Psycholożka: Jeśli wymagamy od dziecka, żeby pewnych uczuć nie okazywało, dajemy mu do zrozumienia, że tak naprawdę to, co czuje, nie jest dla nas ważne [WYWIAD]

Grzeczne dziecko? To powód do niepokoju, a nie do radości. Z psycholożką Agnieszką Stein rozmawia Justyna Dąbrowska.

Justyna Dąbrowska: - Co to znaczy "grzeczne dziecko"?

Agnieszka Stein, psycholożka: - Nie bardzo wiadomo. Kiedyś grzecznymi nazywano dobrze wychowanych dorosłych. A potem zaczęto wymagać grzeczności od niemowląt, a nawet noworodków. "Grzeczne dziecko" daje rodzicom "pożyć", jest niekłopotliwe, dostosowuje się, wykonuje polecenia, nie okazuje emocji.

Czyli zachowuje się jak dorosły?

- Zachowuje się, jakby było starsze, niż jest naprawdę. Potrafi ukrywać uczucia i swoje zdanie.

"Grzeczne" dzieci to te, które dopasowały się do oczekiwań dorosłych?

Niestety tak. Bo jeśli wymagamy od dziecka, żeby pewnych uczuć nie okazywało, dajemy mu do zrozumienia, że tak naprawdę to, co czuje, nie jest dla nas ważne. Rodzice mają zapewne nadzieję, że jeśli uda im się dostosować zachowania dziecka do wymogów społecznych, to będzie mu łatwiej w przyszłości.

Myślą, że jak dziecko nie będzie się złościć, to będzie bardziej lubiane i łatwiej osiągnie swoje cele?

Tak, tylko, że nie tędy droga. Możemy ze swoimi uczuciami zrobić dwie rzeczy: albo je stłumić, albo nauczyć się je rozumieć. Jeśli karzemy dziecko za przeżywanie i okazywanie emocji, jeśli ono czuje, że mogłoby stracić akceptację, to tę złość zdusi z obawy przed utratą miłości. Zauważyłam, że gdy dzieci okazują złość za pomocą ciała, dorośli znoszą to coraz gorzej. Kiedyś rozumiano, że dziecko "robi", a nie mówi: szarpie, popycha, ale też podbiega i przytula się, bo nie umie jeszcze znaleźć słów na opisywanie tego, co w danym momencie czuje.

Zapominamy, że dojrzałość polega między innymi na tym, że to, co chcemy wyrazić działaniem, ujmujemy słowami. Ale przecież tego trzeba się uczyć wiele lat

A dziecko, które ma ich dajmy na to zaledwie dwa, nie umie nazwać swoich uczuć. Nic dziwnego więc, że gdy czuje złość, może uderzyć. Jeśli nie damy mu na to przyzwolenia, z czasem zacznie wyrażać ją w sposób coraz bardziej zakamuflowany i wyrafinowany - zamiast się bić, zacznie robić na złość, a jak będzie starsze, nauczy się snuć intrygi. Niestety, nie wystarczy dziecku powiedzieć, żeby się nie złościło - dzięki temu to uczucie z niego nie wyparuje.

Zresztą ta dziecięca złość to ważny komunikat. Jest po to, żeby dorosły zareagował, pomógł zmienić niekomfortową sytuację, w jakiej dziecko się znalazło. A jeśli on zamiast tego próbuje różnymi metodami to uczucie stłumić, dziecko coraz głośniej protestuje. Bo chce być usłyszane! Najpierw tylko trochę się złości, ale gdy wyczuje brak zrozumienia, zaczyna tupać, krzyczeć, bić, rzucać przedmiotami. Ludzie wtedy mówią: "to mnie boli", "nie wolno się tak złościć". Ta informacja nie zda się na nic, dziecko odczytuje ją bowiem po swojemu: "Ona nie wie, o co mi chodzi".

Aplikacja Moje Dziecko z eDziecko.pl dla rodziców niemowląt. Pobierz za darmo

Dorosły nie chce widzieć tych "brzydkich" emocji.

I często mówi: "Idź do siebie. Jak się uspokoisz, to porozmawiamy". Tymczasem wtedy trzeba zrobić coś zupełnie odwrotnego - być przy dziecku i starać się zrozumieć, co się dzieje.

Myślę, że to nasze staranie jest bardzo ważne. Możemy nie rozumieć, o co chodzi, ale próbujemy się dowiedzieć, zależy nam. Dziecko to widzi i czuje.

Ciężko jest być w relacji, w której ktoś chce tylko miłych rzeczy. Jak jest fajnie, to się miło bawimy, ale jak coś nie gra, to każdy idzie do siebie.

Trzeba pamiętać, że niektóre emocje są i muszą być trudne, ale są potrzebne. Złość powoduje, że człowiek dąży do zmiany sytuacji. Dziecko, którego potrzeby nie są zaspokojone, musi to jakoś pokazać. Chce jednak, żeby ktoś był wtedy obok niego.

Nie lubimy, jak się robi "niemiło". Często czujemy się wtedy bezradni.

Dużo się teraz mówi o tym, że dorośli też tak budują związki. Że dopóki jest miło, to jest dobrze, a jak się robi niemiło, to do widzenia. Ale to nie jest tak, że ludzie "tak mają". My ich tak wychowujemy. Weźmy dziesięć popularnych książek dla rodziców. W każdej doradza się, żeby dziecko, które robi coś "niegrzecznego", odizolować, zamknąć, posadzić. I rozmawiać z nim, dopiero jak się uspokoi. Te wszystkie karne jeżyki, co to jest?

Zgroza. Uważamy też, że dzieci są "niegrzeczne", jeśli robią nam wbrew.

W Stanach zrobiono badanie: filmowano kilkadziesiąt rodzin i obserwowano sytuacje, w których rodzice dają dzieciom klapsy. Badaczy przeraziło, za jak błahe przewinienia były karane. To na ogół były momenty, w których dziecko zrobiło coś wbrew oczekiwaniom rodzica, a klapsowi towarzyszył niekontrolowany wybuch emocji dorosłego.

Często ignorujemy zachowania dziecka, które nam się nie podobają, staramy się przejść nad nimi do porządku dziennego. I potem w końcu zdenerwowani mówimy - "już dość tego"! Złość rodzica pojawia się, kiedy puszczają mu nerwy, a nie wtedy, gdy dziecko robi coś naprawdę groźnego. I wtedy nagle ono okazuje się "niegrzeczne". Mamy kłopot ze stawianiem granic, mówimy: "tego nie wolno" albo "jesteś niegrzeczny", "tak się nie robi", zamiast powiedzieć: "ja tego nie chcę" albo "to mi się nie podoba". Tymczasem dziecko łatwiej zrozumie naturalną reakcję żywego człowieka niż z góry ustalone zasady.

Dzieci uznaje się też za niegrzeczne wtedy, gdy po prostu badają rzeczywistość. Rozlana woda w czasie zabawy w wannie czy mąka na podłodze w czasie próby robienia ciasteczek to efekt eksperymentów, a nie przewinienia.

Bo często oczekujemy zachowań, które są nieadekwatne do możliwości rozwojowych dziecka. W książkach jest pełno rad, jak skłonić dziecko do współpracy. Nie ma za to wskazówek, jak dostrzec, czy dziecko jest w stanie taką współpracę podjąć.

Dlaczego często nie jest?

Na przykład dlatego, że jest za małe. Radzenie ludziom "co zrobić, żeby dziecko zrobiło to, co my chcemy, żeby zrobiło" jest szkodliwe.

Nam się często zdaje, że dziecko zachowuje się "złośliwie".

No właśnie, często traktujemy dzieci tak, jakby wszystko, co robią, zależało od ich dobrych chęci. Jakby nie miały ograniczeń wynikających z niedojrzałości. Czasem słyszę, jak ktoś mówi, że "niemowlę wymusza" i jest "niegrzeczne".

Zakładam, że nasze czytelniczki i nasi czytelnicy wiedzą, że niemowlę nie może być "niegrzeczne"! To, co robi, zawsze jest wołaniem o zaspokojenie potrzeb.

Mam nadzieję, że wiedzą. Ale czasem słyszę, jak ktoś pyta o małe dziecko: "a jest grzeczne?". A to dziecko ma półtora miesiąca!

To powiedzmy wprost - niemowlę nie może być niegrzeczne!

Więcej! Dziecko nie może być "niegrzeczne". Dzieci nie robią specjalnie czegoś na szkodę drugiego człowieka. W dodatku takiego, który jest dla niego ważny. Przecież cała egzystencja dziecka, jego bezpieczeństwo emocjonalne zależy od rodzica. To nie jest przypadkowa osoba, tylko gwarancja przetrwania, jego cały świat.

Dziecko często robi coś, co nam się nie podoba tylko dlatego, że inaczej nie potrafi.

Chciałabym podkreślić jedną rzecz. Jeśli grzecznym dzieckiem nazywamy takie, które nie sygnalizuje swoich potrzeb, to wychowywanie go do bycia "grzecznym" nie jest dla niego dobre. Jest wręcz działaniem na jego szkodę. Dorośli często zakładają, że wiedzą, czego dziecku potrzeba. A tak naprawdę to ono wie najlepiej, czego potrzebuje. Poza tym dziecko musi nauczyć się rozpoznawać swoje potrzeby. To bardzo przydatna umiejętność. Jak to by było, gdyby, tak jak w znanym żarcie, podchodziło i pytało: "Mamo, czy ja teraz jestem głodny, czy jest mi zimno?".

A do czego to jest dziecku potrzebne?

Ono za chwilę ruszy w świat. Jak wtedy, gdy nas przy nim nie będzie, rozpozna swoje potrzeby? Albo co zrobi, jeśli spotka na swojej drodze kogoś, kto powie "ja wiem lepiej, czego ty chcesz"? Rodzice chcieliby, żeby dziecko było zdecydowane i samodzielne w relacji ze światem zewnętrznym, ale uległe w relacji z nimi. Tak się nie da.

Powiedziałaś kiedyś: "Aby nauczyć dziecko samokontroli, trzeba je mniej kontrolować".

"Jest tylko jeden sposób, żeby nauczyć dziecko dokonywać wyborów - musi dokonywać wyborów", tak pisze Alfie Kohn. A my musimy się pogodzić, że dziecko czasem wybierze źle, rozczaruje się, sfrustruje, wybierze co innego, niż byśmy chcieli. Ale lepiej pozna samego siebie.

Jest jeszcze grzeczność rozumiana jako forma. Mówienie "proszę", "przepraszam", "dziękuję". Niektórzy bardzo na to naciskają.

Jesper Juul porusza tę kwestię, mówiąc o czymś takim jak język osobisty. To jest język, którym posługujemy się w relacjach z bliskimi, używając form: "ja chcę", " ja nie chcę", "podoba mi się", "nie podoba mi się", "lubię", "nie lubię". Juul pisze, że ważne jest, by dzieci opanowały ten język, zanim zaczną mówić "proszę", "przepraszam", "dziękuję". Dzieci do piątego, szóstego roku życia mają trudność ze zrozumieniem fałszywie brzmiących formułek. Jeśli dostaję prezent i ten prezent mi się nie podoba, a ja powiem "dziękuję", to dziecko nie zrozumie, dlaczego tak mówię. Ono świetnie wyczuwa, że mi się to nie podoba, i nie rozumie, co się dzieje. A ja dziękuję nie dlatego, że jestem wdzięczna, tylko dlatego, że taka jest forma grzecznościowa. Małe dziecko tego nie chwyta. "Przepraszam" też mówimy często tylko dlatego, że taka jest forma. Dziecko nie chce przeprosić, bo nie czuje żalu, tylko np. ciągle jeszcze złość. Wymaganie wtedy od niego przeprosin jest wywieraniem przymusu.

Ja myślę, że dziecko uczy się tych form, jeśli słyszy je w domu.

Tak, ale ważne jest, byśmy w bliskich relacjach mogli mówić sobie szczerze, co czujemy.

Ludzie boją się oceny. "Co powiedzą inni na to moje niewychowane dziecko?".

Bo zobacz, jaka tu zaszła zmiana - dzieci bardzo mocno weszły do świata dorosłych. Kiedyś spędzały mnóstwo czasu, bawiąc się razem na podwórku, a teraz siedzą z nami przy stole i mają się "zachowywać". Na dodatek obce dzieci są zawsze "grzeczniejsze", bo widzimy je w wersji eksportowej, a nie wtedy, kiedy są w domu. Wielu rodziców ma kompleksy, kiedy porównują swoje dziecko z innymi. A przecież porównują to, co u siebie widzą za kulisami, z tym, co u kogoś się dzieje na scenie.

Może powiedzmy, że dziecko, które się nie sprzeciwia, nie protestuje, jest spokojne i miłe, nie obroni się w sytuacji zagrożenia.

No właśnie, "grzeczne" dziecko jest łatwiej nadużyć. Jeżeli ma umieć siebie chronić, to musi mieć możliwość odmawiania. Jeśli nie może protestować w relacji z bliskimi, to jak ma przeciwstawić się w relacji z obcymi? Tego nie da się nauczyć tylko teoretycznie.

Aplikacja Moje Dziecko z eDziecko.pl dla rodziców niemowląt. Pobierz za darmo

Chciałabym, żebyśmy na koniec wróciły do tych "grzecznych" niemowląt, takich, o które powinniśmy się najbardziej martwić, prawda?

Tak, to są te dzieci, które gdy znajdą się w obcym miejscu, to nie muszą się adaptować, bo są obojętne.

Pozornie, bo jak zajrzymy do środka, to okaże się, że poziom stresu mają bardzo wysoki

W naszej kulturze "grzeczne" dziecko, to takie, które nie woła o pomoc, nie domaga się kontaktu. Jest "samodzielne", "niezależne", z każdym zostanie, do każdego się przytuli i bez problemu wchodzi do klubiku, robiąc na pożegnanie "pa, pa". Tymczasem może być różnie. Są dzieci, które bez problemu się żegnają, bo mają dobre doświadczenia z rozstaniem, ale takie zachowanie może być też niepokojące. Po dzieciach, które są tak "dobrze wychowane", widać, że jest im trudno, ale one tego nie sygnalizują. Bardzo szybko się poddają, same uspokajają, choć nie zostały pocieszone, wycofują się. Albo są tak niepewne relacji z opiekunem, że muszą cały czas spełniać jego oczekiwania, uznając, że to jest jedyna gwarancja tego, że on się nimi zajmie. A jeśli dziecko jest cały czas skupione na tym, żeby zaspokajać potrzeby mamy czy taty, to nie ma czasu, by skupić się na sobie i zaspokajać własne potrzeby. To jest takie "grzeczne", "dobre" dziecko. Martwi się, żeby mamie i tacie było dobrze. Kosztem troski o siebie.

*Agnieszka Stein - psycholożka, autorka książek "Dziecko z bliska" i "Dziecko z bliska idzie w świat" (wyd. Mamania).

Czy warto być tzw. grzecznym dzieckiem?
Więcej o:
Copyright © Agora SA