Okiełznać tornado, czyli bunt dwulatka

Jeszcze przed chwilą maluch tak grzecznie się bawił. A teraz? Łzy, krzyk, zaciśnięte piąstki tłukące powietrze... Klasyczna histeria. A przecież tylko zarządziliśmy odwrót z placu zabaw. Uspokajamy, przytulamy, tłumaczymy. Jest jeszcze gorzej - emocjonalna burza zamienia się w tornado. To często najtrudniejsze momenty w życiu rodzica i dziecka. Oto jak inni rodzice poradzili sobie, lub nie poradzili, z atakami złości u dzieci.

Kochana mamo, kochany tato. Właśnie skończyłem dwa latka. Jestem już duży i chciałbym decydować o wielu ważnych dla mnie sprawach. Na przykład: w co się ubrać i kiedy iść spać. Poza tym targa mną wiele wątpliwości. Pierwsze z brzegu: po co myć codziennie głowę albo czy jest sens sprzątać wieczorem zabawki, skoro jutro i tak będę się nimi bawił. Chętnie bym z wami o tym porozmawiał. Niestety. Choć znam już trochę słów, dopiero uczę się łączyć je w pary. Bardzo mnie to deprymuje i wpadam w złość, kiedy chcę coś powiedzieć, ale nie potrafię. Wtedy robię to, co wychodzi mi naprawdę świetnie. Krzyczę. Głośno! Tak, żeby usłyszał mnie cały świat! I zaciskam pięści. Mogę uderzyć albo mocno ugryźć. Ale uwierzcie mi - tak naprawdę wcale nie chcę tego robić. Bo z moją histerią jest jak z ząbkowaniem. To taki etap rozwoju, przez który muszę przejść. Dlatego nie gniewajcie się na mnie. To minie.

Minie? Ciekawe kiedy - zastanawiają się rodzice, których dziecko z kochanego aniołka z dnia na dzień przeistoczyło się w podręcznikowy przykład "zbuntowanego dwulatka". Od dziś ja tu rządzę! O nie, kochanie, wciąż my - odpowiadają rodzice. I tak od miesięcy, czasem przez kilka godzin dziennie. Ratunku! Co robić, gdy zimna krew to towar deficytowy, a stalowe nerwy zżera korozja? Czy jest jakaś recepta na dziecięcą furię? Czy można jej zapobiec albo chociaż sprawić, by huragan złości szybko ucichł? Zapytaliśmy o to kilkoro rodziców.

Topór wojenny czy fajka pokoju?

- U naszego malucha "bunt dwulatka" trwa już od roku - mówi Monika Wiedemann, mama dwuipółletniego Stasia. - Nie zanosi się, żeby syn w najbliższym czasie skapitulował. Mniejsze lub większe napady złości to u nas codzienność. Niestety, zazwyczaj musimy domyślać się ich przyczyny. Po prostu nagle Staszek zaczyna krzyczeć, płakać i machać rękami. Co się stało? Nie wiadomo. Każde pytanie o powód jest jak przykładanie zapałki do beczki z prochem. Eksplozja murowana. Rada jest jedna. Trzeba zacisnąć zęby i przeczekać pierwszą falę złości. Łatwo nie jest, szczególnie gdy zaraz trzeba szybko gdzieś wyjść. Ale nie ma alternatywy. Pomaga tylko ignorowanie dzikich wrzasków. Staszek po jakimś czasie trochę się uspokaja i dopiero wtedy spokojnym głosem (to ważne!) pytamy go o powód krzyku. I co się okazuje? Że właśnie znudziła mu się zabawka i chce się pobawić inną; że dostał kanapkę z szynką zamiast z serem; że nie pójdzie się kąpać, bo w wannie nie ma jego ulubionego samochodziku. Jeśli jego oczekiwania są racjonalne, spełniamy je. Jeśli nie - staramy się zaproponować jakąś alternatywę. Warunek jest jeden - Staszek musi być już spokojny. Chodzi o to, żeby był świadomy, że to nie agresywne wymuszanie odniosło skutek, ale spokojna rozmowa. Zauważyliśmy też pewną prawidłowość. Ataki histerii zdarzają się najczęściej, gdy syn jest zmęczony, głodny albo chce nam coś powiedzieć, ale nikt nie potrafi go zrozumieć. Dbamy więc o regularne pory posiłków i drzemek. Poza tym ostatnio zaczął więcej mówić, jest radosny, otwiera się na świat. Mamy więc nadzieję, że wkrótce, zanim zacznie wykopywać topór wojenny, podejmie próbę pokojowych negocjacji. Bo z kim jak z kim, ale z nami można się dogadać.

Przepraszam, czy tu gryzą?

- Alicja ma dwa latka i temperament kapryśnej gwiazdy - opowiada mama Marta Ropiak. - Jest taka milutka, ale gdy tylko coś zaczyna iść nie po jej myśli. wtedy koniec! Wpada w szał. Najgorsze jest to, że oprócz krzyku i łez pojawia się agresja. Gryzienie, kopanie, ciąganie za włosy. Na domiar złego Ala furię próbuje wyładować na starszej siostrze Zuzi (7?lat). Dziewczyny często bawią się razem, z początku grzecznie, po chwili jednak zaczynają się przepychanki. Coraz częściej młodsza wymusza oddanie klocka, zdecydowanym głosem nakazuje starszej siostrze trzymać swój kubek albo każe zmienić bajkę na taką, która jej odpowiada. Byle zrobić Zuzi na złość. Najmniejszy sprzeciw - wojna gotowa. Alicja z krzykiem rusza do ataku. Oczywiście nie dajemy z mężem przyzwolenia na tego typu zachowania. Pierwszą i zdecydowaną reakcją są zawsze jasne komunikaty: "Nie wolno bić, gryźć, ciągać za włosy, kopać!"; "Nie wolno krzywdzić innych!". Przytrzymujemy też stanowczo rączki i nóżki Ali (ile taka mała istota może mieć siły!), żeby nie uderzyła siostry ani nas. Czasem to wystarcza, a czasem nasza córka potrzebuje chwili na osobności, żeby ochłonąć. My również. Wynoszę ją wtedy do łóżeczka, wyjmując wcześniej wszystkie zabawki, żeby nie zrobiła sobie krzywdy. Nie reaguję na płacz. Biorę głęboki oddech i czekam. Po kilku, kilkunastu minutach Alicja uspokaja się. I co ciekawe, zaraz sama z siebie biegnie do siostry, przeprasza ją, przytula i całuje. Czasem emocjonalną bombę udaje nam się zawczasu rozbroić. Z pomocą przychodzi nam muzyka. Przewidując, że Ala w złości za chwilę rzuci się na nas lub siostrę, włączamy jej ulubione rytmy i zaczynamy tańczyć. Wiem, że brzmi to trochę dziwnie, ale naprawdę działa! Trzeba tylko wyłapać moment przed wybuchem, być o krok przed histerią, nie dać się sprowokować. A jeśli się nie uda? Trudno. Nie obrażamy się na siebie. Gdy opadają emocje, zawsze się tulimy, obdzielamy buziakami. Ważna jest świadomość, że to kolejny etap rozwoju naszego dziecka. Trudny, ale cóż. Bycie rodzicem to nie wczasy pod gruszą. Czasem trzeba otrzeć łzy.

Stawiać granice, ale nie ograniczać

- Jestem mamą z duuużym bagażem doświadczeń - zaczyna ze śmiechem Edyta Miernicka, wychowująca z mężem niespełna dwuletniego Bartosza i dwójkę nastolatków: Martynę i Maćka. - Nasze starsze dzieci miały bardziej wybuchowy temperament niż Bartek, spirala emocji szybko się nakręcała i często dochodziło do awantur. Piętnaście lat temu trochę inaczej patrzyliśmy na rodzicielstwo. Zależało nam na wychowaniu "grzecznych dzieci", pacyfikowaliśmy więc zachowania, które uznawaliśmy za "niegrzeczne", co często przynosiło odwrotny skutek i potęgowało złe emocje. Dopiero teraz to wiemy. To, co kiedyś było dla nas "niewłaściwym zachowaniem", dziś jest dziecięcą ciekawością świata. Czymś wartościowym! Chcemy podążać za Bartkiem, poznawać świat jego oczami i nieważne, że czasem przy okazji zamalujemy farbami pół stołu i ubranie, rozbijemy szklankę, rozlejemy zupę. Oczywiście stawiamy granice, ale tak, by malucha nie ograniczać. Pewnie, że zdarzają się trudne momenty, ale staramy się być cierpliwi i wyrozumiali. Z reguły ignorujemy napady złości Bartka, nie dajemy się wciągnąć w jego grę. Najlepszym sposobem jest przeczekanie. Być może dlatego nasz szkrab nie zafundował nam jeszcze ataku histerii w klasycznym wydaniu, z tarzaniem się po podłodze, biciem i wyciem. Podczas jego dąsów i płaczu nie podnosimy głosu, a klapsy są absolutnie wykluczone. W swoim postępowaniu nie jesteśmy jednak w stu procentach konsekwentni. Czasami kapitulujemy i Bartek dostaje to, co stara się właśnie wymusić. Wiemy, że jest to mało wychowawcze. Ale często z mężem patrzymy na siebie rozczuleni, wzruszamy ramionami i mówimy: "Ale on to kce". No i dostaje. On jest szczęśliwy. i my też.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.