Toi Toi i kask, czyli jak przeżyć z dzieckiem na łyżwach

Jak upadnie, nie okazuj uczuć. Podnieś i jedźcie dalej. No chyba, że dziecko zacznie się śmiać. Wtedy przez chwilę pośmiej się z nim i uważaj, żeby nikt nie przejechał mu po palcach.

Nie pamiętam, kiedy pierwszy raz stawiałem kroki na łyżwach. Pamiętam jednak, że to były czasy, kiedy gospodarz domu/podwórka (tzw. cieć) brał wieczorem węża i lał wodę na środek podwórka. Nie pamiętam, żeby moi rodzice uczyli mnie jeździć. Mam poważne wątpliwości, czy oni w ogóle potrafią utrzymać się na łyżwach. Jedyny raz gdy widziałem moją mamę na lodzie, to gdy się na nim poślizgnęła i poleciała nogami do góry (tak- śmiałem się, jestem złym człowiekiem). Pamiętam za to mój ostatni dziecięcy występ na łyżwach, po którym ponad 15 lat nie wsadziłem ich na nogi. To był Torwar a mnie poplątały się w trakcie jazdy sznurówki... to wyczyn sam w sobie. Wróciłem do łyżew na rok czy dwa przed zostaniem ojcem i strasznie mi się spodobało. Okres tacierzyństwa jakoś nie obfitował u mnie w sportowe rozrywki. Doczekałem jednak momentu, gdy młoda potrafi samodzielnie się poruszać i komunikować w sposób uznawany przez społeczeństwo za zrozumiały. Namawiać długo nie musiałem. Matkę dziecka pozostawiłem samej sobie, jeździ na łyżwach równie dobrze co pływa. Czyli w ogóle. Dwójka nowicjuszy na łyżwach to na moje nerwy za dużo. Dostałem za to wsparcie tzw "wujostwa" (bezcenne). Zdziwiłem się, bo wypożyczalnia lodowiskowa posiadała nawet kaski (baaaaardzo ważne, ale o tym później). Zakładanie łyżew na nogi poszło mi sprawniej z córką niż z własnymi łyżwami. Mam też wrażenie, że te dziecięce mniej śmierdzą potem... gdybym tylko miał mniejsze nogi. Pierwsza minuta na lodzie

uzmysłowiła mi, czemu moja mama została zaatakowana przez sąsiadki, gdy uczyła mnie jeździć na rowerze. Pamiętam, że kazały jej iść do domu, bo straszyła nie tylko mnie ale i inne dzieci na podwórku. Rodzic nie jest dobrym nauczycielem. Córka pod moim okiem robi tzw. fląderkę. (figura popularna niestety tylko u mojej córy). Pozycja polega na tym, że żaden mięsień nie jest w stanie napięcia!!! To w ciągu 15-30 sekund potrafi mnie doprowadzić do furii, a moich znajomych do szybkiego przejęcia kontroli nad dzieckiem. Widzą jak się bije z wyborem: zakład karny czy jednak życie na wolności.

Porada nr 1

Oddaj dziecko zaufanej osobie a samemu zrób kilka kółek! Dziecko nie czuje takiej przewagi psychologicznej, jaką ma nad rodzicem i nagle zaczyna słuchać!

Po moim powrocie, koleżanka ledwo żyła, ale za to córeczka stała samodzielnie na lodzie.

Czas rozpocząć pierwsza rundę chwały - włączamy się do koła śmierci (dziękuję wszystkim idiotom, którzy zajeżdżają drogę prezentując swoje muskuły). Dziecko o dziwo reaguje normalnie czyli stara się stać. Jednak po chwili jej pozycja ciała daje dużo do życzenia. Mistrzem równowagi nie jest, bo i po co jak ja trzymają dwie osoby (ja i znajoma).

Porada nr 2

Udawaj, że trzymasz dziecko, ale go nie dotykaj.

Jak upadnie, nie okazuj uczuć. Podnieś i jedźcie dalej. No chyba, że dziecko zacznie się śmiać. Wtedy przez chwilę pośmiej się z nim i uważaj, żeby nikt nie przejechał mu po palcach.

Dwa kółka z dzieckiem nawet po małym lodowisku potrafią skutecznie wykończyć rodzica. Pora na odpoczynek i dowiązanie butów (jakoś te nóżki dziwnie się wykrzywiały, moje nóżki).

W trakcie zjazdu do pit-stopu nastąpiła kulminacja i usłyszałem słowa, o których każdy marzy w takim momencie: "tato, siusiu, szybko!". Panika w moich oczach była nie do opisania nawet przez pędzel Muncha. Zlokalizowaniem ustępu zajęli się znajomi, a ja w tym czasie biłem się z myślami:

a) dać się zsikać w majtki (przecież ma kombinezon a na dworze tylko -12*)

b) zacząć zdejmować łyżwy (moje i jej), bo jak tak do "kibelka" w ostrych butach

c) rozpiąć kurtkę w celu zdjęcia kombinezonu, którego nie można zdjąć bez zdjęcia łyżew i pod którym są jeszcze co najmniej 3 warstwy ubrań (wraz z rajstopami z lycrą - dziękuje, Kochanie, że ubrałaś dziecko)

Logicznym jest, że wygrała opcja c).

Porada nr 3

w toi toiu wykorzystaj łyżwy u dziecka jako część zapierającą o ściankę. Ich ostre końce w połączeniu z miękkim plastikiem bardzo dobrze stabilizują pozycje sikającą.

Wejście do toi toiu było traumatyczne. I tutaj z pomocą nadszedł kask, ponieważ próbując utrzymać równowagę na łyżwach i będąc w szoku wnosząc dziecko do tak paskudnego miejsca, przyciąłem mu głowę drzwiami.

Nie jestem w stanie opisać tego, jak rozpiąłem kurtkę, polar następnie odpiąłem szelki od spodni kombinezonowych po to, żeby je zsunąć by dostać się do spodni zwykłych, pod którymi były rajstopy, by na końcu móc zdjąć majtki (ufff). Myślę, że pisanie tego zdania zajęło mi więcej niż sama czynność.

Moja heroiczna walka z materią została nagrodzona głębokim westchnięciem sygnalizującym totalną błogość i uwolnienie się od wszelkich trosk wieku młodzieńczego.

Proces odwrotny (ubierania) nie wymagał już takiego poświęcenia. Całkowicie wyluzowani powróciliśmy do koszmaru nauki jazdy na łyżwach.

Z zegarkiem w ręku spędziłem z dzieckiem 30 minut na lodowisku (wliczając toaletę). Sama droga tam i z powrotem zajęła nam dłużej, ale i tak uważam, że było warto. Za tydzień też sprawię sobie ten koszmar. Widziałem, że jej rówieśnicy potrafią się całkiem zgrabnie poruszać na łyżwach. Mam nadzieje, że mojej też się uda.

Porada nr 4

Pewnie nie ma na to dowodów, ale ruch wymuszony przez jazdę na łyżwach pozwala podprostować wykrzywione w X nogi dziecka (nie da się jeździć do środka). Chociażby dlatego nie spocznę dopóki młoda nie nauczy się jeździć. Przynajmniej będę mógł na ulicy powtarzać "stawiaj nogi jak na łyżwach".

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.