Anna Sukiennik: Tak i nie.
Nadzieja jest. Ale trzeba jasno powiedzieć: istnieje związek między tym, jak byliśmy wychowywani, i tym, jacy jesteśmy. A to, jacy jesteśmy, rzutuje na to, jak sami wychowujemy. Świadczą o tym wyniki wielu badań, moich też. Badałam matki i córki. Im niższe poczucie wartości miały badane matki, tym częściej przejawiały wobec swoich dzieci niekorzystne postawy. Trudno im było okazywać dzieciom bezwarunkową akceptację, stawiać im sensowne wymagania, wspierać ich niezależność.
Na przykład. I, co gorsza, córki takich właśnie matek - mało akceptujących, nadmiernie wymagających lub niekonsekwentnych - miały niższe poczucie własnej wartości. Jest to spuścizna przekazywana z pokolenia na pokolenie.
W dużym uproszczeniu. Interesowało mnie jednak nie tylko to, czy ten przekaz istnieje. Chciałam też sprawdzić, czy możemy się od niego uniezależnić. Badałam więc u matek i córek poziom refleksyjności - na ile skłonne są do namysłu nad sobą i otaczającym światem. Okazało się, że wysoka refleksyjność zmniejsza siłę tych procesów, o których wcześniej powiedziałam. Wysoce refleksyjna matka, niezależnie od tego, jak sama była wychowywana i jak zostało ukształtowane jej poczucie własnej wartości, może dobrze wychowywać swoje dziecko.
Słowami-kluczami mogą tutaj być: świadomość, refleksja, przepracowanie. Trzeba być świadomym błędów, których chce się uniknąć; innymi słowy, trzeba skonfrontować się z tą bolesną, wspólną dla nas wszystkich, prawdą, że nie miało się idealnych rodziców.
Tak, warto popatrzeć na swój rodzinny dom z dystansem, spróbować dostrzec całą jego złożoność - co mi się w nim podobało, jakie zasady lub zwyczaje chciałabym przenieść do założonej przez siebie rodziny, a co było według mnie nie tak, co chciałabym zmienić i jak mogę to zrobić.
Warto rozważyć podjęcie terapii. Zwłaszcza wtedy, gdy czujemy się bezradni wobec zachowania własnych dzieci, kiedy mamy poczucie, że przestajemy sobie z nimi radzić. Być może potrzebna będzie terapia indywidualna, a może terapia par. To, jak zachowują się dzieci, często jest odbiciem relacji między ich rodzicami, a sięgając głębiej - relacji ich rodziców z własnymi rodzicami.
Na pewno warto czytać książki, które z jednej strony pomagają zrozumieć, jak sposób wychowania mógł na nas wpłynąć, z drugiej strony - dają konkretne wskazówki, jak odnosić się do własnych dzieci, by pomóc im w stawaniu się dojrzałymi, niezależnymi, pewnymi swojej wartości ludźmi. Z pełnym przekonaniem mogę polecić książki autorstwa Adele Faber i Elaine Mazlish.
Myślę, że ważne jest też, by rozmawiać o swojej przeszłości i o aktualnych doświadczeniach z empatycznymi osobami, które potrafią słuchać bez oceniania. To, co zostaje uświadomione i wypowiedziane, w mniejszym stopniu nami steruje. Warto dyskutować z partnerem, wspólnie wybierać takie metody wychowawcze, co do których mamy największe przekonanie. Obserwować otoczenie; być może zbliżyć się do innego rodzica, który ma ze swoimi dziećmi fajne relacje. Nie wychowywać dzieci w izolacji, bo wtedy prawdopodobieństwo pobłądzenia jest większe.
Dzieciom przede wszystkim nie służy warunkowa akceptacja, czyli przekaz, często wyrażany nie wprost: jeśli nie będziesz myślał, czuł ani postępował tak, jak tego chcę, nie będę cię lubić. Poza tym na rozwój osobowości dziecka źle wpływa ograniczanie przejawów jego niezależności, ale też niestawianie mu żadnych wymagań.
Tak. Ale z moich badań wynika, że mimo wszystko takie postawy rodzicielskie nie determinują przyszłości dziecka. Dziecko, kiedy dorośnie, może przepracować swoje doświadczenia, a potem wybrać swoją własną drogę. Jest jednak sposób postępowania rodzica, który szczególnie szkodzi dziecku. To niekonsekwencja, czy raczej nieprzewidywalność. Chodzi o dużą zmienność stosunku rodzica do dziecka, jego zależność od chwilowego nastroju. Taki rodzic nie widzi realnie swojego dziecka i jego potrzeb, jest zbyt zaabsorbowany sobą. Dziecko nie znajduje w nim oparcia, zrozumienia. Takie dzieci w przyszłości, niestety, często zmagają się z problemami emocjonalnymi.
Susan Forward w książce "Toksyczni rodzice" pisze, że to możliwe. Jeśli jednak ten żal jest bardzo duży, jeśli rzutuje na to, jak się przeżywa codzienność, warto skorzystać z pomocy terapeuty.
Uważam jednak, że taka sytuacja, gdy z rodzicem nie możemy się już realnie skonfrontować, paradoksalnie może być łatwiejsza od tej, gdy rodzic żyje.
Często obserwuję dorosłe osoby, które wciąż liczą na to, że otrzymają od swoich rodziców coś, czego nie dostali w dzieciństwie. Na przykład uznanie, akceptację. A rodzice w większości przypadków nie dali im tego, ponieważ sami tego nie otrzymali od swoich rodziców - nie mogli ofiarować czegoś, czego sami nie dostali. I jeśli nie wykonali dużej pracy, związanej właśnie z refleksją nad własnymi doświadczeniami, wciąż tego w sobie nie mają. Myślę, że przyjęcie, że rodzice kochali nas tak, jak umieli, dali nam tyle, ile byli w stanie, pomaga nie oczekiwać od nich zbyt wiele. I skoncentrować się na tym, co samemu można zrobić, by dać własnym dzieciom nieco więcej dobra.
Podoba mi się myśl Alice Miller, że do ocalenia osobowości małego człowieka wystarczy obecność choć jednego "oświeconego świadka". To taka osoba, która widzi, jak dziecko jest traktowane, nie zakłamuje przed nim rzeczywistości, ufa dziecku i daje mu oparcie. Dzięki takiej osobie dziecko może zrozumieć, że krzywdy, których doświadcza, nie są jego winą. A to niezwykle istotne. Jeśli więc relacja z matką jest trudna, bliskość uważnego, empatycznego ojca ma dla dziecka bardzo duże znaczenie. Jak duże - to zamierzam sprawdzić w kolejnym badaniu. Chciałabym tym razem zaprosić do niego i matki, i ojców.
O tak. Czas, gdy córka staje się matką, może być wielką szansą dla obu kobiet. Nie mając dzieci, ciężko sobie do końca wyobrazić, jak silnych emocji może doświadczać rodzic, jak bardzo może czuć się przeciążony, bezradny, osamotniony. Część osób dzięki przeżyciu tego na własnej skórze staje się bardziej wyrozumiała dla swoich rodziców.
Jednak żeby ta wspólnota doświadczeń zbliżyła matkę i córkę, musi być spełniony pewien warunek. Jest nim według mnie wzajemny szacunek i zaufanie. Niestety, zdarza się tak, że matki zasypują swoje dorosłe dzieci radami i trudno im się pogodzić z tym, że dzieci dokonują innych wyborów niż one. To niełatwe zadanie - po prostu być obok, towarzyszyć, wspierać w poszukiwaniach własnej drogi. Ale warto, by babcia spróbowała je podjąć, bo to jedna z najcenniejszych rzeczy, jakie może podarować młodej mamie.
Chciałabym, żeby moje dziewczyny samodzielnie myślały, żeby w swoich decyzjach kierowały się intuicją i własnymi przemyśleniami. Żeby nie bały się pytać, poszukiwać swojej drogi, żeby dawały sobie prawo do błędów. Chciałabym je wychować tak, by traktowały siebie i innych ludzi, w tym własne dzieci, z szacunkiem. I żeby potrafiły się cieszyć swoją kobiecością i swoim macierzyństwem.
- jest psycholożką, pracownikiem Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie. Prowadzi portal i blog Otwarty Rodzic (otwartyrodzic.pl) oraz portal Otwarty Sąsiad. Jego ideą jest kontaktowanie ze sobą ludzi, którzy mogą się wspierać w lokalnych społecznościach.