Marta Goszczyńska: - Wydaje mi się, że to zależy od naszych oczekiwań. Jeżeli wpajamy naszym synom, że chłopcy nie płaczą, to oni rzeczywiście tego nie robią. Natomiast naturalnie chłopcy, tak jak dziewczynki - jak każde dziecko - przeżywają emocje i płaczą.
- Wydaje mi się, że to zależy od tego, jakie znaczenie temu nadajemy - czy my interpretujemy płacz jako słabość i coś wstydliwego. Zamiast uczyć dzieci rozpoznawania i radzenia sobie z uczuciami, to my od razu wrzucamy łatkę i etykietę - bo tak jest prościej. "Nie płacz, bo chłopcy nie płaczą".
- No właśnie. Ale to, czego chcemy nauczyć nasze dziecko, co chcemy mu przekazać, zależy od nas, dorosłych. Jeśli chcemy wzmacniać taki przekaz, to będziemy to robić. Być może sami takie rzeczy słyszeliśmy i to dla nas naturalne: my byliśmy tak wychowywani i teraz tak samo wychowujemy nasze dzieci. Trzeba też pamiętać o tym, że to jest też kwestia pewnej spuścizny kulturowej, czegoś, co się za nami ciągnie, a żeby się z tego uwolnić, to po pierwsze musimy sobie zdać sprawę z tego, jakie my mamy uprzedzenia, jak sami interpretujemy płeć i czego oczekujemy od swoich dzieci, a później dokonać jakiegoś wyboru. Często rodzice zachowują się po prostu automatycznie. Jak z wszystkimi stereotypami: działają z automatu.
- Musimy przede wszystkim pamiętać, że jeśli uznamy, że nie chcemy tak wychowywać naszego dziecka, to narażamy się tym samym na bycie w kontrze, że stajemy się tym innym rodzicem na placu zabaw, tym, który nie mówi: "Nie rycz, nie zachowuj się jak baba", tylko mówimy: "Co się stało? Widzę, że jest ci smutno?".
- Oczywiście. I wtedy my musimy się z tym zmierzyć, powiedzieć jasno, że nie chcemy takich przekazów. Myślę, że to trudne. Musimy też sami uporać się z naszymi myślami, ze stereotypami, którymi operujemy, bo nie do końca jesteśmy ich świadomi.
- Dziecko wynosi z tego lekcję, że płacz jest oznaką słabości, że takie zachowanie jest nieakceptowane, że to coś wstydliwego i upokarzającego. I to dziecko dorasta później z przekonaniem, że jak czuje smutek i chce mu się płakać to coś jest z nim nie tak, że odbiega od normy - bo faceci nie płaczą przecież! To rodzi różne trudności zarówno w kontaktach społecznych, jak i w zawodowych, poza tym godzi w poczucie wartości... Konsekwencje mogą być różne, a ten młody człowiek, a później dorosły, musi się z nimi borykać.
- Odradzałabym poruszania się w obrębie schematów, przyklejania etykiet. Jestem zwolenniczką tego, żeby najpierw zastanowić się nad znaczeniem sytuacji i opisywać zachowania, zamiast używać skrótów. Zachęcam do tego. Jeśli złapiemy się na mówieniu: "Faceci nie płaczą", to zastanówmy się, o co tak naprawdę nam chodzi. Można wychować zarówno chłopca, jak i dziewczynkę - płeć tu nie gra roli - na osobę, która radzi sobie ze smutkiem i płaczem i jest w stanie wynieść z tych emocji coś konstruktywnego. Myślę, że właśnie to jest naszym zadaniem.
- Myślę, że to jest nie tyle czynnik płciowy, co kulturowy - wzmacniamy ten przekaz wszędzie: w mediach, w książkach, we własnych domach. Nie wiem, czy można jednoznacznie powiedzieć, że mężczyźni nie rozmawiają, a kobiety tak. Być może rozmawiamy o tych sprawach po prostu inaczej, używając innych słów? Według mnie to kwestia człowieka, a nie płci.
- Wiele się nad tym zastanawiałam, bo sama mam syna i córkę. Rozmawialiśmy z mężem o tym, na ile my sami nieświadomie wzmacniamy różnice płciowe, a na ile one są naturalne - bo one bez wątpienia istnieją: obserwujemy, że nasze dzieci inaczej sobie radzą w różnych sytuacjach, mimo że nasze podejście jest bardzo podobne. Myślę, że to, co jest ważne, to obserwować swoje dziecko i sprawdzać, co można wzmocnić, w czym pomagać, zamiast determinować to jego płcią. Ale myślę też, że wielu rodziców wciąż żywi przekonanie, że mężczyzna będzie zarabiać pieniądze, a kobieta będzie dobrą matką. To jest tak głęboko w nas zakodowane, że nawet jeśli myślimy, że tak nie jest, nieświadomie wzmacniamy zaradność chłopców i opiekuńczość dziewczyn.
- Oczywiście, i tak samo ważna jest opiekuńczość chłopców. Wzmacniajmy zaradność u dziewczynki, a chłopca trochę od niej uwalniajmy. Jednak to trudne, w przedszkolach na przykład ciągle jest podział na zabawki dla chłopców i dziewczynek, na kąciki męskie i żeńskie...
- Nie. To nie jest determinowane płcią, ale być może czasem się boimy, że jeżeli kupimy synowi różowe kalosze czy wózek dla lalki to on będzie zniewieściały, wyrośnie z niego homoseksualista, transwestyta, na pewno mu to zaszkodzi.
- Oczywiście. I wtedy to my będziemy musieli sobie z tą sytuacją poradzić. Ten różowy kolor, na przykład, jest już tak głęboko przyporządkowany dziewczynkom, że zmiana tego wymagałaby od nas wszystkich dużo wysiłku. Może to kiedyś nastąpi, ale to będzie rewolucja.
- Właśnie. Fajnie by było, żeby wprowadzono zmiany do systemu edukacji, żeby pani nauczycielka w przedszkolu nie mówiła do dziecka: "No co ty się bawisz tą lalką, przecież ty chłopak jesteś!". To jest nagminne. Dziewczynka, która siedzi w kąciku konstruktorskim, usłyszy za to: "Przecież tam jest kuchenka dla ciebie". Warto to zmienić, ale to wymaga bardzo mozolnej pracy.
- No właśnie, dzieci wybierają coś dla siebie z różnych rzeczy, a my, rodzice, powinniśmy im zapewnić dostęp do tej różnorodności. Fajnie, jeśli dziecko ma w pokoju i samochody, i lalki. Ale też we wszystkim trzeba zachować równowagę - bez sensu jest zakładanie, że między nami nie ma żadnych różnic. Każdy z nas jest inny i to bez względu na płeć. Powinniśmy być elastyczni.
- Nie. Nawet nie próbujmy! Chodzi o to, żeby być uważnym. Jeśli widzimy, że nasz syn boi się płaczu, to przyjrzyjmy się sobie. Pewnych rzeczy i tak nie unikniemy - dzieci pójdą do przedszkola, szkoły, będą czytać różne czytanki w podręcznikach: znalezienie takich, w których nie ma standardowego podziału ról to naprawdę niezła sztuka. Myślę, że tu mamy pole do pracy: tworzyć takie książki, filmy, bajki i edukować dzieci tak, żeby pokazywać im różne możliwości.
- Tak, ale jeżeli nasza dziewczynka nie jest odważna, to też jest w porządku. Możemy tę odwagę wzmacniać, ale nie róbmy tego na siłę. Często jest tak, że to nie tyle kwestia płci, tylko naszego wyobrażenia o tym, jakie dziecko chcielibyśmy mieć.