Rozmawiamy z...
MAGDALENĄ NEHRING-GUGULSKĄ - doktorem nauk medycznych. Specjalizuje się w doradztwie laktacyjnym. Ma tytuł Międzynarodowego Konsultanta Laktacyjnego i Certyfikowanego Doradcy Laktacyjnego. Kieruje Centrum Nauki o Laktacji.
Pokutuje, bo wiedza medyczna się zmienia, a wiedza ludowa przechowuje w tradycji. Tak było zawsze. Tylko że teraz wiedza ludowa za narzędzie do rozsiewania informacji ma Facebooka, gdzie każdy może być autorytetem w każdej dziedzinie. Eksperci, naukowcy, lekarze praktycy na Facebooka nie mają czasu, więc dla przeciętnej matki jawią się niedostępnymi, mówiącymi hermetycznym językiem dziwolągami. Takie czasy…
Przeszło 20 lat temu wiedza medyczna dotycząca związków między alergią pokarmową dziecka a spożywaniem przez matkę produktów potencjalnie alergizujących była właśnie taka – widziano związek. Również mi (jestem astmatykiem) przy pierwszym dziecku zalecano dietę eliminacyjną już w ciąży, a potem podczas laktacji, aby uchronić dziecko przed alergią.
Z biegiem czasu coraz więcej badań ukazywało jednak, że nie ma takiego związku, aż na ich podstawie w 2006 roku ogłoszono stanowisko światowych ekspertów mówiące, że stosowanie takiej diety w celu profilaktyki alergii nie ma uzasadnienia. A nawet jest szkodliwe dla matki, ponieważ osłabia jej organizm.
Naukowcy umieją obecnie znakować poszczególne cząsteczki, np. białka, a nawet komórki macierzyste z pokarmu kobiecego, i śledzić ich losy w organizmie matki, a potem dziecka. Sposób trawienia pokarmów spożywanych przez matkę, mechanizmy wytwarzania pokarmu kobiecego i skład mleka ludzkiego zostały dokładnie poznane, choć oczywiście wiele odkryć jeszcze przed nami.
W uproszczeniu wygląda to tak: matka zjada – powiedzmy – bułkę, następnie trawi ją w przewodzie pokarmowym, a jej enzymy rozkładają składniki bułki na proste substancje, które wchłaniają się do jej krwi, docierają do tkanek jej organizmu i tam są wykorzystywane.
W tym czasie, zupełnie niezależnie, toczy się proces wytwarzania mleka w gruczole piersiowym, który jest jakby małą fabryczką: pobiera z krwi proste substraty, np. glukozę i aminokwasy, i wytwarza substancję o stałym składzie – pokarm kobiecy. Bez względu na to, co spożywa matka, pokarm ma stały skład. Różnice obserwowane są lokalnie – głównie w krajach o wysokim spożyciu ryb – i dotyczą jedynie zawartości pewnych rodzajów kwasów tłuszczowych i antyoksydantów.
Podsumowując, mama je dla siebie, a gruczoł piersiowy produkuje mleko dla dziecka. To dwa niezależne procesy. Jeśli czegoś brakuje do wytworzenia mleka, to gruczoł sobie to weźmie kosztem organizmu matki, ale dziecko dostanie, co trzeba. Tak to natura wymyśliła!
No właśnie! Przekonania matek nie mają wytłumaczenia naukowego w świetle aktualnej wiedzy na temat trawienia pokarmów i wytwarzania mleka. Królują w internecie, na portalach dla rodziców, co jest zrozumiałe, bo rodzice nie muszą znać się na fizjologii człowieka. Gorzej, gdy tego typu „mądrości ludowe” są przekazywane przez „białe fartuchy”. Dlaczego te błędne informacje docierają do matek karmiących? Powód jest prosty – to brak wiedzy wśród personelu medycznego.
Ale do rzeczy: woda nasycona CO2 może jedynie spowodować uczucie pełności w nadbrzuszu u matki. Następnie CO2 jest wydalany w procesie odbijania lub wchłaniany i wydalany z powietrzem wydechowym. Nie istnieje droga dla CO2 z jelit matki do komórek nabłonka wydzielniczego gruczołu piersiowego.
A jak wygląda trawienie roślin strączkowych i kapustnych? Rośliny strączkowe zawierają oligosacharydy, których strawienie jest utrudnione i wymaga znacznego udziału bakterii jelitowych. Rośliny kapustne są umiarkowanie bogate w błonnik (polisacharyd), którego rozkładem zajmują się również bakterie w jelicie. W wyniku rozkładu (fermentacji) rzeczywiście wydziela się więcej gazów (wodór, metan, CO2), które mogą powodować wzdęcia u matki. Usuwanie tych gazów następuje głównie w procesie wydalania przez jelito, ale też częściowo przez płuca. Gazy te są także zużywane przez bakterie jelitowe. Nie ma takiej drogi, którą gaz z jelit matki mógłby dostać się do jej krwi lub limfy i w ten sposób – do nabłonka wydzielniczego gruczołu piersiowego.
Warto tu dodać, że kilka lat temu odkryto taką drogę dla bakterii jelitowych. Okazuje się, że za pośrednictwem komórek dendrytycznych, przez limfę, bakterie z jelit matki karmiącej docierają do przewodów mlecznych gruczołu piersiowego.
Zgodnie z aktualną wiedzą diet eliminacyjnych nie stosuje się zapobiegawczo!
Wyjaśnijmy, co to znaczy podejrzenie alergii. Czy rodzice dziecka, rodzeństwo mają choroby tzw. atopowe? Czy dziecko ma poważne objawy – atopowe zapalenie skóry, alergiczne zapalenie jelit z krwią w stolcu, uporczywe ulewanie, wymioty, choruje, jest w złej kondycji, traci na wadze? Czy wykonano dziecku badania, czy też ktoś diagnozę stawiał na oko?
W praktyce spotykam się z sytuacjami, gdy na podstawie dosłownie kilku czerwonych kropek na twarzy dziecka personel medyczny zleca matce drakońską, niedoborową dietę. A przecież w okresie niemowlęcym mamy kilka innych przyczyn zmian skórnych (łojotokowe, potowe, wyprysk kontaktowy i in.), które warto najpierw brać pod uwagę, choćby ze względu na częstość ich występowania. Alergia pokarmowa u dzieci karmionych piersią jest rzadką przypadłością, dotyczy zaledwie 0,5 proc. dzieci. Jeśli lekarz stwierdził charakterystyczny zestaw objawów (mamy specjalne protokoły, które pozwalają to oszacować) oraz wykonał pewne badania, to może zalecić próbę eliminacji dwóch alergenów z diety matki – białek mleka krowiego i jaja. Dietę taką stosuje się raptem dwa, maksymalnie cztery tygodnie. Jeśli nie ma wyraźnej poprawy, matka wraca do normalnego odżywiania.
Warto podkreślić, że najbardziej znany alergen „krowi”, jakim jest beta-laktoglobulina, nie przechodzi do mleka matki. Naukowcy nadal nie są zgodni, w jaki sposób mogłoby więc dochodzić do reakcji alergicznej u dziecka.
Dzisiaj wiemy już natomiast, że matka spożywająca antygeny mleka krowiego wytwarza przeciwciała skierowane przeciwko nim i te przeciwciała wydzielane są w jej mleku i przekazywane dziecku. U dzieci tak chronionych obserwuje się mniej reakcji alergicznych na te białka niż u dzieci, których matki nie spożywają mleka krowiego. Tak więc doszło do odwrócenia dotychczasowego myślenia! Taka jest medycyna – po 10 latach połowa wiedzy już jest nieaktualna. I trzeba się nieustannie uczyć, aby wiedzieć, która połowa!
Prawdopodobnie zadziałał mechanizm zbieżności w czasie. Wiele dzieci w drugim miesiącu życia ma tzw. brzydką skórę – trądzik niemowlęcy, zmiany łojotokowe. Po około miesiącu skóra dojrzewa i wszystko mija. Jeśli matka podejrzewała, że winowajcą jest jej mleko i przeszła na mieszankę, to była to zwykła zbieżność w czasie.
Żadna substancja chemiczna (a taką jest mieszanka) nie zastąpi całego bogactwa komórek i czynników odpornościowych, jakie są w naturalnym pokarmie. Nigdy tam nie będzie enzymów, hormonów, czynników wzrostu. Patrząc na zebrane przez dziesiątki lat badania dotyczące korzyści zdrowotnych płynących z żywienia naturalnego, trudno z nimi dyskutować na podstawie pojedynczych obserwacji. Nasuwa się też pytanie, dlaczego właściwie zakładamy, że czysta skóra u dziecka karmionego sztucznie jest dowodem zdrowia...
Przede wszystkim nie wolno wymyślać dziecku chorób i leczyć dietą eliminacyjną na własną rękę. W takiej sytuacji, a zwłaszcza jeśli w rodzinie dziecka są choroby alergiczne, należy udać się do lekarza, który postawi diagnozę. Najwłaściwszym lekarzem jest specjalista alergolog. Jeśli nie ma takiej możliwości – pediatra. Silne objawy, np. duszności, wymagają leczenia szpitalnego.
W razie gdyby rzeczywiście dieta eliminacyjna matki była konieczna, należy uzupełniać ją preparatami wapnia (1000 mg dziennie), ponieważ nabiał jest głównym jego źródłem. Trzeba też uważać na to, co dziecko otrzymuje poza pokarmem matki. Bywa, że wypija np. butelkę dziennie mleka modyfikowanego. Mamy są na diecie bezmlecznej, a dziecko dostaje antygeny „krowie” bezpośrednio do swoich jelit! To nonsens. Jeśli już mama jest na diecie, to dokarmiamy dziecko tylko specjalnymi mieszankami dla alergików.
Nasze państwo wydało w roku 2014 aż 105 milionów złotych na refundację mleka modyfikowanego dla niemowląt i małych dzieci. Obawiam się, że to spore nadużycie, bo tylu alergików nie ma w przyrodzie.
W tym samym czasie na specjalistyczne poradnictwo laktacyjne nie wydano ani złotówki – my kształcimy się na własny koszt, a pacjenci płacą za wizyty. Do nielicznych należą szpitale, które z własnej kieszeni utrzymują poradnie laktacyjne albo korzystają z dotacji urzędów wojewódzkich lub miejskich. Tak jest w Gdańsku i w województwie kujawsko- -pomorskim. Tymczasem Korea funduje każdej matce laktator! W Niemczech laktator wypożycza się w aptece na receptę, a 4 wizyty konsultanta laktacyjnego są refundowane! Mówiłam o tym w Sejmie 5 lutego 2015 roku. Postawiłam wniosek o refundację jednej wizyty położnej/lekarza z certyfikatem doradcy laktacyjnego. I co? I nic…
Dziwi, że naszej władzy nie opłaca się to, co jest korzystne dla zdrowia społeczeństwa. Co opłaca się w tak wielu, nawet biedniejszych krajach. Szkoda, ale może w końcu głos polskich matek zostanie usłyszany.
Obejrzyj wideo: Piersi po ciąży: jak o nie dbać, by nie straciły jędrności
To także może cię zainteresować: