Matki z trójką dzieci są najbardziej zestresowane? Tak mówią badania [SPRAWDZAMY TO!]

Czy poziom stresu jest rzeczywiście wyższy przy trójce niż przy innej liczbie dzieci? Poprosiliśmy o komentarz prawdziwe ekspertki: matki trojga. Przeczytajcie, jak wygląda ich życie. I co z tym stresem?

Nie mam czasu, ciągle go mało. Dwójka dzieci, etat, własne potrzeby - czasem mam wrażenie, że życie przecieka mi między palcami. Byle zdążyć, byle ogarnąć, dopiąć, zapiąć, nie nawalić. I ta myśl, pulsująca nieustannie w tyle głowy: na pewno o czymś zapomniałam, czegoś nie zrobiłam. Dwoje dzieci to nie przelewki!

A tu okazuje się, że moje wrażenie gonitwy jest li tylko brakiem odpowiedniej organizacji (biję się w pierś z prawdziwą skruchą!), bo jak wykazują wyniki ankiety przeprowadzonej przez amerykański portal TODAYMoms.com wśród ponad 7 tys. matek, prawdziwej jazdy bez trzymanki doświadczają mamy trójki dzieci. Tak, trójki. To one są najbardziej zestresowane. Czwórka dzieci to już błahostka - poziom stresu spada, bo "to już kwestia przetrwania", jak ujęła to jedna z poczwórnych matek.

Poznajcie Marię i Małgorzatę

Całkiem niedawno zwierzałam się znajomej, że odczuwam ciągły stres, nie potrafię się rozluźnić, bo wciąż mam wrażenie, że czegoś nie dopilnowałam. Nie umiem już inaczej. W skali 1-10, mój stały poziom stresu to 8-8,5, w dobre dni oscyluje wokół 7. W świetle wspomnianych badań nie pozostaje mi jednak nic innego, jak cieszyć się z tego, że mam tylko dwoje dzieci, bo inaczej mogłoby być ze mną krucho... Ale czy trójka dzieci naprawdę oznacza życiową rewolucję i wysoki poziom stresu?

Postanowiłam to sprawdzić i poprosiłam dwie mamy o ustosunkowanie się do wyników amerykańskiej ankiety. Opowiedziały mi o swoim życiu z trojgiem nieletnich "klonów", jak mawia jedna z nich. Jedna z kobiet, Marysia, jest mamą trójki chłopców (6, 4 i 2 lat), a druga to Małgorzata Łukowiak, autorka powieści "Projekt: Matka" i znana blogerka o nicku "zimno". Matka trojga, oczywiście. Oddaję im głos, one wiedzą najlepiej. Jak to jest z tym stresem, drogie Panie? Naprawdę jest tak źle?

MAŁGORZATA ŁUKOWIAK: "Trójka jest dziecięcą masą krytyczną"

"Dochodzi północ. Właśnie dobiegłam z zadyszką do końca dziennej listy obowiązków (okrojonej ad hoc, żeby wyciąć chwilę na komputer). Jutro przed siódmą rano budzik mnie wyrwie do nowej. Mój poziom stresu - subiektywnie: dziewięć. Na granicy paranoi. Więc mi się zachciało wyć przy lekturze wyników amerykańskich badań. Literalnie, bez śladu wygłupu. To chyba wystarczający dowód na poziom napięcia. I nie wiem, czy bardziej mnie cieszy fakt, że przeprowadzono badania, które potwierdzają mój subiektywny ogląd, czy raczej bardziej mnie smuci to, że owszem, przyznaję, poziom stresu mam maksymalny odkąd jest ich troje. Nie wiem, w co włożyć ręce i w jakiej kolejności. Nie mam czasu. Nie mam czasu. Nie ma takiej możliwości, żeby wszystko zrobić.

Czy trzecie mogłoby coś zmienić?

Urodzenie pierwszego dziecka było rewolucją. Żyłam w amoku. Nie wiedziałam, nie umiałam, nie spałam, a Nowy Człowiek-stoik spokojnie spoglądał na mnie z głębi fotelika samochodowego stojącego na blacie w kuchni i się uśmiechał jak mleczna bułka. Kiedy się urodziła Erna, byłam doktorem habilitowanym macierzyństwa, profesjonalna w każdym calu i przygotowana na sytuacje kryzysowe między rodzeństwem, nawał mleczny (nie nastąpił) oraz ewentualną dysplazję stawów biodrowych. Doszłam też - po kilku latach bycia matką dwójki - do takiego punktu, że mi się wydawało, że panuję nad rzeczywistością. Że godzę macierzyństwo i pracę zawodową, a kurczący się czas nadrabiałam między pierwszą a drugą w nocy, bez widocznych uszczerbków w przytomności i wyglądzie.

Jakże trzecie dziecko mogłoby coś zmienić w tym sprawnym mechanizmie? Jeden malutki Silny mógł się co najwyżej perfekcyjnie wkomponować w dobrze nastrojony rodzinny parametr. A jednak - zmiana, która nastąpiła od chwili, kiedy do nas dołączył była znaczniejsza.

"Gnam naprzód z obłędem w oku"

Nie mam takich narzędzi, jak Amerykanie, więc żeby dojść do konkluzji, mogę bazować wyłącznie na własnym subiektywnym poczuciu. Że troje dzieci to znacznie więcej dzieci, niż dwoje. Więcej prania, więcej zabawek na podłodze, o jeden więcej dziecięcy świat do zgłębiania i oswojenia. I jeszcze interakcje między trójką, których - choćby z matematycznego punktu widzenia - jest wydatnie więcej, niż pomiędzy dwojgiem. Tymczasowe koterie, drobne i grubsze konflikty, przejściowe animozje.

Tres faciunt collegium, jak mawiali Rzymianie. Troje dzieci to już grupa. Fantastyczna ekipa, którą trzeba zarządzać. Kolejne nitki, których końcówki trzymam w dłoniach. Kolorowy balonik "zadanie domowe z matmy na jutro" obok pastelowego balonu "nie zapomnieć o przebraniu do przedszkola", a dalej bańka "zapisać Ernę do dermatologa. Pilnie". Baloników jest tyle, że mogłyby unieść dom, niczym w Disnejowskim "Odlocie". Odlot jest zresztą całkiem adekwatnym słowem. Nie mam czasu. Nie mam czasu. Nie mam przestrzeni, żeby się zastanowić, bo gnam naprzód z obłędem w oku.

Wiem, gdzie jestem

Mam też niewyraźne poczucie, że z trzecim dzieckiem w pakiecie dochodzi jeszcze jeden aspekt, niewielka pułapka na matkę wielodzietną. Bonus gratis wciśnięty przez los w kąt trzeciej kołyski, zaklęcie złej wróżki. Wnyki samoświadomości.

Przy pierwszym dziecku, które - jako rzekłam - jest ze swej istoty rewolucją, więc przy pierwszym dziecku można zniknąć, sama zniknęłam, wiem o czym mówię, rozpłynęłam się w karmieniach, kąpielach, w diecie bezmlecznej i w zachwycie nad cudem życia wcielonym w pierworodnego i w jego pachnące paluszki. Przez jakieś półtora roku nie było mnie w ogóle.

Teraz też mogłoby mnie nie być. Mogłabym się zatracić w napiętym grafiku dnia, w obiadach, śniadaniach, zadaniach, praniach. Jest tego tyle, że da się w tym zatopić. Zatonąć po uszy.

Ale nie. Ja wiem, gdzie jestem. Wiem, gdzie leżą moje książki (i nie jest to półka z beletrystką dla absolwentów przedszkola), wiem, że nie od biedy byłoby zapisać się na zumbę. Wiem, że nie mam czasu, żeby się zastanowić nad tym albo nad owym (to akurat może z korzyścią dla zdrowia, bo przynajmniej na własny temat nie konfabuluję). Wiem, gdzie się kończę i gdzie się zaczynam, skąd i dokąd jestem, czego potrzebuję. Kawy. Wina. Dobrego jedzenia degustowanego niespiesznie. Książki. Od okładki do okładki bez tygodniowych luk.

Tylko że tere-fere, co z tego.

Bilans czterech lat życia z trójką?

Mam wysokie macierzyńskie kompetencje techniczne. Przewijanie, karmienie, pakowanie na wyjazd, umieszczenie trójki dzieci na tylnym siedzeniu samochodu przychodzi mi mimochodem. Wykształciłam dodatkowych szesnaście par rąk, samozwańcza Kali, pogromczyni demonów, zła i dziecięcych humorów. Ubyło mi cierpliwości. Zaostrzył się ton głosu. Mam trójkę fantastycznych klonów i zgadzam się z wynikami amerykańskich badań".

MARIA: "Nie liczba dzieci jest kluczowa, ale różnice wieku między nimi"

"Bywa różnie, po prostu. Szczęśliwie się składa, że fundamentalne kwestie stanowiące potencjalne źródła stresu w rodzinach wielodzietnych, czyli kłopoty finansowe czy brak pomocy przy obowiązkach dzieciowo-domowych, nie są moim udziałem.

W moim przypadku źródłem codziennego stresu są częste konflikty pomiędzy moimi synami - bardzo to na mnie źle wpływa, ale też motywuje do stałego podnoszenia kompetencji wychowawczych, aby jakoś radzić sobie w tych sytuacjach. Niepokoi mnie przede wszystkim, że przy trójce dzieci trudniej jest wygospodarować niepodzielną uwagę dla każdego z nich. Przy trójce maluchów po prostu zawsze gdzieś w okolicy jest jakiś brat

Grunt to nie wychodzić z rytmu

Zdecydowaliśmy się z mężem na dzieci w krótkich odstępach czasu, między innymi dlatego aby łatwiej było taką gromadkę ogarnąć. Osiągnęliśmy taki poziom organizacji wyjść i wyjazdów, a wyjeżdżamy właściwie w każdym miesiącu, właśnie dlatego, że nie wyszliśmy nigdy z wprawy i rytmu. Od 6 już niemal lat musi być zawsze wózek, torba na pieluchy itp. Ponieważ są w zbliżonym wieku, chłopców można zaangażować w te same rozrywki (choć każdy ma odmienne zainteresowania). Poza tym dzięki rozłożonej na raty reformie edukacji będą 3 takie lata, gdy będę ich wozić do jednej podstawówki!

Codzienne wyzwania

Z trójką dzieci człowiek musi się zmierzyć z nową kategorią wyzwań, nieznanych przy dwójce: jak samej iść ze wszystkimi za rękę ("o nieeee, mamooo, tylko ja cię chcę trzymać za lewą rękęęęę, mamoooo!"), jak posadzić wszystkich na kolanach ("o nieeee, mamoooo, to jest moje kolano dzisiaj, mamoooo!"), jak posadzić ich wszystkich obok siebie przy okrągłym stole ("mamoooo, dzisiaj moja kolej, mojaaaa!"), jak w samolocie siedzieć pośrodku 3 dzieci, ten sam kłopot w autokarze, jak dopasować wieczorną lekturę odpowiednią jednocześnie dla 2-, 4- i 6-latka, jak towarzyszyć każdemu dziecku na tłumnym placu zabaw, gdy każdy biegnie w innym kierunku (oraz wersja jeszcze bardziej zaawansowana, pojawiająca się na szczęście dopiero z czasem: jak dogonić każdego z nich, gdy każdy odjeżdża na rowerku w innym kierunku), jak dobrać samochód, w którym na tylnej kanapie zmieszczą się 3 foteliki (i - co trudniejsze - jak zapiąć pasy przy tak upchniętych na ścisk fotelikach, ha!).

Kolejne etapy gry

Czasami sobie myślę, że z każdym kolejnym dzieckiem przechodzi się do nowego etapu gry, mając jednak już umiejętności i cierpliwość wykształcone przez poprzednie doświadczenie. Teraz, gdy zdarza się, że zostaję z jednym dzieckiem w domu, czuję się jak na permanentnych wakacjach, a 5 lat temu byłam moim wówczas jedynakiem baaardzo zajęta! A gdyby ktoś mi wówczas pokazał scenę z przyszłości, choćby z dzisiejszego śniadania, wydawałoby mi się, że to po prostu niemożliwe!

Ponieważ mam małe dzieci wymagające opieki, wypracowałam też sama dla siebie pewne zasady, których się trzymam - na przykład wyjazd należy planować na co najmniej tyle dni, ile zabiera się ze sobą dzieci (inaczej nie warto, bo zanim się wszyscy zaadaptują do nowych warunków już trzeba wracać), nigdy też sama nie wyjeżdżam z dziećmi nad wodę (bo każdy biegnie w innym kierunku, w tym do wody), jak się gdzieś rodzinnie wybieramy zawsze planuję 15 minut czasu więcej na niespodziewane akcje.

Dochodzę jednak do wniosku, że nie liczba dzieci jest kluczowa, ale różnice wieku między nimi, szczególnie właśnie jak są małe, niesamodzielne. Nie mam też wątpliwości, że ogrom wyzwań z wiekiem dzieci będzie rósł.

Trójka dzieci: mocny punkt CV

Zdecydowanie uważam, że posiadanie trójki dzieci powinno stanowić mocny punkt każdego kobiecego CV. Nie mam wątpliwości, że matka (ojciec także, oczywiście, ale badanie dotyczy matek), która przeprowadzi szczęśliwie trójkę dzieci przez dzieciństwo, ma zweryfikowane umiejętności NEGOCJACJI (negocjujemy wszystko, od rana do nocy każdego dnia: "dlaczego on dostał więcej, mamooo", "ja chciałem zielone, mamooo" , "mamoo, ja też chcę dzisiaj do lekarza jak on, mamooo", tudzież przykłady zacytowane powyżej), MYŚLENIA STRATEGICZNEGO (wręczając dzieciom soczki muszę wiedzieć, gdzie jest najbliższa łazienka), KONTROLI NAD TOCZĄCYMI SIĘ RÓWNOLEGLE PROCESAMI (na jednym wdechu: proszę A, to twoja łyżka do zupy; I, słomka służy do picia soku, nie śmietany do zupy; L, nie celuj proszę makaronem w okno, a kieruj go do buzi; tak A, dinozaury już wyginęły, L. widzę, że ciekawisz się, co będzie, jak zatopisz serwetkę w pomidorówce, I. masz rację - akumulator może generować energię; nie, nie wiem A. ile strun ma harfa itd.... oczywiście przełykając w tym czasie samemu obiad), ZARZĄDZANIA PROJEKTEM (I. pomaluje karton, A. narysuje na nim samochody, a L. będzie przyklejał chmurki; tudzież L. usiądzie na taczce, A. go będzie pchał, a I. będzie przed nimi odśnieżał ścieżkę), DELEGOWANIA (chłopcy, włączę bajkę, ale tylko gdy wspólnie ustalicie, na którą wszyscy się zgadzacie) oraz wiele innych.

"To kiedy dziewczynka?"

Najczęstszą reakcją, z jaką się spotykam ze strony postronnych osób jest pytanie: "To kiedy dziewczynka". Okropnie mnie ono irytuje, szczególnie gdy jest zadawane przy moich synkach - a tak się zdarza najczęściej. Zdarzył się też kilka razy komentarz, że najmłodszy to chyba z innym tatusiem - bo jako jedyny ma ciemne oczy i włosy. Wśród naszych znajomych czy sąsiadów trójka dzieci jest jednak dość popularnym wyborem, a nawet powiedziałabym, że coraz częściej pojawiają się rodziny z 4 i 5 dzieci. Nie zdecydowałabym się teraz na 4. dziecko, ale nie z powodu stresu (choć może - jak tak to opisuję - jednak go nie doceniam?), ale głównie właśnie z obawy, że nie miałabym przestrzeni umysłowo-organizacyjnej, by poświęcić również jemu wyłącznej uwagi, a wydaje mi się to niezwykle ważne. No a poza tym musiałabym stać się dziewczyną z furgonetką!

Choć z drugiej strony - każde dziecko to "tajemnica" do odczytania, bardzo ciekawe jakie jeszcze mogłoby być to nowe, zważywszy że każde z moich dotychczasowych jest tak fascynująco inne i otwiera przede mną tyle nowych wymiarów rzeczywistości!

Dystans redukuje stres

Myślę też, że jednak bardzo świadomie eliminowałam na mojej macierzyńskiej drodze źródła stresu: przede wszystkim staram się z dziećmi nie śpieszyć, dostosować siebie i plany do tempa dzieci, a nie odwrotnie (bo po prostu odwrotnie się na ogół nie bardzo da!). Poza tym zaakceptowałam fakt, że nie wszystkie dzieci muszą w jednym czasie być równie zadowolone i usatysfakcjonowane, bo tego osiągnąć niekiedy też się po prostu nie da; okazywanie frustracji przez dziecko jest normalne i po prostu się zdarza, tak jak zdarzać się będzie w przyszłym życiu i nie jest to moja wina. Nie martwię się bałaganem oraz tym, co powiedzą INNI, gdy moje dzieci (czy choćby ja) swym zachowaniem nie wypełniamy ICH standardów - taki dystans niezwykle redukuje stres. Jedno z najcenniejszych spostrzeżeń doświadczonej matki wielodzietnej, to zdanie wygłoszone przez filmową Lynette z "Gotowych na wszystko", która usiłowała przestrzec pierworódkę, mówiąc, że nie ma co z taką niecierpliwością czekać na poród: "Będzie wiele momentów w życiu, gdy będziesz czuła się samotna, ale już NIGDY-NIE-BĘDZIESZ-SAMA". Ale ta groźba przecież dotyczy zarówno matek z 1, 2 jak i 3 dzieci! Bo czy da się posiedzieć samotnie w ciszy, nie mając dziecka choćby w myślach (nawet jak nie ma go obok na dywanie)?"

Więcej o:
Copyright © Agora SA