są prezesami, bo na prezesów też musi ktoś pracować, ale większości udało się po prostu po ludzku żyć.

Boję się pierwszego dnia szkoły.

Bo wiem, że chcąc dla dziecka jak najlepiej w życiu, będę przez kolejne parenaście lat musiał walczyć z głupotą osób, które teoretycznie powinny życia dziecka uczyć. Bo szkoła nie uczy liczenia, czytania czy budowy anatomicznej samicy słonia. Szkoła uczy nas jak przygotować się do życia bez niej. Uczy jak omijać pułapki przez życie zastawiane. Uczy nas jak najszybciej uporać się z problemem i kto może nam w tym pomóc. Tylko czy rzeczywiście szkoła tego uczy?

Więcej o:
Copyright © Agora SA