Ginekolog: Zdrowi mężczyźni rzadko kiedy myślą, że mogą być niepłodni

Dzisiaj doszukując się przyczyny braku ciąży w parze, nie zleca się badań tylko kobiecie, lecz diagnostykę rozpoczyna od badania obojga partnerów. Dzięki temu wiemy, że w prawie połowie przypadków o niepłodności decyduje czynnik męski. Czy to oznacza, że spada płodność mężczyzn? Jak wygląda leczenie pary, kiedy przyczyna niepłodności leży po stronie mężczyzny? Z doktorem Tomaszem Ziółkowskim rozmawia Joanna Biszewska.

Jeszcze trzydzieści lat temu temat męskiej niepłodności właściwie nie istniał. Mężczyźni badali się sporadycznie, medycyna nie dysponowała metodami leczenia. Zakładano, że brak dziecka w związku to czynnik żeński. Dzisiaj takie podejście to przeszłość. Wiemy, że panowie, tak samo jak kobiety, zmagają się z problemem niepłodności. I chociaż niepłodność męska to nadal dla niektórych drażliwy emocjonalnie temat, to w ostatnich latach wiele się w tej dziedzinie zmieniło.

O męskiej niepłodności mówi specjalizujący się w niepłodności małżeńskiej dr Tomasz Ziółkowski, kierownik Medyczny Centrum Zdrowia Gameta Kielce.

Joanna Biszewska: Mam wrażenie, że dzisiejsze pokolenie 30-latków to pierwsze, które jest świadome tego, że niepłodność to problem tak samo kobiecy, jak i męski. W ostatnich latach, udało się przełamać stereotyp postrzegania niepłodności jako zmartwienia wyłącznie kobiecego?

- Dr Tomasz Ziółkowski: Rzeczywiście tak było, że mężczyźni uważali się za supersamców i niepłodnością najchętniej obarczano kobiety. Ale w ostatnim trzydziestoleciu ta mentalność zmieniła się. Oczywiście z pewną opieszałością i ociąganiem, ale mężczyźni zaczęli chodzić do urologów i badać nasienie. W ostatnim latach większość mężczyzn w parach z zaburzoną płodnością bada się i już tylko nieliczni nie wyrażają chęci badania nasienia, nie potrafią się przełamać, niektórym przeszkadzają w badaniu względy religijne.

W przypadku połowy par starających się o ciążę, przyczyna niepłodności tkwi po stronie mężczyzn. To prawda?

- Te dane są trochę przesadzone, ale bliskie prawdzie. Izolowany czynnik męski (dotyczy tylko mężczyzn) jest na poziomie 20 proc. a współistniejący to następne 20 proc. Można zatem uznać, że w granicach 40 proc. przyczyną niepłodności pary jest czynnik męski.

Kilkadziesiąt lat temu było pewnie podobnie. Tymczasem leczono tylko kobiety i obwiniano je za brak potomstwa. Dlaczego?

- Być może, w przypadku osobnego leczenia partnerów, część ginekologów nie zwracała uwagi na czynnik męski. Mężczyźni chodzili czasem do urologów, ale leczenie nie mogło być kompletne, bo urolodzy nie widzieli pierwiastka żeńskiego. Problem niepłodności męskiej zaczęto dostrzegać jako równouprawniony w ostatnich trzydziestu latach.

Czy to oznacza, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu para nie doczekała się dziecka, tylko dlatego, że np. partner nie został skierowany na badanie nasienia?

- Też nie radzono sobie z męską niepłodnością. Tak naprawdę nie było żadnej skutecznej terapii. Nie umiano ani leczyć, ani diagnozować męskiej niepłodności. Jeśli mężczyzna, jakimś cudem, zbadał się, to i tak nie wiedziano czy np. ilość plemników jest wystarczająca, bo nie było badań wieloośrodkowych. Nie widziano możliwości podniesienia ilości plemników, nie było metod wspomaganego rozrodu, nie było hormonów gonadotropowych, które dzisiaj pozwalają leczyć np. zaburzenia przysadkowe u mężczyzn.

W latach 80-tych za wynik prawidłowy uznawano koncentrację plemników przekraczającą 60 milionów w mililitrze nasienia. Dzisiaj wystarczy 15 milionów, aby uznać mężczyznę za płodnego.

Czy zmiana norm to sygnał, że z męską płodnością będzie już tylko gorzej?

- Zadam kłam dość powszechnej opinii, że spada płodność męska. Tak się nie dzieje. Dzięki dużym wieloośrodkowym badaniom, medycynie opartej na faktach, internetowi, mamy doniesienia na temat płodności par ze wszystkich regionów świata. Na podstawie zebranych informacji, okazuje się, że nie jest potrzebne aż 60 milionów plemników w mililitrze, tylko wystarczy 15 milionów, aby kobieta zaszła w ciążę.

Czyli 15 milionów to liczba decydująca. Wszyscy z wynikiem powyżej 15 milionów to płodni, poniżej niepłodni?

- Coraz więcej ośrodków stosuje ścisłe kategorie Krugera. Podczas badania obrysowuje się bardzo dokładnie plemniki i bada ich morfologie. Z tych 15 milionów najczęściej zaledwie 35 proc. ma prawidłową ruchliwości i budowę. Często okazuje się, że jest bardzo niewiele plemników prawidłowych, np. zaledwie 4 na 100. Ale to nadal wystarczy, aby ocenić mężczyznę jako płodnego. Ważne są trzy główne parametry: ilość plemników, ruchliwość plemników w stosunku do ilości i budowa. Dla nas liczbą magiczną ruchliwych, prawidłowych plemników w mililitrze jest 5 milionów. Zakładamy, że pacjenci z wynikiem pomiędzy 1 i 5 milionów prawidłowych plemników w mililitrze mają obniżoną płodność, wynik poniżej miliona to już niepłodność. I taki wynik kwalifikuje pacjentów do zapłodnienia pozaustrojowego.

Do mężczyzn dociera pomału, że statystycznie, coraz więcej z nich może mieć problem ze spłodzeniem potomka?

- Nie. Świadomi tego problemu są na pewno mężczyźni dotknięci w dzieciństwie chorobami, które prowadzą do niepłodności np. wnętrostwo, choroby onkologiczne, urazy, wypadki, z powodu których doszło do operacji jąder lub okolic. Zdrowi mężczyźni rzadko kiedy myślą, że mogą być niepłodni.

Świnka przebyta w okresie dojrzewania to nieodwracalny wyrok niepłodności?

- Świnka przed okresem dojrzewania nie daje żadnych powikłań, jednak zachorowanie w czasie dojrzewania to stuprocentowe powinowactwo do jąder. Dlatego bardzo ważne jest, aby podczas choroby młody mężczyzna był leczony urologicznie. Jeśli zaniecha się leczenia, to źle leczona świnka przebyta w okresie dojrzewania prowadzi do całkowitej niepłodności, może dojść do zaniku jąder, braku plemników.

Rodzice chłopców nie powinni ignorować dziecka, które zgłasza ból i powiększenie jąder. Taka sytuacja wymaga natychmiastowej interwencji lekarskiej.

A mężczyźni w okresie rozrodczym powinni się profilaktycznie badać?

- Powinni badać jądra. Między 20 a 45 rokiem życia występują, z pewną częstotliwością, choroby jądra o podłożu nowotworowym. Bardzo groźne, często śmiertelne, bardzo szybko postępujące i powodujące niepłodność. Androlodzy zajmujący się niepłodnością męską są bardzo wrażliwi na przypadki, kiedy mężczyzna miał dobre parametry nasienia, ale kolejne wyniki już słabsze. W takich sytuacjach, pierwsze o czym myślimy, to o nowotworze jąder. Wtórna niepłodność męska może być pierwszym sygnałem rozwijającego się nowotworu w jądrze.

Kiedy mężczyzna dowiaduje się, że jest chory na zapalenie jąder lub chorobę onkologiczną, a nie ma jeszcze dzieci, to znaczy, że w przyszłości jego płodność jest zagrożona?

- W przypadku mężczyzn dotkniętych nowotworem jąder ważny jest aspekt krioprezerwacji. Chory powinien wiedzieć, że są ośrodki rozrodu wspomaganego, w których - jeszcze przed podjęciem terapii, np. chemioterapii - można bankować nasienie. Krioprezerwacja czyli zamrożenie i przechowywanie nasienia to rozwiązanie też dla młodych mężczyzn, którzy nie mają jeszcze planów matrymonialnych i rozrodczych, ale są chorzy na choroby układowe, których leczenie doprowadzi do niepłodności np. chłoniaki, ziarnica złośliwa. Stosowana terapia tych chorób może trwale uszkodzić spermatogenezę. W klinice mam pacjentów, którzy z powodu przebytych chorób i zaniedbania, nie mogą mieć biologicznych dzieci. Gdyby zamrozili nasienie, sytuacja wyglądałaby inaczej.

Aktywni seksualnie mężczyźni mogą być nosicielami jednej z chorób przenoszonych drogą płciową. Niektóre z nich przebiegają bezobjawowo. Czy nieleczone choroby mogą, w przypadku panów, prowadzić do niepłodności?

- Raczej rzadko. Na pewno rzeżączka może prowadzić do niepłodności, tyle tylko, że to nie jest choroba bezobjawowa. W przypadku tej choroby nie da się nie zauważyć, że jest się zakażonym, rzeżączka daje dużo nasilonych objawów, szybko można się zorientować, że coś niedobrego się dzieje. Wymaga to leczenia, bo trudno z tym żyć.

Trzy sztandarowe, najczęstsze drobnoustroje przenoszone drogę płciową tj. chlamydia, mykoplasma, ureoplasma przebiegają bezobjawowo, tylko czasami dają delikatne i subtelne objawy. Nadkażanie wzajemne jest dość częste. Te drobnoustroje, zwłaszcza u kobiet powodują straty, bo może dojść do niedrożności jajowodów. U mężczyzn, jeśli dochodzi do zamknięcia dróg wyprowadzających plemniki, to raczej z bardziej poważnych powodów niż np. chlamydioza. Częściej spowoduje to wspomniana rzeżączka lub czynniki genetyczne.

Co w ostatnich latach najczęściej powoduje, że mężczyzna nie może mieć dziecka i zmuszony jest podjąć leczenie?

- I w Polsce i w ogóle na całym świecie u 60 proc. mężczyzn z obniżoną płodnością stwierdza się idiopatyczną niepłodność. Oznacza to, że nieznana jest przyczyna. Nie stwierdza się infekcji, nie ma czynników genetycznych, hormonalnych, anatomicznych, a mimo to mężczyzna ma mało plemników. W sensie terapii farmakologicznej nic się z tym nie da zrobić. Oczywiście trzeba zachować zdrowy tryb życia, ale żadne suplementy diety nie pomogą.

Czy to oznacza, że każdy mężczyzna z niepłodnością idiopatyczną będzie musiał korzystać z metod wspomaganego rozrodu?

- Niekoniecznie. Być może z inną partnerką nawet by nie wiedział, że ma tego rodzaju dolegliwość. W niepłodności małżeńskiej często jest tak, że jedna strona rekompensuje niepłodność drugiej strony np. bardzo wysoka płodność kobiety rekompensuje słabą płodność mężczyzny i odwrotnie. W sytuacji kiedy partnerka nie rekompensuje słabej płodności partnera, drogą do uzyskania ciąży będzie przygotowanie nasienia do inseminacji lub zapłodnienia pozaustrojowego.

Para po roku starań nie uzyskuje ciąży. Zgłasza się do kliniki i po badaniach dowiaduje się, że przyczyna leży po stronie mężczyzny. Jak w takiej sytuacji wygląda leczenie?

Zanim przystąpimy do in vitro jesteśmy w stanie znacznie poprawić średnio obniżone parametry nasienia. Przy dobrej płodności kobiety, inseminacja jest dobrym wyborem.

Czyli nie ma czegoś takiego jak leczenie mężczyzny?

- Jest, ale to dotyczy zaledwie 1 proc. mężczyzn z zaburzeniami hormonalnymi przysadki. W ich przypadku przysadka mózgowa pracuje za słabo, przyczyną niepłodności jest niedobór FSH. Po terapii hormonalnej mężczyźni często odzyskują płodność. Pacjenci z niedrożnością dróg wyprowadzających plemniki mogą być operowani. Dzięki operacji mogą odzyskać płodność.

Nie zaleca się operowania żylaków powrózka nasiennego, bo najczęściej nie prowadzi to do polepszenia płodności. W takich przypadkach najlepiej od razu rozpocząć procedurę zapłodnienia pozaustrojowego. I rzeczywiście w praktyce obserwujemy, że operacja nie poprawia płodności, przeciąga jedynie moment rozpoczęcia właściwej terapii.

Kiedy lekarz powie mężczyźnie, że nie ma żadnej nadziei na to, aby został ojcem biologicznym?

- Są przypadki, w których nie jesteśmy w stanie pomóc. Dzieje się to wówczas, kiedy mężczyzna ma małe jądra i nie produkuje w ogóle komórek rozrodczych. To także mężczyźni dotknięci azospermią czyli całkowitym brakiem plemników w ejakulacji. Czasami u mężczyzn z azoospermią można pobrać plemniki prosto z jądra, wówczas jest szansa na in vitro. Dziecka nie doczekają się pacjenci, którzy mają zespół komórek Sertoliego, co oznacza, że w jądrze nie ma komórek germinatywnych, a więc tych, które wytwarzają plemniki.

Co jest dzisiaj największym zagrożeniem dla męskiej płodności?

- Oprócz tych oczywistych zagrożeń jak używki, choroby cywilizacyjne tj. otyłość, nadciśnienie, choroby przenoszone droga płciową, to nie ma dowodów na to, że nasze czasy wpływają na spadek męskiej płodności (jest nas ponad 7 miliardów).

W ostatnich latach są w Europie prowadzone duże badania na temat wpływu cywilizacji na płodność, ale nadal nie ma ostatecznych wyników. Co prawda są chwilowe doniesienia, ale nie są one spójne. Jedni dostrzegają zagrożenie ze strony współczesnej cywilizacji, inni uważają, że płodność mężczyzn wcale nie spada.

Wyobraźmy sobie taką sytuację. Mężczyzna ma 35 lat, nadal nie planuje rodziny. Czy powinien pomyśleć o tym, że być może za 10 lat, kiedy dojrzeje do dzieci, to już nie będzie w stanie ich mieć?

- Mężczyźni uważają, że zachowują płodność do późnych lat. I rzeczywiście tak może być, pod warunkiem, że po drodze nie chorują poważnie i w miarę higienicznie żyją. Wciąż dyskutujemy o tym czy jest andropauza czy nie, bo przecież w przypadku mężczyzn nie ma nagłego przerwania funkcji jąder czy zaprzestanie działania układu rozrodczego. Jednak są doniesienia, że płodność rzeczywiście wraz w wiekiem może spadać. Odbywa się to stopniowo i jest osobniczo zmienne. Siedzący tryb życia, palenie papierosów, picie alkoholu, narkotyki, nieprawidłowa dieta - takie nawyki prowadzą do chorób ogólnoustrojowych, które w konsekwencji upośledzają układ rozrodczy.

Doktor Tomasz Ziółkowski jest specjalistą w dziedzinie położnictwa i ginekologii. Od 30 lat koncentruje się na diagnostyce i leczeniu niepłodności małżeńskiej obejmując opieką oboje małżonków. Od 2010 roku Dyrektor Medyczny Centrum Zdrowia Gameta Kielce.

Więcej o:
Copyright © Agora SA