Matki winne otyłości dzieci? Autorzy kampanii społecznej twierdzą, że tak!

Kampania "Jakie matki, takie dziatki" ma zwrócić uwagę Polaków na fakt, że nawyki żywieniowe wynosimy z domu. Kontrowersje wzbudza nie tylko nazwa akcji, ale i towarzyszący jej plakat. Czy słusznie?

Środek lata, moje dzieci bawią się wraz z innymi maluchami w warszawskim Parku Fontann na Podzamczu. Rozbiegane dzieciaki uciekają przed strumieniami wody, zabawa jest przednia. W sam raz na upalne wakacyjne popołudnie. Obserwuję rozradowane dzieci i myślę o raporcie Światowej Organizacji Zdrowia na temat otyłości nieletnich. Gdy czytałam go zaledwie miesiąc wcześniej, pomyślałam, że dane wydają się przesadzone - 29 proc. jedenastolatków ma nadwagę? To niemożliwe! Inne badania, przeprowadzone pod nazwą "Peryskop" we Włoszech, Danii i w naszym kraju, wykazały, że nadwaga jest też problemem 15 proc. polskich przedszkolaków.

Środek lata, obserwuję dzieci biegające w samych kostiumach kąpielowych lub majteczkach i - zaniepokojona - szybko dokonuję w głowie obliczeń. To jednak mogłoby się zgadzać, te dane mogą być wiarygodne! Wokół mnie sporo dzieci w różnym wieku, a wiele z nich z wyraźną nadwagą. Jedno z tych bardziej puszystych, znużone zabawą, podchodzi do swojego wielkogabarytowego ojca i prosi o picie. Tata wyjmuje z torby słodzony napój imitujący herbatę. Słyszę szelest torebki z czipsami. "Nadwaga nie bierze się z powietrza" - myślę. Do podobnych wniosków najwyraźniej doszli twórcy kampanii społecznej "Jakie matki, takie dziatki". Fundacja BOŚ, organizator akcji, chce zwrócić uwagę na fakt, że rodzice nieświadomie przekazują swoim dzieciom złe nawyki żywieniowe i w dużej mierze to oni są odpowiedzialni za ich otyłość. Tylko zmiana złych nawyków i aktywność fizyczna mogą poprawić sytuację - twierdzi Fundacja.

Gruba mama - grube dziecko?

W ośmiu miastach Polski przez dwa tygodnie będą wisieć billboardy z plakatem wybitnego polskiego plakacisty, Andrzeja Pągowskiego. Mama z córką, zwrócone plecami do obserwującego, wpatrzone zapewne w morze. Mocne kolory, wyraźna kreska, różowe majtki w białe grochy, do tego napis: "Ja" (na plecach otyłej mamy), "Ty" (na plecach otyłego dziecka) i "jemy!". Celne? W naszej redakcji uważamy, że tak. Pomysł jest czytelny, intrygujący i zwraca uwagę na ważną kwestię związaną z nadwagą nieletnich: dzieci czerpią wzorce od swoich rodziców. Że niepoprawny politycznie? Tylko, jeśli chcemy się tej niepoprawności doszukiwać - symbolika jest prosta, ale trafiona. Ma skłonić do refleksji i naszym zdaniem osiąga ten cel. Oburzeni plakatem twierdzą, że utrwala on stereotypy (gruba mama to grube dziecko), ukazuje, że nadwaga jest obciachowa (wspomniane różowe majtki w groszki) i wskazuje jako winowajcę matkę.

Nie sposób nie zgodzić się z opinią, że nie każda matka, czy ogólnie rodzic (w przypadku tego plakatu można się przecież jeszcze przyczepić do wyraźnej nieobecności ojca na obrazku), ponoszą winę za nadwagę swojego dziecka. Jednak niezaprzeczalnym faktem jest to, że to rodzice uczą dziecko prawidłowych nawyków żywieniowych i stanowią wzorzec do naśladowania. To my, w tej samej mierze ojcowie, jak i matki, uczymy dzieci słodzić herbatę, pić gazowane napoje, jeść cukierki, śmieciowe jedzenie, tłuste obiady i podjadać między posiłkami. W tym sensie więc przekaz plakatu, mimo że przedstawia mocno uproszczony obraz przyczyn otyłości, jest czytelny i celnie puentuje problem (no dobrze, panie Andrzeju, a nie można było jednak gdzieś tam jeszcze tatusia posadzić? Na jego plecach można było np. umieścić ostatnią sylabę sloganu... Moja feministyczna strona osobowości czułaby się bardziej usatysfakcjonowana! Poza tym jestem "na tak", zapewniam!).

"Będziesz grzeczna, dostaniesz żelka!"

Dorota Barańska, dietetyk dziecięcy, w wypowiedzi dla naszego serwisu, stwierdza kategorycznie, że bezpośrednią odpowiedzialność za otyłość dziecka ponoszą rodzice: - To oni kształtują nawyki żywieniowe swoich dzieci - tłumaczy. - Już kiedy dziecko wchodzi w świat tych nawyków, popełniamy błąd podając mu kaszki instant lub soki zamiast owoców. Od razu uczymy dzieci jeść rzeczy słodkie, bo wtedy jedzą chętniej, a nam jest łatwiej. Nawet produkty, które chwalą się na etykietach, że nie zawierają cukru, często są słodzone fruktozą! W efekcie dziecko uczy się odrzucać smaki neutralne, bo woli słodkie.

Poza tym używamy jedzenia jako sposobu nagradzania dziecka. "Będziesz grzeczna, dostaniesz żelka!", "Kupię ci czekoladkę, jeśli ładnie wypijesz syrop" - to częste zdania w ustach rodziców. Dorota Barańska zauważa: - Takie nawyki są zgubne. Rodzice dają dziecku coś do jedzenia, żeby się uspokoiło, a ono sobie siedzi i podjada. Czego się uczy w ten sposób? Ono musi kontrolować proces jedzenia, a my sadzamy niejadka przed włączonym telewizorem, bo łatwiej go nakarmić, gdy nie zwraca uwagi na to, że je. W ten sposób wyrabiamy w nim nieprawidłowe mechanizmy, które prowadzą prosto do otyłości.

Oszukani rodzice

Na stronie kampanii "Jakie matki, takie dziatki" (aktywniepozdrowie.pl) możemy przeczytać, że w ciągu ostatnich dwudziestu lat liczba dzieci dotkniętych otyłością wzrosła w Polsce trzykrotnie oraz że w grupie wiekowej 7-18 lat na nadwagę i otyłość cierpi 18 proc. chłopców i 14 proc. dziewcząt. Łącznie problem ten dotyczy 20 proc. polskich dzieci w wieku 9-18 lat. Co trzecie dziecko (37 proc.) codziennie je słodycze. Częściowo winne są tu przyzwyczajenia, które my wynieśliśmy z domów - słodycze to nieodzowna cześć dzieciństwa. Częściowo jesteśmy też wprowadzani w błąd przez specjalistów do marketingu, w dobrej wierze podajemy coś dziecku, sądząc, że to wartościowa przekąska, gdy tymczasem jest to nafaszerowany złymi tłuszczami i cukrem "zapychacz". Idealnym przykładem jest historia matki, która wytoczyła proces firmie produkującej najsłynniejsze czekoladowo-orzechowe smarowidło na świecie: po obejrzeniu reklamy była pewna, że chleb z tym kremem stanowi pełnowartościowe śniadanie, tymczasem głównym jego składnikiem jest... biały cukier i olej roślinny. Sąd uznał rację konsumentki i zasądził odszkodowanie w wysokości 3,05 miliona dolarów (z tego 2,5 miliona do podziału z innymi Amerykanami, którzy kupili produkt w trakcie rzeczonej kampanii reklamowej).

Złe nawyki żywieniowe to nie tylko słodkości, ale też nieodpowiednie pory posiłków, podjadanie pomiędzy nimi, picie nieodpowiednich napoi, spożywanie tłustych potraw, wysoko przetworzonej żywności, rodzinne wycieczki do fast foodów i - co bardzo ważne - brak ruchu. Jeśli rodzice nie będą pamiętać o tym, ze dziecko będzie kopiować ich zachowania i nawyki, to próba zmiany przyzwyczajeń dziecka, kiedy pojawi się już u niego problem otyłości, będzie trudna. Szczególnie, jeśli wejdzie już w fazę buntu. Można się oburzać na plakat będący ilustracją kampanii, ale nie zmieni to faktu, że dane statystyczne są alarmujące, a zmiana nawyków żywieniowych w polskich rodzinach konieczna. Właściwie nawet należy się oburzać na ten plakat - dzięki temu jest o akcji głośno i usłyszy o niej więcej osób.

Rodzina nad talerzem "chińskiej zupki"

Gra jest warta świeczki. Robiąc zakupy spożywcze, widzę te wszystkie rodziny z wózkami sklepowymi wypchanymi zupkami typu instant, mrożonymi pizzami, czipsami, słodyczami, karkówką, nieprzyzwoicie słodkimi napojami... Widzę i analizuję w głowie dane. Wyobrażam sobie kolacje tych rodzin, widzę jej członków siedzących przy stole, myślę o pośpiechu, w jakim żyjemy i o szukaniu dróg na skróty. Myślę o dzieciach, które zaśmiecają swoje młode organizmy niezdrowym jedzeniem, bo tak właśnie jada się u nich w domu. Wiem, że moje dzieci odżywiają się lepiej, bo mają mamę, która świadomie kształtuje ich nawyki. Czy czuję się dzięki temu lepsza? Nie. Jestem tylko zdziwiona. Dlatego dla mnie kampania społeczna "Jakie matki, takie dziatki" ma sens, towarzyszący jej plakat również. Cel uświęca środki, a rodzice potrzebują edukacji. Nie dlatego, że są głupi, tylko często zwyczajnie nieświadomi.

Czy plakat Andrzeja Pągowskiego jest obraźliwy?
Więcej o:
Copyright © Agora SA