Filozof dr Mazur: Atak prof. Mikołejki jest nieco jałowy

Wykładowca filozofii na Uniwersytecie Warszawskim komentuje wypowiedź swojego kolegi po fachu dotyczącą ?wózkowych matek?.

Dawno już zdiagnozowałem w naszym społeczeństwie pewnego rodzaju "nerwicę aksjologiczną". Rozumiem przez to lęk przed ocenianiem i byciem ocenianym. Bardzo ciężko jest mi wydobyć od moich studentów sądy oceniające, zajęcie stanowiska w tej czy innej sprawie. Nie lubimy, nie umiemy, nie chcemy oceniać, że coś jest złe, dobre, właściwe, niewłaściwe. Ponieważ tego nie robimy, nie rozwijamy naszego myślenia oceniającego. Jego miejsce zajmują emocje, narastająca w nas irytacja, gdy coś nam się nie podoba. W końcu wybuchamy.

Dlatego, jeśli ktoś, jak prof. Mikołejko, decyduje się zająć stanowisko, ocenić jakieś zjawisko, wydaje mi się to bardzo cenne. Godzien uznania jest też oczywiście barwny język pana profesora. Że sprawa wydaje się niejednemu banalna (jak przeczytałem w komentarzach internetowych) i nie warta zainteresowania filozofa? To nie takie proste: pod przykrywką banału kryją się niekiedy sprawy największe. I na odwrót.

Kim są adresatki ataku prof. Mikołejki?

Czy dosadność oraz pogarda, jakiej wyraz daje profesor są jednak usprawiedliwione? Zacznijmy od tego, że adresatki jego ataków są bardzo słabo sprecyzowane. Używa wielu pojęć ogólnych o niejasnych znaczeniach. Co to jest na przykład "durne puszenie się świeżym macierzyństwem"? Ja nie wiem. jeśli ktoś przypisuje macierzyństwu szczególną wartość i następnie tą wartość manifestuje, to czy to jest durne? Czy, analogicznie, przypisywanie szczególnej wartości oczytaniu i rozwojowi duchowemu, które rekomenduje profesor jest więc w taki sam sposób durne? Kto ma klucz do rozstrzygania takich kwestii?

Dalej, czy matka z wózkiem, próbująca wbić się do autobusu przy bierności pasażerów (braku pomocy z ich strony) już się "panoszy" czy może raczej słusznie walczy o przestrzeń dla siebie? Uważam, że brak precyzji u profesora czyni jego atak nieco jałowym. Dla mnie sprawia on raczej wrażenie starszego pana mocno poirytowanego faktem, że obecnie macierzyństwo, rodzicielstwo, dzieciństwo, wyszły z domowego ukrycia i zajmują eksponowane miejsce w przestrzeni publicznej. Że czasami dochodzi przy tym do nadużyć, to normalne i przeciw temu trzeba walczyć, ale warto wpierw dobrze sprecyzować te nadużycia. Inaczej walczymy przeciw wszystkiemu na raz, a więc także przeciw sobie samemu.

W miejsce "matek wózkowych" wstawmy...

Argumenty profesora są bowiem szalenie obosieczne. W miejsce "matek wózkowych" wystarczy wstawić "rozhisteryzowany intelektualista" i uzyskamy panoszenie się ze swoimi książkami i ideałami. Kto daje nam prawo krytykować innych ludzi za to, że nie czytają książek? Jak ktoś nie czyta książek, bez względu na powód, to jego sprawa. Niech nie czyta. Kocham książki, to całe moje życie, ale nie uważam, żebym miał prawo krytykować innych, że tego nie robią. Że ktoś się szczyci swoim macierzyństwem? Niech się szczyci.

Uważam, że cały problem lokuje się gdzie indziej. To, co robi profesor jest przejawem wojny już nie pokoleniowej, ale gatunkowej. Jesteśmy świadkami narodzin nowego gatunku człowieka - nie jest ani lepszy, ani gorszy, ale po prostu inny. Nazywam ten gatunek homo electronicus. Homo electronicusa cechuje życie w nurcie ogromnej ilości obrazów i bodźców, które nieustannie i mało refleksyjnie przetwarza. Naturalne zjawisko żywotnego dziecka bardzo wcześnie przekształca się obecnie w figurę rozkojarzonego, rozbieganego, niesprecyzowanego, kapryśnego, rozemocjowanego dorosłego lub dorosłej. Taki osobnik mówiąc pozornie nie na temat, cały czas znajduje się w modusie przetwarzania informacji i przerabiania różnych stanów emocjonalnych. Dla tradycyjnego lub tradycyjnej homo sapiens jest to niezrozumiałe i patologiczne.

Wojna międzygatunkowa

Tradycyjny lub tradycyjna homo sapiens czyta książki i posiada zdolność koncentracji. Potrafi odróżnić tematy istotne od nieistotnych, bo ma służące do tego i wypracowane w wewnętrznej medytacji kryteria. Natomiast homo elestronicus ma zanikające życie wewnętrzne - żyje w obrazach i gadżetach elektronicznych. Cały czas jest poruszany lub poruszana przez różne emocje i nie ma za bardzo czasu zatrzymać się i pomyśleć. Nie rozumie typowego lub typowej homo sapiensa, uważa go lub ją za zacofanego i patologicznego. Żeby ocenić, który typ jest lepszy trzeba jakiegoś punktu odniesienia, kryterium zewnętrznego. Nie dysponujemy takim kryterium.

Mówiąc krótko: między homo sapiens a homo electronicus są znikome możliwości porozumienia. Homo sapiens jest gatunkiem wymierającym, czego jest świadom (lub świadoma) i co jest źródłem jego (lub jej) strasznego niekiedy rozgoryczenia. Ataki, krytyka, pogarda w stosunku do homo electronicus są pozbawione sensu. Jedynie taki (lub taka) homo eletronicus, który (lub która), na skutek swojego trybu życia doświadcza okresowej zapaści, egzystencjalnego kryzysu, rozdarcia, rozpaczy może być podatny (lub podatna) na słowa homo sapiens. Ale wtedy muszą to być bardzo precyzyjne, czułe i ostrożne słowa.

Tomasz Mazur: Współczesny Praktykujący Stoik, autor książki "Fiasko. Podręcznik nieudanej egzystencji"

Więcej o:
Copyright © Agora SA