Jagodowy rok - październik

"Daj jej spróbować pomidorowej", "Ona ciągle domaga się piersi, bo jest głodna. Dlaczego nie zrobisz jej manny na mleku?" "Odrobina bitej śmietanki na pewno jej nie zaszkodzi!". Powoli miałam dość rodzinnego obiadu.

Własną rodzicielkę i teściową już dawno przekonałam, że półroczne niemowlęta nie powinny jeść pomidorówki ani śmietany (przerobiłyśmy to już dziewięć lat temu przy moim pierworodnym synu Kubusiu), niestety z resztą rodziny nie poszło mi tak łatwo. Zwłaszcza ciocia wiedziała lepiej.

- Kiedy moje dzieci były małe, w czasie obiadu sadzałam je sobie na kolanach i dawałam im wszystkiego spróbować - przekonywała.

- Jagódka jest jeszcze za mała - broniłam się.

- Moja kochana! Jak ty w takim razie chcesz nauczyć ją jeść? Najwyższy czas spróbować - zdenerwowała się. - Wychowałam trójkę dzieci, wiem, co mówię.

Znacząco łypnęłam okiem na moją trójkę.

Jak chcesz - obraziła się ciocia.

Daję jej tarte jabłko - powiedziałam pojednawczo.

I na wszelki wypadek uciekłam z pokoju. Bałam się, że dociekliwa ciocia zażąda demonstracji. Nie, nie mijałam się z prawdą. Rzeczywiście od tygodnia dawałam Jagódce tarte jabłko. Dawałam to właściwe słowo, bo ona ani myślała go jeść.

Przyglądała się z niedowierzaniem, jak nakładam burą papkę na łyżeczkę i zbliżam do jej buzi, a gdy tylko poczuła kwaskowaty smak, natychmiast wypluwała całość z obrzydzeniem. Druga łyżeczka już nie miała szans na przeciśnięcie się przez szczelnie zamknięte usta.

Równy "entuzjazm" co jabłko wzbudził w niej przecier z gotowanej marchewki, który przeszedł chrzest bojowy dwa dni temu. Podsuwanego przez babcię purée z ziemniaków nawet nie odważyłam się zaproponować. Wyglądało na to, że moja córka na razie nie zamierza rozszerzać sobie diety. Gdy w końcu dawałam jej spokój z papką i rozpinałam bluzkę, obdarzała mnie szelmowskim dwuzębnym uśmiechem i z lubością wsysała się w pierś.

Oczywiście z tego wszystkiego wolałam się nie zwierzać cioci, bo... Właściwie sama nie wiem dlaczego. Chyba od pewnego czasu mam alergię na dobre rady.

Chociaż, prawdę powiedziawszy, mnie także moja wyłączność na żywienie małej nieco już doskwierała. Moje zęby wołały o ratunek, włosy na gwałt wymagały interwencji fryzjera, a cała reszta marzyła o dłuższej wizycie na siłowni. Tymczasem ja nie mogłam oddalić się od domu na dłużej niż dwie godziny. A i to było trudne do wytrzymania.

Nie tylko dla małego głodomora, ale i dla reszty rodziny. Mąż natychmiast po moim powrocie siadał do komputera i znikał w internecie. Antek z umęczoną miną w kaloszach i przeciwdeszczowej kurtce brodził po listopadowym ogrodzie.

Nawet zwykle cierpliwa babcia po seansie z wnuczką stawała się dziwnie nerwowa. - Co za dziecko! Ona nas wszystkich wykończy - mruczała pod nosem.

Jedynie Kuba był pełen zrozumienia dla małej mlekopijczyni. Z czułością gładził Jagódkę po rozwrzeszczanym pysiu, a gdy stawałam w drzwiach, witał mnie z wyrzutem:

Mamo, gdzie byłaś tak długo? Jagódka jest głodna!

Zastanawialiśmy się z mężem, skąd bierze mu się taka cierpliwość dla siostry. Czyżby pamiętał, że kiedyś sam był nałogowym mlekopijem?

Więcej o:
Copyright © Agora SA