Chłopcy twardziele, dziewczynki przytulanki - czy synów wychowuje się inaczej niż córki? [WYWIAD]

Dziewczynki bawią się lalkami, a chłopcy autami? Marta Goszczyńska, psycholog dziecięcy, opowiada nam o wpływie płci na wychowywanie dziecka, o tym, czy można uniknąć stereotypów i czy powinniśmy w ogóle do tego dążyć.

Karolina Stępniewska: - Chłopaki naprawdę nie płaczą?

Marta Goszczyńska: - Wydaje mi się, że to zależy od naszych oczekiwań. Jeżeli wpajamy naszym synom, że chłopcy nie płaczą, to oni rzeczywiście tego nie robią. Natomiast naturalnie chłopcy, tak jak dziewczynki - jak każde dziecko - przeżywają emocje i płaczą.

A to nie wstyd, że chłopak beczy?

- Wydaje mi się, że to zależy od tego, jakie znaczenie temu nadajemy - czy my interpretujemy płacz jako słabość i coś wstydliwego. Zamiast uczyć dzieci rozpoznawania i radzenia sobie z uczuciami, to my od razu wrzucamy łatkę i etykietę - bo tak jest prościej. "Nie płacz, bo chłopcy nie płaczą".

Ciągle jeszcze można usłyszeć: "Nie bądź babą!" albo "No co ty?! Baba jesteś?!"

- No właśnie. Ale to, czego chcemy nauczyć nasze dziecko, co chcemy mu przekazać, zależy od nas, dorosłych. Jeśli chcemy wzmacniać taki przekaz, to będziemy to robić. Być może sami takie rzeczy słyszeliśmy i to dla nas naturalne: my byliśmy tak wychowywani i teraz tak samo wychowujemy nasze dzieci. Trzeba też pamiętać o tym, że to jest też kwestia pewnej spuścizny kulturowej, czegoś, co się za nami ciągnie, a żeby się z tego uwolnić, to po pierwsze musimy sobie zdać sprawę z tego, jakie my mamy uprzedzenia, jak sami interpretujemy płeć i czego oczekujemy od swoich dzieci, a później dokonać jakiegoś wyboru. Często rodzice zachowują się po prostu automatycznie. Jak z wszystkimi stereotypami: działają z automatu.

A jeśli chcemy postępować inaczej?

- Musimy przede wszystkim pamiętać, że jeśli uznamy, że nie chcemy tak wychowywać naszego dziecka, to narażamy się tym samym na bycie w kontrze, że stajemy się tym innym rodzicem na placu zabaw, tym, który nie mówi: "Nie rycz, nie zachowuj się jak baba", tylko mówimy: "Co się stało? Widzę, że jest ci smutno?".

A wtedy i tak znajdzie się jakaś życzliwa osoba, która podejdzie i wygłosi taką "mądrość", prawda?

- Oczywiście. I wtedy my musimy się z tym zmierzyć, powiedzieć jasno, że nie chcemy takich przekazów. Myślę, że to trudne. Musimy też sami uporać się z naszymi myślami, ze stereotypami, którymi operujemy, bo nie do końca jesteśmy ich świadomi.

Jeśli jednak mówimy synowi, że ma się nie mazać, bo tak zachowują się dziewczynki, to czego go uczymy? Czy wyrządzamy mu tym krzywdę?

- Dziecko wynosi z tego lekcję, że płacz jest oznaką słabości, że takie zachowanie jest nieakceptowane, że to coś wstydliwego i upokarzającego. I to dziecko dorasta później z przekonaniem, że jak czuje smutek i chce mu się płakać to coś jest z nim nie tak, że odbiega od normy - bo faceci nie płaczą przecież! To rodzi różne trudności zarówno w kontaktach społecznych, jak i w zawodowych, poza tym godzi w poczucie wartości... Konsekwencje mogą być różne, a ten młody człowiek, a później dorosły, musi się z nimi borykać.

Czy, jako psycholog, odradzałaby pani mówienia dzieciom takich rzeczy?

- Odradzałabym poruszania się w obrębie schematów, przyklejania etykiet. Jestem zwolenniczką tego, żeby najpierw zastanowić się nad znaczeniem sytuacji i opisywać zachowania, zamiast używać skrótów. Zachęcam do tego. Jeśli złapiemy się na mówieniu: "Faceci nie płaczą", to zastanówmy się, o co tak naprawdę nam chodzi. Można wychować zarówno chłopca, jak i dziewczynkę - płeć tu nie gra roli - na osobę, która radzi sobie ze smutkiem i płaczem i jest w stanie wynieść z tych emocji coś konstruktywnego. Myślę, że właśnie to jest naszym zadaniem.

Przeczytałam ostatnio, że naukowcy doszli do wniosku, że mężczyźni nie tyle nie lubią i wstydzą się rozmawiać o uczuciach, co po prostu uważają, że to strata czasu. A przecież stereotyp mówi, że mężczyźni nie chcą poważnych rozmów o emocjach, bo to takie "babskie". Czy rzeczywiście podejście do tego typu tematów może być uwarunkowane płcią?

- Myślę, że to jest nie tyle czynnik płciowy, co kulturowy - wzmacniamy ten przekaz wszędzie: w mediach, w książkach, we własnych domach. Nie wiem, czy można jednoznacznie powiedzieć, że mężczyźni nie rozmawiają, a kobiety tak. Być może rozmawiamy o tych sprawach po prostu inaczej, używając innych słów? Według mnie to kwestia człowieka, a nie płci.

Wracając do dzieci, czy są jednak jakieś różnice w tym, jak powinniśmy wychowywać dziewczynki, a jak chłopców?

- Wiele się nad tym zastanawiałam, bo sama mam syna i córkę. Rozmawialiśmy z mężem o tym, na ile my sami nieświadomie wzmacniamy różnice płciowe, a na ile one są naturalne - bo one bez wątpienia istnieją: obserwujemy, że nasze dzieci inaczej sobie radzą w różnych sytuacjach, mimo że nasze podejście jest bardzo podobne. Myślę, że to, co jest ważne, to obserwować swoje dziecko i sprawdzać, co można wzmocnić, w czym pomagać, zamiast determinować to jego płcią. Ale myślę też, że wielu rodziców wciąż żywi przekonanie, że mężczyzna będzie zarabiać pieniądze, a kobieta będzie dobrą matką. To jest tak głęboko w nas zakodowane, że nawet jeśli myślimy, że tak nie jest, nieświadomie wzmacniamy zaradność chłopców i opiekuńczość dziewczyn.

Zaradność dziewczynek to ważna sprawa!

- Oczywiście, i tak samo ważna jest opiekuńczość chłopców. Wzmacniajmy zaradność u dziewczynki, a chłopca trochę od niej uwalniajmy. Jednak to trudne, w przedszkolach na przykład ciągle jest podział na zabawki dla chłopców i dziewczynek, na kąciki męskie i żeńskie...

Właśnie, jak to jest z tymi zabawkami? Lalki tylko dla dziewczynek, a klocki dla chłopców?

- Nie. To nie jest determinowane płcią, ale być może czasem się boimy, że jeżeli kupimy synowi różowe kalosze czy wózek dla lalki to on będzie zniewieściały, wyrośnie z niego homoseksualista, transwestyta, na pewno mu to zaszkodzi.

A już na pewno wszyscy będą się z niego śmiać.

- Oczywiście. I wtedy to my będziemy musieli sobie z tą sytuacją poradzić. Ten różowy kolor, na przykład, jest już tak głęboko przyporządkowany dziewczynkom, że zmiana tego wymagałaby od nas wszystkich dużo wysiłku. Może to kiedyś nastąpi, ale to będzie rewolucja.

Praca u podstaw?

- Właśnie. Fajnie by było, żeby wprowadzono zmiany do systemu edukacji, żeby pani nauczycielka w przedszkolu nie mówiła do dziecka: "No co ty się bawisz tą lalką, przecież ty chłopak jesteś!". To jest nagminne. Dziewczynka, która siedzi w kąciku konstruktorskim, usłyszy za to: "Przecież tam jest kuchenka dla ciebie". Warto to zmienić, ale to wymaga bardzo mozolnej pracy.

Moja córka nie lubi bawić się w karmienie lalek i bycie mamą. Lubi małe figurki i klocki, za to kiedy są dodatkowo obsypane brokatem, to według niej są o wiele piękniejsze.

- No właśnie, dzieci wybierają coś dla siebie z różnych rzeczy, a my, rodzice, powinniśmy im zapewnić dostęp do tej różnorodności. Fajnie, jeśli dziecko ma w pokoju i samochody, i lalki. Ale też we wszystkim trzeba zachować równowagę - bez sensu jest zakładanie, że między nami nie ma żadnych różnic. Każdy z nas jest inny i to bez względu na płeć. Powinniśmy być elastyczni.

A czy da się w ogóle uniknąć stereotypów płciowych w wychowywaniu dziecka?

- Nie. Nawet nie próbujmy! Chodzi o to, żeby być uważnym. Jeśli widzimy, że nasz syn boi się płaczu, to przyjrzyjmy się sobie. Pewnych rzeczy i tak nie unikniemy - dzieci pójdą do przedszkola, szkoły, będą czytać różne czytanki w podręcznikach: znalezienie takich, w których nie ma standardowego podziału ról to naprawdę niezła sztuka. Myślę, że tu mamy pole do pracy: tworzyć takie książki, filmy, bajki i edukować dzieci tak, żeby pokazywać im różne możliwości.

Odważne, żądne przygód dziewczynki i nieśmiali chłopcy?

- Tak, ale jeżeli nasza dziewczynka nie jest odważna, to też jest w porządku. Możemy tę odwagę wzmacniać, ale nie róbmy tego na siłę. Często jest tak, że to nie tyle kwestia płci, tylko naszego wyobrażenia o tym, jakie dziecko chcielibyśmy mieć.

Marta Goszczyńska - psycholog, psychoterapeuta, Pracownia Terapii i Rozwoju w Warszawie

Więcej o:
Copyright © Agora SA