Przedszkole waldorfskie

O pracy z dziećmi w założonym przez siebie niemal dwadzieścia lat temu przedszkolu waldorfskim opowiada pani Bogna Neumann.

Najważniejszego odkrycia w mojej pracy dokonałam dzięki samym dzieciom. Pewnego dnia przyszła do mnie jedna z mam z torba pełną szmatek. W owym czasie nie było łatwo o zabawki, często szyłam ubranka dla naszych przedszkolnych lalek i rodzice podrzucali mi różne szmatki. Tym razem, zanim się obejrzałam, dzieci mi te szmatki spod ręki wyciągnęły. I zaczęło się. Zwykłe gałganki stawały się wszystkim po kolei. Liną taternicką, szatą królewską, skórą tygrysa. Okazało się, się że dzieci się cudownie bawią, choć używały wyłącznie szmatek i własnej wyobraźni. Wtedy stwierdziłam, że jedyne, co mogę robić jako przedszkolanka, to im nie przeszkadzać. Wobec tego siadałam sobie ze swoją robotą gdzieś z boku, a jednocześnie przy dzieciach. Przyszywałam guziki, szyłam lalczyne sukienki. A dzieci się bawiły. W ten sposób, po dziewięciu latach pracy w przedszkolu państwowym i siedmiu latach w moim domowym, dotarłam do pedagogiki waldorfowskiej.

Nie siedzieć bezczynnie

To nasza najważniejsza zasada. Kiedy dzieci się bawią, przedszkolanka powinna zajmować się swoją pracą. To jest taka dziwna, bardzo trudna waldorfowska arytmetyka. Bo w naszym przedszkolu przedszkolanka musi być uważna w dwustu procentach: sto procent uwagi poświęcić dzieciom, a drugie sto procent swojej pracy. Chodzi o to, by dorosły naprawdę robił to, co robi, a jednocześnie był otwarty na to, co robią i czego chcą dzieci. Zazwyczaj praca posuwa się wówczas w dość wolnym tempie, ale to nie szkodzi. Wczoraj na przykład przez cały dzień udało mi się obszyć koronką jeden rękaw lalczynej sukienki. Normalnie zajęłoby mi to około dziesięciu minut, ale musiałam też rozstrzygać spory, nawlekać igły, wiązać supełki na nitkach, rozmawiać o ważnych sprawach.

Wykonuj z sercem swoją pracę...

Myślę, że dla moich dzieci jest ważne, że gdy tu z nimi siedzę, one czują i widzą, że ja tę moją pracę traktuję naprawdę bardzo serio. Niemal tak, jakbym szyła suknię dla królowej, a nie dla szmacianej lalki. Kiedy wczoraj zaczęłam obszywać ten rękaw, to już po chwili znalazło się troje dzieci, które też bardzo chciały coś uszyć. Moja praca to jest wychowywanie przez dawanie przykładu. W ten sposób uczę bardzo ważnych rzeczy. Że człowiek nie powinien siedzieć z założonymi rękami. Że jeżeli coś się robi, to trzeba to robić z zaangażowaniem.

I okazuje się, że taka postawa ma niesamowity wpływ na dzieci. Przecież my się im nie narzucamy, nie organizujemy żadnych "zajęć", a one się bawią z niezwykłym zaangażowaniem i zapałem. Wpływ tej naszej postawy na dzieci najbardziej widać, kiedy trudno nam się skupić na pracy. Był niedawno taki dzień, że ciągle ktoś coś od nas chciał, co i rusz któraś z nas szła do telefonu. I te same dzieci, które jeszcze wczoraj bawiły się na całego, tego dnia nie były w stanie zanurzyć się w zabawę.

Zaangażowanie jest zaraźliwe

Dzieci naśladują naszą postawę psychiczną zupełnie nieświadomie. Tak samo jest w domu. Jeśli mama smaży konfitury albo sieka marchewkę, albo ugniata ciasto, to w domu jest cisza i spokój. Co najwyżej ktoś przybiegnie, żeby pomóc albo spróbować. Nie ma żadnego "nudzę się" ani "mamo, pobaw się ze mną...". Ale wystarczy, że mama siada przed telewizorem albo bierze gazetę do ręki, to zaraz ma kogoś na kolanach.

Jeśli dzwoni do mnie mama dwulatka i mówi, że jej dziecko się nudzi, to namawiam ją, żeby zrobiła coś razem z nim, coś zwykłego - ścieranie kurzu, pranie w ręku, uszycie lalki. To prawda, że będzie przy tym sporo bałaganu, ale to przecież naprawdę drobiazg. I nie chodzi o robienie z dziećmi rzeczy wyjątkowych, tylko tych codziennych, najprostszych. Jak kiedyś, gdy matka przędła, szyła, gotowała, a dziecko bawiło się gdzieś nieopodal.

Przywrócić sens zabawie

To jest podstawowe zajęcie dziecka. W zabawie uczy się najważniejszych rzeczy. Rozwija wszystkie zdolności - od manualnych po społeczne. Nie trzeba wymyślać żadnych specjalnych programów edukacyjnych, by nauczyć dziecko tego, co mu jest potrzebne. To wszystko jest w zabawie. Trzeba tylko dać dziecku prawo, by się bawiło tak, jak chce. I niech nikt go z tej zabawy nie wytrąca typowym "nie brudź", "nie śmieć", "odłóż to na miejsce" itd. Przecież jeżeli ktoś z nas coś robi - gotuje, pisze, naprawia rower, to nikt nam nad głową nie stoi i nie każe pilnować porządku. Na to jest czas potem, po skończonej pracy. A dla dziecka zabawa jest pracą. Tą najistotniejszą aktywnością. Ważne, by dziecko mogło wejść w zabawę całą swoja duszą. To jest mu potrzebne do dobrego rozwoju.

Dotknąć tego, co miłe i ciepłe

Współczesne dziecko otacza świat plastiku. Wszystko jest plastikowe: smoczek, kubek, nocnik, grzechotka. Gdy zamkniemy oczy i dotkniemy tego, czym otaczamy nasze dzieci, wszystko będzie dokładnie takie samo: zimne, śliskie i twarde. To bardzo zubaża. W pedagogice waldorfowskiej uważa się, że zmysł dotyku jest niezwykle ważny w rozwoju dziecka, a jednocześnie bardzo zaniedbywany. Dlatego w naszym przedszkolu bardzo dużą uwagę zwracamy na to, co dzieci dostają do ręki. Na przykład do lepienia wolę dać dziecku ciepły i podatny wosk niż glinę, która jest zimna i się kruszy. Bardzo ważne jest również, jakimi gałgankami bawią się nasze dzieci. Mamy tu płótno, batyst, flanelę, jedwab, filc. Choć może brzmi to dziwacznie, chętnie dajemy dzieciom do zabawy kamienie. Jedne gładkie, wypolerowane przez wodę, inne szorstkie, chropowate, z ostrymi krawędziami. To nie przypadek, że na plaży czy nad jeziorem dzieci chętniej bawią się muszlami i kamieniami niż plastikową łódką.

Ile lalek można pokochać?

Lalka to pierwowzór człowieka i jest po to, by się nauczyć opiekować innym człowiekiem. Wszystkie nasze lalki to dzieci - mają swoje ubranka, imiona i nie do pomyślenia jest, by lalką szurnąć w kąt. To jest uczenie kochania kogoś słabszego, mniejszego. Dlatego lalka nie może być dorosłą panią.

I musi być tylko jedna jedyna. Jeżeli lalek jest kilkanaście, przypomina to raczej zakład wychowawczy, a nie dom. Wiadomo, że żadna mama nie ma osiemnastu córeczek. Wtedy te lalki leżą rzucone na stertę.

Naprawdę nie jest takie ważne, jak lalka wygląda. W Afryce dziewczynki mają kręgle z dwiema dziurkami. Jedna dziurka to buzia, a druga pępek. I równie mocno taką lalkę kochają. Nasze lalki szyjemy ze szmatek. Są miękkie i miło jest je przytulać. A jak wziąć na ręce Barbie, taką dorosłą, wymalowaną panią z dużym biustem? Ani jej nie powozisz w wózku, ani jej nie nakarmisz. Barbie nie uczy kochania, tylko kupowania.

Nie tylko lalki

Dzieci nie potrzebują wielu zabawek, ale te, co są, powinny być dobrane w sposób przemyślany. Przydadzą się misie, doskonałe do przytulania, duże drewniane klocki, zwykłe garnki, łyżki drewniane, płachty materiału. Z tych prostych rekwizytów dziecko może wyczarować dom, i to za każdym razem inny. A ten piękny i drogi ze sklepu zawsze będzie wyglądał tak samo.

Bardzo dobrze jest, jeżeli dziecko w domu ma prawo bawić się swoimi skarbami. Oczywiście musi być w tym jakiś rozsądek i umiar, ale patyki, szyszki, kasztany to naprawdę wspaniałe zabawki, które trudno czymkolwiek zastąpić. Warto też zwrócić uwagę na kolory, którymi otaczamy dziecko. Powinny był łagodne. Chodzi o to, by nie bombardować dzieci zbyt silnymi bodźcami. Dzieci ze swojej natury są delikatne i takiego potrzebują otoczenia. Cichej muzyki, spokojnych kolorów, wyważonych emocji.

Dom, drzewo, człowiek

Niezwykle ważną formą ekspresji jest dla dzieci rysowanie. Każde dziecko zaczyna od kresek i kółek, później przychodzą krzyżyki, a potem z kombinacji tego wszystkiego powstaje ludzik. Lepiej w to nie ingerować. Niech to będzie rysowanie z potrzeby serca. Wszystkie dzieci na całym świecie, jeżeli się je zostawi w spokoju, rysują (w różnej kolejności) drzewo, człowieka i dom. Tak jakby to były trzy najistotniejsze elementy naszej rzeczywistości. Kojarzy mi się to z chińskim powiedzeniem, które mówi, że mężczyzna powinien w życiu spłodzić syna, posadzić drzewo i zbudować dom.

W rysunkach dzieci można też bardzo wiele zobaczyć. Był u nas kiedyś chłopiec, który ludziki rysował z dwóch kółek - tylko głowa i korpus, bez rąk i nóg. I to było bardzo ciekawe, bo on w tym czasie nie umiał nawet podskoczyć. W pewnym momencie zaczął skakać i jego ludzikom wyrosły ręce i nogi.

Broń Boże żeby nauczyć dziecko jakiegoś schematu! Są dzieci, które latami, jak zaprogramowane, tłuką wyspę z palmą albo księżniczkę. To jest wtedy bardzo smutne.

Prawda jest w bajkach

My możemy dużo dowiedzieć się o dzieciach, patrząc na ich rysunki, a one mogą dużo dowiedzieć się o sobie i o świecie, słuchając baśni. Bywa, że tę samą bajkę opowiadamy w przedszkolu przez trzy tygodnie. Tak jakby prawdy zawarte w tej konkretnej bajce dzieci przeżywały wciąż na nowo. Lęk, strach, wściekłość itd. To jest nieuświadomione i nikt o tym nie rozmawia, ale to po prostu widać. Dzieci słuchają baśni w ogromnym skupieniu. Warto, by mama wieczorem też opowiadała dziecku baśń. I nie ma sensu nic łagodzić. Wilk był zły i naprawdę zjadł Czerwonego Kapturka, bo takie jest życie. Ale też warto przy czytaniu być uważnym i patrzeć na dziecko, bo czasem trzeba je przytulić.

Świat się zmienia

W 1989 roku jeździł sobie po Mokotowie czerwony tramwaj z napisem "Solidarność". I to było pierwsze słowo, które moje pięcioletnie kajtki uczyły się rozpoznawać. "O, jedzie solidarność!" krzyczały. A teraz krzyczą "O, jedzie auchan" albo coś innego. I to jest obraz tego, jak się wszystko pozmieniało i w jakim świecie żyjemy. Teraz wchodzę do supermarketu, gdzie głośno gra muzyka, jest tysiąc bodźców, i już po chwili zapominam, po co tu przyszłam, jak się nazywam i co mam kupić. A co dopiero takie małe dziecko. Lepiej nie ciągać dzieci w takie miejsca. Lepiej iść do małego osiedlowego sklepu, który jest na miarę małego człowieka.

Czas na wdzięczność

Myślę, że najważniejszy jest świat wartości, a wychowanie to wprowadzanie dziecka w ten świat. Dobrym przykładem jest posiłek. Można postawić na stół jedzenie, każdy chwyci swoje i zje w swoim kącie, nie patrząc na innych. A można usiąść przy wspólnym stole i popatrzeć, czy na pewno nikomu nic nie brakuje. Nie jest źle uświadomić sobie, że naprawdę jesteśmy szczęśliwcami, bo mamy co jeść. Że to jedzenie skądś się wzięło. To taki czas na wdzięczność, która jest przecież podstawowym religijnym uczuciem. Mniejsza z tym, jak tę wdzięczność się wyraża. Akurat my wyrażamy ją modlitwą, żeby posiłek był nie tylko zaspokojeniem głodu, ale też zatrzymaniem, skupieniem, spojrzeniem na siebie.

Bardzo uroczyście obchodzimy różne święta. Ostatnio dzień świętego Michała, walkę ze smokiem, ze złem. Postawiliśmy wagę. Na jednej szali był szary, brzydki kamień, a na drugiej kamienie półszlachetne. I w końcu te szlachetne przeważyły. To bardzo działa na wyobraźnię dzieci. Święta Bożego Narodzenia też obchodzimy bardzo uroczyście.

Rodzina, czyli źródło

Przykro mi na to patrzeć, ale wiem, że często przy rodzinnym stole nie ma taty. Widzę to w dziecięcych zabawach: tatusiowie zupełnie z nich zniknęli, za to pojawiły się telefony komórkowe. I nagle zobaczyłam, że w atmosferze przedszkola zjawia się coś, co jest obecne bardzo w naszym życiu. Dzieci prowadzą te swoje rozmowy wszystkie naraz, przekrzykują się, nie słyszą, nie patrzą, nie widzą. I to jest jakiś obraz naszej rzeczywistości. Każdy jest sam ze swoim telefonem i krzyczy do kogoś - realnego albo nierealnego.

Ja chciałabym powiedzieć tym ojcom, że może niekoniecznie muszą zarabiać na trzeci samochód, a jak już muszą mieć ten samochód, to może niekoniecznie najdroższy. Wbrew pozorom, nawet dzieci zamożnych rodziców są w jakimś sensie zaniedbywane, to znaczy dostają bardzo mało tego, czego rzeczywiście bardzo potrzebują: czasu i uwagi. Teraz ojca nie ma w domu, a czasem i mamy też. Miałam tu kiedyś pięcioletnią dziewczynkę, która chodziła na zajęcia sportowe, baletowe i artystyczne. Musiała umieć pisać i czytać, znała tabliczkę mnożenia. Jednocześnie była tak bardzo spragniona ciepła i troski, że niemal cały czas chciała siedzieć mi na kolanach. I o dziwo, nie przyjęto jej do szkoły, była zbyt słaba graficznie. Tak ją wymęczyli tymi wszystkimi zajęciami, że nie miała czasu być dzieckiem.

W mojej pracy mam właściwie jedno marzenie. Żeby mi się dobrze pracowało z rodzicami. Żebym czuła, że robimy coś razem, a nie że oni mi te dzieci oddają na wychowanie. Chciałabym, byśmy mieli czas i siłę rozmawiać o naszych dzieciach. Mam nadzieję, że robię coś ważnego, co te dzieci wezmą ze sobą na dalszą drogę, ale chciałabym robić to wspólnie z rodzicami. Chociaż, oczywiście, potrafię się też cieszyć z tego, co jest.

Dziecko 1/1999

Copyright © Agora SA