Matczyna wściekłość, czyli złość, o której nikt nie mówi głośno

Każdy z nas ją widział. Na parkingu, w sklepie, na ulicy. Stojącą na chodniku, wchodzącą po schodach. Krzyczącą matkę. Pełną złości kobietę z dziećmi. O poczuciu bezradności i porażki opowiadają nam mamy, które czują, że złość czasem wymyka im się z kontroli. Są złe czy zagubione?

Matczyna wściekłość. Temat tabu. Wywołuje poczucie winy - ogromne, nieporównywalne z niczym innym. I strach. Wstyd. Nikomu nie można się przyznać. Czy ta złość będzie ewoluować? "Krzywdzę moje dziecko. Dlaczego przestałam sobie radzić? Jak położyć temu kres?" - takie myśli nie dają spać spokojnie.

Matka krzycząca. Szarpiąca dziecko za rękę. W miejscu publicznym, w domowym zaciszu. Bezradna i przerażona siłą swoich zachowań w obliczu równie bezradnego i przerażonego jej zachowaniem dziecka. Zwykła matka. Taka jak ty czy ja. Matka kochająca swoje dziecko, chcąca dla niego najlepiej. A jednak: coś w niej pękło. Może powiela zachowania swoich rodziców, chociaż zarzekała się nigdy tego nie robić. Może nie sypia, a może ma problemy w pracy. Może sypie się jej małżeństwo. Może ma za dużo na głowie. Może ma depresję. Przyczyn jej wściekłości może być wiele.

Pora porozmawiać o matczynej złości. To trudne, ale dzieci zasłużyły, żeby o tej wściekłości mówić głośno. Matki również.

"Patrzyłam na nie z pogardą i z góry"

Zaczyna się podobnie. Mówimy tu o scenariuszu, w którym dziecko jest wyczekane i upragnione. O kobietach, które praktykują świadome macierzyństwo, analizują style wychowawcze i poszukują takiego, który będzie najbliższy ich systemowi wartości. Czytają poradniki, myślą o tym, jak chcą traktować swoje dziecko, co mu przekazać, jaki rodzaj więzi zbudować. Czasem mają negatywne doświadczenia z dzieciństwa i wiedzą, jakich zachowań swoich rodziców nie chcą kopiować. Początki są dobre i napawają optymizmem.

- Metoda mojej mamy na idealne dziecko: za nieposłuszeństwo należy się lanie. Pasem - opowiada Magda. - Metoda była skuteczna, przyznaję. Ze strachu byłam bardzo potulnym dzieckiem, rzeczywiście idealnym jak na standardy lat 80. Zawsze łatwo wpadała w złość. Kiedy urodziłam syna, jednej rzeczy byłam stuprocentowo pewna: żadnych kar cielesnych, żadnego krzyku. Szło mi świetnie, co dodatkowo potwierdzały komplementy osób z mojego otoczenia: "jesteś wspaniałą matką! Taką cierpliwą, tak wspaniale z nim rozmawiasz, tak mu wszystko tłumaczysz" - wspomina. To były dobre lata.

- Moja córka ma niewiele ponad 3 latka. Wyczekiwana, upragniona, moja największa miłość, największe szczęście - tłumaczy Iwona. - Przechodziły mi ciarki po plecach, gdy słyszałam matki krzyczące na swoje maluchy, szarpiące je za rękę, straszące, grożące, stosujące szantaż emocjonalny - opowiada. Widywała je wszędzie: pod blokiem, w sklepie, w przychodni: - Nie były to matki z patologicznych rodzin czy marginesu społecznego - większość takich jak ja: młodych, wykształconych, z "dobrych" domów, z planowanymi, wyczekiwanymi dziećmi. Patrzyłam na nie z przerażeniem, że tak można się odnosić do ukochanej osoby. I trochę z pogardą i z góry, bo wydawało mi się, że jestem od nich lepsza - zdradza.

"A potem coś się zmieniło..."

Nie zaczęły krzyczeć od razu. Pierwsze lata życia dzieci wspominają z nostalgią: - Byłam dobrą matką, cierpliwą i wspierającą - to Magda, na jej twarzy rysuje się smutek. - Zanim pojawiła się córka, i przez pierwszy jej rok czy dwa lata życia, nie wyobrażałam sobie, że mogłabym nawet na nią podnieść głos - to Iwona, ten sam smutek na twarzy. - Teraz ma 3 lata i ze zgrozą muszę przyznać, że i mi puszczają czasem nerwy, że i ja dołączyłam do grona tych matek, którymi po cichu pogardzałam. Dlaczego? Nie wiem - mówi. Przyznaje, że bywa zmęczona, chora, zdenerwowana z różnych, nie dotyczących dziecka, powodów. - Moja wewnętrzna złość - kumulowana w środku - niestety coraz częściej zaczyna odbijać się na niej - przyznaje.

U Magdy zmieniło się po trzecich urodzinach syna. Urodziła drugie dziecko, córkę. I nagle zauważyła, że potrafi zrzędzić od rana do wieczora. Że coraz częściej, zamiast jak dotychczas z miłością i spokojem pochylić się nad problemem - podnosi głos. Coraz częściej i coraz głośniej. - Syn na wszystko ma czas, czasem nawet za 5 czy 6 razem nie reaguje na moją prośbę. Takie założenie butów przed wyjściem do przedszkola? Mount Everest. Wyegzekwowanie każdej, pozornie najłatwiejszej czynności, wymaga powtarzania, kombinowania, przedstawiania jej w mega atrakcyjnej formie. Ale ile można mieć zapału do wymyślania super fantastycznych historii po to tylko, żeby dziecko wreszcie przyszło umyć zęby? Zaczęło się ubierać? Posprzątało zabawki? - pyta Magda.

- Do tego córka i jej histerie - kontynuuje. - Jęczący ton. Można to obrócić w żart, ale tylko czasami. Kiedy zaczyna się kolejny dzień i znowu słyszę te jęki, i znowu wszystko jest trudne, mam dość. Jestem strasznie zmęczona. Mąż pomaga, jest bardzo zaangażowany, ale rankami to ja muszę to wszystko ogarnąć i wtedy jest najtrudniej - zdradza.

- Zdarza mi się krzyczeć, nawet bardzo, zdarzyło mi się parę razy dać im klapsy - Ewa ma dwie córki. I depresję. Wie już, że kiedy nie przyjmuje właściwej dawki leków, jest jej trudniej zachować cierpliwość: - U mnie jest to związane ewidentnie z chorobą, bo jak zaczęłam znowu brać leki we właściwej dawce, to okazało się, że moje dzieci nie są takimi potworami, tylko raczej ja - przyznaje. - Najgorzej mam z młodszą córką. Uwielbiam ją nad życie, ale to dziecko tak mnie potrafi wkurzyć, jak nikt i nic na świecie. Kompletnie nie radzę sobie z jej histeriami. Staram się bardzo, ale kiedy histeria ma miejsce piąty, szósty raz tego samego dnia, czasem wymiękam. Naprawdę, starsze dziecko zawsze umiałam jakoś zagadać, uspokoić, w ogóle do niego dotrzeć. Młodsza córka z byle powodu - tak, wiem, że to dla mnie byle powód, dla niej nie - potrafi drzeć się godzinę albo dwie, kopać, walić we wszystko. Nie potrafię jej choć na chwilę od siebie odizolować, nie da się jej gdzieś na sekundę zamknąć, nie mogę sama wyjść, bo ona po prostu niemal wyważa drzwi - opowiada. Czuje się bezradna. Mówi, że zachowanie jej młodszej córki dziwi też jej krewnych.

"Przez kilka sekund, zanim wybuchła płaczem..."

Pierwszy wybuch jest zaskoczeniem. Dla niej, dla dziecka. Przychodzi refleksja, postanowienie poprawy, obietnica: nigdy więcej. Potem schemat jest podobny: kolejny wybuch. Znowu obietnica poprawy. I znowu się to zdarza. Tym razem przerwa jest krótsza. Kolejny wybuch. Poczucie, że straciło się kontrolę. Bezradność. Nie jest to coś, o czym można komuś opowiedzieć. Matka zostaje więc ze swoją porażką sama. I jest coraz gorzej: samoocena spada, spirala złości się nakręca, może pojawić się depresja, może wydarzyć się coś złego.

- Ze złością szarpnęłam ją za rękę i krzyknęłam - opowiada Iwona o pierwszym przejawie agresji względem córki. - Jej mina wtedy dosłownie mnie rozwaliła. Przez kilka sekund, zanim wybuchła płaczem, na jej twarzy malowało się coś pomiędzy strachem, przerażeniem, rozczarowaniem i bólem, że jej własna matka, której ufa bezgranicznie i od której nigdy nic złego nie doznała, może tak ją skrzywdzić. Potem płakała nieutulonym płaczem - i choć ją przepraszałam i przytulałam, łkała i zanosiła się, trudno było mi ją ukoić. Okropnie się wtedy czułam i postanowiłam, że będę sobie o tej sytuacji przypominać za każdym razem, gdy poczuję, jak kipi we mnie złość. Że wyjdę do innego pokoju i uspokoję się, zamiast tak reagować od razu. I długo było znowu normalnie i dobrze. A potem takie sytuacje z krzykiem zaczęły się znowu pojawiać. Raz na tydzień. Ostatnio już co drugi dzień, a czasem codziennie, jest taka sytuacja, że chociaż raz dziennie na nią krzyczę - opowiada o swojej przemianie.

- Bicie? To dla mnie porażka - wyznaje Magda. Ta od lania pasem we własnym dzieciństwie. - Ale kilka razy zdarzyło mi się już dać im klapsy. Kompletnie wtedy nad sobą nie panowałam. Czułam jak zalewa mnie wściekłość. Pierwszy raz dałam klapsa synowi. Byłam zdruzgotana. Przeprosiłam, powiedziałam, że więcej się to nie powtórzy. Kiedy w złości dałam klapsa córce, syn spojrzał na mnie i zobaczyłam w jego twarzy ogromny zawód. Ogromny. "Przecież obiecałaś, obiecałaś!" - wykrzyknął. Straszne. Następnym razem, gdy znowu dałam klapsa histeryzującej córce, syn po prostu, nie przerywając zabawy, poszedł do swojego pokoju - opowiada Magda. Wie, że to bardzo źle. Uznał to zachowanie za normę. - "Mama ciągle krzyczy" - rzucił kiedyś takim komentarzem w rozmowie z kolegą. Dramat - mówi.

Drapanie w gardle

Magda bierze głęboki oddech i wyznaje: - Krzyczę. Wyprowadzona z równowagi wrzeszczę. Mam już takie znajome uczucie drapania w gardle, które jest sygnałem: znowu mnie poniosło, znowu wrzeszczałam. Bardzo się staram. Liczę dni, kiedy udało mi się nie podnieść głosu. Odnotowuję w mentalnym kalendarzu jako sukces. Czytam wszystko na ten temat: poradniki, artykuły, fora internetowe. Ale nie udaje mi się przeżyć nawet tygodnia w opanowaniu. Albo - w sytuacji zapalnej - myślę sobie przytomnie, że muszę zachować spokój, a sekundę potem już wrzeszczę. I pojawia się drapanie w gardle - opowiada Magda. Miała nadzieję, że może to problemy z tarczycą, wyczytała gdzieś, że mogą objawiać się m.in. złym humorem. Poszła na badania: - Wyniki w normie. Niestety - komentuje.

- Nie szarpię, nie biję, bo fizyczna agresja od dawna jest u mnie zakorzeniona jako kompletne zło - opowiada Iwona. - Ale szczerze, biorąc pod uwagę, że już krzyczę, szantażuję i straszę - wszystkie zachowania, które uważałam i nadal uważam za złe i bezowocne - mam jednak obawy, czy prędzej czy później znowu jej nie szarpnę za rękę, potrząsnę czy zbyt mocno złapię. Bo czasem patrzę na siebie z boku, jak krzycząc wymagam od mojej najukochańszej trzylatki zrobienia czegoś, co zapewne jest ponad jej siły i sama nie mogę się sobie nadziwić. Wtedy na szczęście udaje mi się zatrzymać. Ale boję się, że skoro już na takie zachowania sobie pozwalam, to będzie to eskalować - przyznaje i twierdzi, że wywołuje to w niej ogromne wyrzuty sumienia.

O wyrzutach sumienia mówi każda matka, która nie radzi sobie ze złością. Jest też strach, że to pójdzie dalej. Lęk, że krzywdzi swoje dzieci, że przekaże im wadliwy wzorzec radzenia sobie ze stresem. - Kompletnie straciłam cierpliwość i to zaledwie po kilku latach "wychowywania" dziecka. Na ogól staram się sama zatrzymać, ale czasem słyszę się, jak krzyczę i wymagam naprawdę absurdalnych rzeczy. Powielam zachowania i sposoby na dyscyplinę swoich rodziców? Tak, na pewno tak. Tyle, że mam świadomość, że tak nie chcę. A jednak tak robię - to Iwona.

- Zdarzyło mi się nią potrząsnąć, ale czasami ją straszę, bo wiem, że to podziała - Ewa decyduje się na szczere wyznanie. - Wzięłam kiedyś telefon i udałam, że dzwonię na policję, żeby ją zabrali, bo mam jej dosyć. Nie wiem nawet, skąd mi to przyszło do głowy, ale podziałało. Kiedyś jej zagroziłam, że jak wyjdzie z pokoju, to się wyprowadzę i nie wrócę, potem biedna nie chciała wyjść na obiad. Wiem, że to głupie, w teorii wszystko wiem, jak powinnam i nie powinnam postępować, ale po kilku godzinach jej wycia siada mi psycha normalnie, mam wrażenie, że zaraz zwariuję - mówi. Dodaje, że bardzo to dla niej trudne. Magda też już straszyła policją. I poprawczakiem. I wyprowadzką. - I już mówiąc te rzeczy wiedziałam, że to złe, straszne, niedopuszczalne. Ale i tak to robiłam - podsumowuje ze smutkiem.

"Myślałam, że jestem sama"

Jedna z matek, z którymi rozmawiałam, tak zakończyła swoje zwierzenia: - Uważam, że poniosłam klęskę i jestem złą matką. Nie radzę sobie ze złością, wyładowuję na dziecku niezwiązane z nim problemy. Widzę, że mimo pracy nad sobą, jest coraz gorzej. Boję się, że sąsiedzi wezwą pomoc społeczną, bo słyszą, że krzyczę. Boję się, że skrzywdzę dziecko, że w przyszłości będzie powtarzać moje zachowania. Już widzę pierwsze efekty - też nie panuje nad złością. Myślę, że potrzebuję pomocy, ale nie stać mnie na prywatną terapię. Może uda się na NFZ? Coś zrobić muszę, to pewne. Nadal pragnę być super mamą dla swojego dziecka i mam nadzieję, że nie jest jeszcze za późno.

Kiedy jakiś czas temu Wendy Bradford, amerykańska blogerka, napisała o matczynej wściekłości, odzew internautów był zdumiewający "Myślałam, że jestem sama" - napisała inna matka. Wtórowało jej wiele kobiet. Posypały się historie o wyrzutach sumienia, depresji, żalu. Wychowywanie dzieci jest bardzo trudne. Czasem zmęczenie bierze górę. Czasem inne problemy są zbyt poważne, nie pozwalają się odłożyć na bok w kontaktach z dziećmi. Czasem wystarczy drobiazg. Ale złość ma tendencję do eskalacji. Krzyczące matki to niekoniecznie margines, niekoniecznie patologia. Kochają dzieci i chcą dla nich jak najlepiej. Potrzebują pomocy. Znacie je? A może same nimi jesteście? Czy udało wam się zapanować nad emocjami, wyjść zwycięsko z walki ze złością? Opowiedzcie nam o tym!

O macierzyństwie bez lukru przeczytaj w książce "Macierzyństwo non-fiction. Relacja z przewrotu domowego" >>

Więcej o:
Copyright © Agora SA