Rzeczywiście jest nas mało, bo w Polsce nie istnieje specjalizacja z andrologii. Wiedzę zdobywa się na kursie. Robią go ginekolodzy położnicy, urolodzy, endokrynolodzy i pediatrzy chirurdzy. Andrologia pochowana jest w różnych dziedzinach medycyny. Podobnie jest w całej Europie: w Anglii to domena urologów, w Niemczech - dermatologów wenerologów. Tylko w USA andrologia funkcjonuje jako osobna i pełnoprawna dziedzina wiedzy medycznej.
Andrologia do lat 70. ubiegłego stulecia praktycznie nie istniała, a dopiero w drugiej połowie lat 20. lekarze zaczęli podejrzewać, że niepłodność może być też problemem mężczyzny. Pojawiły się pierwsze próby policzenia plemników w spermie i ocenienia ich jakości. Wcześniej zawsze winna była kobieta. A problem męskiej niepłodności i niesprawności tak narasta, że podręcznik do andrologii, którego jestem współautorem, choć miał już dwa wydania, ma być teraz opublikowany w wersji internetowej.
Statystycznie z problemem niepłodności zmaga się co piąta para. Wśród nich ponad 20 proc. nie może mieć dzieci z powodu zaburzeń w produkcji plemników.
Taki, że w spermie jest za mało plemników albo nie ma ich wcale.
Sperma, która zawiera plemniki, ma białawy, mleczny kolor, a jeśli jest jałowa, ma kolor żółtawy i jest przezroczysta.
"Normalny" plemnik musi mieć główkę, witkę i tzw. czapeczkę składającą się z enzymów umożliwiających przebicie ściany komórki jajowej. I musi poruszać się do przodu. Są również plemniki z bardzo małą główką i takie, które mają ją rozdętą. Niektóre nie mają czapeczki albo odwrotnie - mają wielką czapę, która jednak w niczym im nie przeszkadza. Są też plemniki z dwiema witkami lub bez witki. Różnią się od siebie temperamentem, czyli szybkością ruchu i uderzeń witki. Ale najważniejsze jest to, czy i w jakim tempie posuwają się naprzód, bo od tego zależy, jaką mają szansę dotarcia do celu. Norma to 50 proc. ruchliwych plemników.
Nie. Plemniki nietypowo wyglądające pod mikroskopem mogą z powodzeniem zapłodnić komórkę jajową, jeśli zawierają nieuszkodzony materiał genetyczny. I odwrotnie: "ładny" plemnik może mieć uszkodzone DNA, a tego pod mikroskopem nie widać. I właśnie z tego powodu wiele zapłodnień, nie tylko sztucznych, ale i naturalnych, kończy się fiaskiem.
Wcale nie wiedzą, atakują, co popadnie. I to z powodzeniem! Bo enzymy zawarte w czapeczce akrosomalnej są uniwersalne i pozwalają przebić ścianę również innych komórek.
Nic. Plemnik, wnikając do innej komórki, nie inicjuje przecież żadnych podziałów.
Mężczyzna wytwarza plemniki do końca życia. Zawsze, niezależnie od wieku, proces ten trwa 74 dni. Dlaczego nagle przestaje, gdy ma np. 30 lat? Wpływ na to ma wiele czynników środowiskowych i cywilizacyjnych, np. zażywanie leków, choroby, nieprawidłowości w strukturze chromosomów, stresy.
Stresy mają kolosalne znaczenie, choć do końca nie wiadomo, jak ten mechanizm działa. Prawdopodobnie stres obniża poziom testosteronu i tym samym blokuje spermatogenezę, czyli proces tworzenia się plemników.
To prawda, ale to dotyczy tylko kobiet. Mężczyźni w sytuacjach stresowych lubią się rozładować.
Rzeczywiście w całym ejakulacie Polaków jest od 40 do 50 mln plemników, czyli tyle, ile w jednym centymetrze sześciennym nasienia Kanadyjczyka czy Fina. Nasza sperma zawiera od trzy do pięć razy mniej plemników. Przyczyną jest najprawdopodobniej zanieczyszczenie środowiska - Kanada i Finlandia to kraje czyste ekologicznie. Gorzej jest już np. w Danii, która jest tak nieszczęśliwie usytuowana, że wiatry nawiewają tam zanieczyszczenie z niezbyt dbającej o środowisko Anglii. A to oznacza, że tych szkód spowodowanych zanieczyszczeniem środowiska nie da się nadrobić jakością życia czy lepszym odżywianiem. A przecież Dania to kraj zasobny.
W Europie - poza Skandynawią - nie były prowadzone systematyczne badania jakości nasienia.
Nasz zakład robi takie badania na grupie ochotników, którzy odpłatnie oddają nam swoje nasienie do badań. Od końca ubiegłego roku prowadzimy też badania na grupie losowo wybranych poborowych.
O tym, że bywa to choroba nabyta, świadczą np. wyniki punkcji jąder niektórych mężczyzn. Zdarza się, że mężczyzna, który nie produkuje już plemników, ma jeszcze pojedyncze plemniki. A to oznacza, że wcześniej normalnie je wytwarzał.
Jeśli w jego jądrach znajdziemy jakieś plemniki, możemy brać pod uwagę zapłodnienie pozaustrojowe. W takim przypadku trzeba "wkręcić" słaby plemnik w komórkę jajową, a potem zarodek przenieść do macicy. W ten sam sposób pomagamy kobietom, które mają kłopoty z jajnikami lub jajowodami, tyle że wówczas plemniki zwykle same dają sobie radę z wdarciem się w głąb komórki jajowej.
Jak najbardziej. Wspomagając rozród, przyczyniamy się do przenoszenia niepłodności na kolejne pokolenia. Tak jest np. w przypadku ubytku fragmentu DNA w chromosomie Y. Ten defekt jest dziedziczny, a to oznacza, że taki mężczyzna może zostać ojcem zdrowej córki, ale jego syn na 100 proc. też będzie skazany na rozród wspomagany.
W Skandynawii z zapłodnienia pozaustrojowego pochodzi już 1-3 proc. dzieci. Ich pokolenie będzie się musiało zmierzyć z ogromnym problemem niepłodności.
Jest często jedyną szansą na posiadanie własnego potomstwa. Faktem jest jednak, że przy zapłodnieniu wspomaganym nigdy nie wiemy, czy nie pomagamy rozmnażać się parze, która nie powinna mieć dzieci. Nie wiemy przecież, czy nie działamy wbrew ewolucji, która być może blokuje rozród u osobników, których pula genowa jest mało wartościowa. Ponieważ jednak prawa ewolucji właściwie przestały obowiązywać wskutek arbitralnych ingerencji medycyny, nie ma już odwrotu: po prostu trzeba ująć sprawy w swoje ręce, licząc się ze wszystkimi tego konsekwencjami.
W podobny sposób, dzięki postępowi medycyny, obciążyliśmy ludzką rasę m.in. cukrzycą czy otyłością. Kiedyś przecież chorzy na cukrzycę bądź nie dożywali okresu rozrodu, bądź nie byli do niej zdolni z powodu towarzyszącej cukrzycy impotencji.
Na pewno nie powinien palić, pić w nadmiarze alkoholu i korzystać z używek. Jest aż sto czynników hamujących proces tworzenia się plemników. Na kondycję jego plemników korzystnie wpłynie za to spędzanie czasu na czystych ekologicznie terenach.
Korzystnie, ale tylko do pewnego stopnia, bo nadmierna wstrzemięźliwość też jest niewskazana. Jakość plemników pogarsza się po 14 dniach postu. Jeśli jednak współżyje się częściej niż co trzy dni, też jakość nasienia się pogarsza. Plemniki są bowiem za wcześnie uwalniane z nadjądrza i w konsekwencji są coraz mniej dojrzałe.
Plemnikom nie służą wysokie temperatury, a za ciasne spodnie sprzyjają przegrzewaniu się jąder. Z tych samych powodów spermatogenezę hamuje też siedzący tryb życia.
Wydaje mi się to mało prawdopodobne.
Tę, która ma podłoże genetyczne, można leczyć manipulacjami genetycznymi. W ten sposób dałoby się poprawić aktywność genów odpowiedzialnych za wyłączanie spermatogenezy, czyli produkcji plemników. W praktyce się tego nie robi, bo Polska ratyfikowała traktat helsiński, który zabrania ingerowania w geny komórek rozrodczych. A bez tego jesteśmy bezradni.
Moim zdaniem te przepisy będą się musiały zmienić, bo w takim kierunku idzie nauka, zwłaszcza w USA. Oczywiście dotyczy to tylko niepłodności męskiej, bo wszystkie żeńskie komórki jajowe są genetycznie ukształtowane w chwili, gdy kobieta się rodzi.
Robienie takich badań profilaktycznie nie ma sensu, bo - jak już wiemy - spermatogeneza znienacka się wyłącza. Warto to zrobić dopiero wtedy, gdy plany prokreacyjne zawodzą.
Laboratoria andrologiczne działają przy wszystkich klinikach zajmujących się zapłodnieniem in vitro. Ceny wahają się od 60 do 120 zł.