Wakacje z dziećmi. Na toskańskiej wsi

Toskania nawet z rozbrykanymi dziećmi jest rajem

Kto wpadł na pomysł wakacji w Toskanii - dziś już nie pamiętam. Może mieliśmy nadzieję, że magia tego miejsca zamieni czwórkę naszych rozrabiaków w anioły, a nam pozwoli odpocząć? Dom miał być stary, z małą liczbą apartamentów, za to koniecznie z basenem (dzieci!). Najlepiej w okolicach Arezzo, skąd blisko do Florencji i Sieny (te miasta bardzo chcieliśmy zwiedzić, choć liczyliśmy się i z tym, że żadnych wycieczek nie będzie). No i znaleźliśmy w internecie piękną posiadłość w Monte San Savino. Wystarczyło tylko wpłacić zaliczkę

Zamieszkaliśmy w jednym apartamencie i nikt nikomu nie wchodził w drogę: ponad 100 m kw., 4 łazienki i grube kamienne mury były gwarancją intymności. A patio i gąsiorek wina z winnicy gospodarza fundamentem każdego wieczoru. Cały urlop można było tam spędzić, nie ruszając się z domu, delektując się widokami i ciszą...

***

Wybraliśmy się w osiem osób - dwie rodziny, każda z dwójką dzieci (Olga lat 10, Oskar - 9, Martyna - 4, Marta - 1,5), koszty dzieliliśmy na pół. Wyruszyliśmy ze Szczecina dwoma samochodami - do Monte San Savino ponad 1500 km. Przenocowaliśmy w miasteczku Kufstein w austriackich Alpach, zaś wracając - w bawarskim Ingolstadt.

Nasz gospodarz Emilio Marengo czekał na progu z winem. Całe szczęście, że przysłał nam mailem szczegółowy opis drogi do domu! W przeciwnym razie zabłądzilibyśmy przy pierwszym zakręcie po zjeździe z autostrady. Wąska serpentyna prowadząca na szczyt, w stronę posiadłości, wiła się i rozgałęziała, a wokół żywej duszy, tylko zarośla i drzewa oliwne.

Dom okazał się spełnieniem naszych marzeń - wyglądał dokładnie tak, jak na zdjęciach w internecie. Cztery wielkie pokoje, w nich meble i sprzęty w starym toskańskim stylu, idealnie czyste łazienki. W kuchni było wszystko: od talerzy, przez sztućce i garnki, po płyn do mycia naczyń, komplet filiżanek do espresso, drugi do cappuccino, kieliszki do wina białego i czerwonego. Na wielkim stole czekała misa soczystych owoców (wystarczyło na kilka dni). Gospodarz zaprowadził nas do apartamentu, zostawiając na odchodnym po dwie butelki wina i oliwy własnej roboty.

***

Choć słońce paliło wzgórze niemiłosiernie, dom tonął w bujnej zieleni. Nasze zdumienie budziła soczysta trawa i barwne klomby. Po dokładnych oględzinach odkryliśmy ukryty system nawadniania. No i basen - położony malowniczo w wykrojonej ze stoku niecce, z zapierającym dech w piersiach widokiem. Przed naszymi oczami rozciągały się krajobrazy toskańskie znane z przewodników: łagodne wzgórza, na nich pola, winnice, gaje oliwne. Przez lornetkę można było dojrzeć wieże Sieny.

Nasz dom - jak zapewniali gospodarze - powstał prawdopodobnie na ruinach willi etruskiej. Główna część była XVI-wieczna, inne miały po 100, 200 lat (trudno było się zorientować, która część z jakiej epoki). Usytuowano go nie na samym szczycie, lecz na zboczu, by zyskać ochronę przed północnym wiatrem. Dzięki małym oknom i grubym kamiennym murom we wnętrzu panował przyjemny chłód. W starej szopie natrafiliśmy na wydrążony w kamiennej ścianie kilkusetletni piec do pieczenia pizzy, chleba i mięsa. Można było z niego korzystać (co wieczór gospodarz sprawdzał, czy jest wygaszony).

Z ośmiu różnej wielkości apartamentów zajęte były cztery (wakacje spędzało ok. 20 osób). Każdy miał osobne wejście, niektóre - jak nasz - własne patio lub wydzielone miejsce w ogrodzie ze stołem i krzesłami. Dzięki zmyślnemu układowi budynku, licznym zakamarkom i załamaniom ścian, nikt nikomu nie wadził. Spotykaliśmy się tylko na basenie.

Dwa kilometry dalej w podobnym do naszego domu mieszkał Emilio i tam znajdowało się coś w rodzaju recepcji. Obok zaś wielki plac zabaw dla dzieci, zagrody ze zwierzętami, "świetlica" dla gości i wielki ogród warzywny, z którego mogliśmy korzystać. Tuż obok była fattoria Emilia, w której powstawała oliwa i wino (białe Cuvee Sant'Anna zostało uznane za jedno z 50 najlepszych win świata).

***

Do najbliższego miasteczka mieliśmy kilkanaście kilometrów serpentynami w dół. W nieturystycznym Monte San Savino ceny były umiarkowane, a sjesta trwała od godz. 13 aż do 19! Okazało się, że niepotrzebnie wieźliśmy zapasy z Polski - ceny w supermarketach Monte San Savino były podobne do naszych. W dodatku i makaron, i gotowe sosy doń były smaczniejsze niż u nas, mozzarella prawdziwa, a brzoskwinie wielkie i soczyste.

Początki Monte San Savino sięgają czasów etruskich. Najpiękniej prezentuje się z XIV-wiecznej wieży zegarowej: stare domy kryte wypłowiałymi dachówkami tworzą zwartą zabudowę, ze wszystkich stron otaczają je pola i wzgórza. Wąskie uliczki pną się w górę, na krzesłach wystawionych przed domami zwykli spędzać czas starsi mieszkańcy, pokrzykując do siebie i rozmawiając.

To tutaj urodził się słynny architekt i rzeźbiarz Andrea Contucci, zwany Sansovino (ok. 1467-1529, działał m.in. w Loreto, we Florencji i w Rzymie). W kościele św. Klary znajduje się jego wczesne dzieło - fragment terakotowego ołtarza z sylwetkami świętych.

***

Pół dnia staraliśmy się spędzać zgodnie z życzeniami dzieci. Obowiązkowym punktem programu był oczywiście basen - kąpiel rano przed wyjazdem na wycieczkę lub po powrocie z niej. Najbliżej było do Sieny (20 km), w dodatku można było ominąć płatną autostradę. I tam wybraliśmy się z pierwszą wizytą, uzgodniwszy z dziećmi "plan minimum" (i tak już było za każdym razem). Chcieliśmy zobaczyć słynny pochyły plac Il Campo i równie słynną katedrę. Cudownie było iść wąskimi ulicami, do których ledwie docierają promienie słoneczne. Po czterogodzinnym spacerze obiad zjedliśmy w pobliżu Il Campo (każdy zamówił inne spaghetti). W powrotnej drodze dzieci "pozwoliły" nam na zakupy w supermarkecie i wymogły obietnicę długiej wieczornej zabawy w basenie. Zwiedzały Toskanię równie zauroczone jak my. M.in. przez sześć godzin chodziły z nami po Florencji, zajadając się wspaniałymi lodami. Dotarliśmy nawet do Rzymu, choć nie było go w planach...

***

Wieczorem, gdy maluchy poszły spać, przychodziła pora na nasz codzienny rytuał: ogrodową ucztę. Wino z piwnicy Emilia, pomidory z przydomowego ogródka, mozzarella, a na deser cantucci - twarde ciasteczka z siekanymi migdałami (macza się je w kawie lub słodkim winie), w których się zakochaliśmy. Przywieźliśmy trochę do Polski, ale nie smakowały już tak samo, podobnie jak wino, które najlepiej było sączyć, siedząc przed domem z widokiem na Sienę...

Co, gdzie i jak

Apartament znaleźliśmy w bazie Interhome.pl. - 5 tys. zł za tydzień w drugiej połowie lipca 2008 r. (po 2,5 tys. zł na rodzinę, ceny zależą od kursu euro); rezerwując bezpośrednio u właściciela, zapłacilibyśmy 1000 zł mniej.

Mogliśmy - bez ograniczeń i gratis - korzystać z ogrodu warzywnego. A było w nim wszystko - od cebuli, przez pomidory, ogórki, sałatę, cukinie, po wielkie dynie. Emilio sprzedawał nam też własne wino i oliwę, a nawet robił zakupy. Mogliśmy zwiedzić należące do niego tłocznie oliwy i winnice, wziąć udział w warsztatach kulinarnych i konnych przejażdżkach, wybrać się na kort tenisowy czy na koncert muzyki poważnej połączony z degustacją wina.

Jadąc z Polski autem mogliśmy zabrać większy bagaż (zabawki dla dzieci, akcesoria pływackie, pieluchy), a widoki po drodze były niezapomniane: potężne Alpy, tunele wydrążone w skałach, bajeczne przełęcze... W Austrii płatne są tylko niektóre przejazdy przez przełęcze górskie, ale we Włoszech trzeba płacić za autostrady (w stronę Monte San Savino - ok. 30 euro).

W domu jedliśmy tylko śniadania i kolacje, na obiady wybieraliśmy pizzerie i trattorie, w ostateczności droższe restauracje. W dużych, turystycznych miastach sjesta nie obowiązuje - knajpki są otwarte non stop (i non stop zatłoczone), ale w miasteczkach odpoczynek w południe to rzecz święta.

Więcej o:
Copyright © Agora SA