Psychoterapeutka: "Zalecam dużo przytulania" [WYWIAD]

Pytanie, które trzeba sobie postawić, nie brzmi: "Czy jestem dobrą, czy złą matką?", ale: "Czego potrzebuje moje dziecko, czego mu brakuje?" - mówi francuska psychoterapeutka Isabelle Filliozat w rozmowie z Magdą Rodak.

Magda Rodak: Czy wszystko decyduje się przed 6. rokiem życia? Do tego zdania odnosi się Pani w jednej ze swoich książek.

Isabelle Filliozat: To aluzja do prowokacyjnego tytułu książki amerykańskiego psychologa Fitzhugha Dodsona, opublikowanej w latach siedemdziesiątych we Francji. Był to tytuł wybrany przez wydawcę francuskiego; w wersji angielskiej książka zatytułowana była po prostu „How to Parent” – jak wychowywać, być rodzicem. Czy wszystko decyduje się przed 6. rokiem życia? I tak, i nie. Trzy pierwsze lata życia dziecka, a zwłaszcza 1. rok życia, są fundamentalne dla rozwoju człowieka. To czas, kiedy mózg zaczyna się strukturyzować. Właśnie wtedy tworzą się wzory naszych reakcji emocjonalnych. Ale mózg jest ogromnie plastyczny – nawet w wieku 60, 80 lat można jeszcze całkowicie się zmienić i stać się taką osobą, jaką chcemy być. A zatem – tak, wiele rzeczy decyduje się wcześnie, przed końcem 3. roku życia; i nie – w każdym momencie możemy podjąć decyzję, że chcemy zmienić nasze życie. Można także wiele nadrobić, kiedy dziecko staje się nastolatkiem, między 13. a 16., 17. rokiem życia. Wtedy nasz mózg przechodzi kolejną rewolucję.

Czyli można jeszcze coś naprawić, jeśli było się złą matką...

Nie ma złych matek! Nie patrzmy na siebie, ale na dziecko. Nie zastanawiajmy się: „Czy jestem dobrą, czy złą matką?”, ale: „Czego potrzebuje moje dziecko? Czego mu brakuje”?

A czego potrzebuje niemowlę?

Ono najbardziej potrzebuje przywiązania, poczucia więzi. Kontakt z głównym obiektem znaczącym daje mu poczucie bezpieczeństwa. Obiektem znaczącym jest osoba, która najczęściej zajmuje się dzieckiem przez pierwsze dziewięć miesięcy jego życia, odpowiada na jego potrzeby, karmi je. Zazwyczaj jest to mama. Tata, babcia – to drugoplanowe obiekty znaczące, podobnie jak inne osoby, które zajmują się dzieckiem. Przywiązanie opiera się na interakcji między dzieckiem a opiekunem. Nie chodzi o to, by nosić dziecko na rękach przez cały dzień, ale o to, by reagować na jego potrzeby, mieć z nim kontakt. Ale dziecko potrzebuje także swobody, żeby za pomocą swego ciała eksplorować świat, doświadczać go.

Dlaczego ta swoboda jest tak ważna?

Dziś coraz więcej mam zdaje sobie sprawę z tego, że więź, interakcja z dzieckiem jest istotna. Zapominają jednak, że dziecko potrzebuje także trochę wolności: żeby mogło sobie poleżeć poza zasięgiem rąk rodziców, na pleckach i np. samo próbować przekręcić się na bok. A potem wykonać obrót z pleców na brzuch, zupełnie samo. Albo podczołgać się na brzuszku, żeby złapać zabawkę. Rodzice często wyręczają dziecko – ledwo maluch wyciągnie rączkę, już mu podają to, co go zainteresowało. Albo wkładają dziecko do leżaczka, a zabawki kładą tuż obok. Albo pałąk z zabawkami zawsze stawiają w tej samej odległości od dziecka. To powoduje, że dziecko nie może rozwinąć wszystkich swych umiejętności, poznać mocy swojego ciała.

Kończy się urlop rodzicielski, dziecko ma około roku, mama wraca do pracy. Jak to rozegrać?

Najważniejsze, żeby powierzyć to dziecko komuś, kto stworzy z nim głęboką więź, kto stanie się dla niego drugoplanowym obiektem znaczącym. A także da dziecku trochę swobody, by mogło poznawać możliwości własnego ciała.

Dlaczego niemowlęta tak często mają problem z zaśnięciem?

Po pierwsze, wystawiamy nasze dzieci na działanie zbyt wielu bodźców. Dwa lata temu w Stanach Zjednoczonych najpopularniejszym prezentem kupowanym małym dzieciom pod choinkę był niemowlęcy fotelik samochodowy z wbudowanym na wysokości buzi dziecka tabletem! Pozwalamy dziecku oglądać bajkę na dobranoc, a potem mamy nadzieję, że spokojnie zaśnie... Tymczasem telewizja emituje światło, które hamuje wydzielanie melatoniny, co zaburza rytm dobowy i utrudnia zasypianie. Dziecko będzie potrzebowało jeszcze dwóch godzin, by zasnąć. Aby dobrze spało, trzeba ograniczyć liczbę bodźców. Po drugie, nie potrafimy rozszyfrować dźwięków wydawanych przez niemowlę. Bardzo cenię prace Australijki Priscilli Dunstan, która ma słuch absolutny i która wyodrębniła pewne dźwięki wydawane przez niemowlę w określonych sytuacjach. Jej zdaniem, kiedy dziecko jest głodne, mówi coś w rodzaju „ne, ne”. A kiedy jest senne, wydaje dźwięki „aooo” – i to jest dla nas sygnał, by je położyć. Te dźwięki są związane z pierwotnymi odruchami. Dunstan występowała u Oprah Winfrey, jej wypowiedzi można znaleźć w internecie. To, co mówi, jest naprawdę interesujące.

Dziś o wiele więcej niż kiedyś wiemy o rozwoju mózgu dziecka. Co z tego wynika dla nas, rodziców?

Mózg dziecka to nie jest mózg osoby dorosłej w miniaturze. Bardzo szybko się rozwija, jest w nim bardzo dużo neuronów, ale nie ma jeszcze połączeń między nimi – one będą powstawać stopniowo. To, w jaki sposób odpowiadamy na potrzeby dziecka, wpływa na jego mózg, inteligencję i umiejętność radzenia sobie ze stresem. Ważna jest interakcja z obiektem przywiązania – ciepły, czuły kontakt z mamą. Kiedy dziecko płacze, krzyczy, mama przychodzi, bierze je na ręce. Dziecko się uspokaja, kończy się reakcja stresowa. Przez powtarzanie tej sytuacji sfera odpowiedzialna w mózgu za reakcję stresową łączy się ze sferą „jestem spokojny”. W ten sposób dziecko uczy się uspokajać. Jeśli natomiast zostawimy płaczące dziecko samo, emocje opanowują je całkowicie. Dziecko cały czas jest w stresie, a w końcu nieruchomieje. Można pomyśleć, że się uspokoiło, ale ono po prostu zareagowało na stres w jeden z dostępnych mu sposobów (typowe reakcje to „Fight, Flight, Freeze”: atak, ucieczka, znieruchomienie). Zamroziło swoje reakcje, zamiast uczyć się kanalizować emocje. I kolejny wyzwalacz spowoduje wybuch dziecka, ponieważ ten stres jakoś musi z niego ujść.

Co jeszcze jest ważne?

Mózg rozwija się dzięki ruchowi. Malutkie niemowlę spostrzega coś w oddali, widzi obraz, wyciąga rączkę, łapie przedmiot, czuje jego dotyk… Tak kształtuje się integracja sensoryczna. Właśnie dzięki takim sekwencjom działania mózg się rozwija. Ale jeśli dziecko zawsze kładziemy na tej samej macie aktywności, albo sadzamy w leżaczku, a nad nim stawiamy pałąk z zabawkami – zawsze w tej samej odległości od rączek malucha – oczy dziecka nie uczą się patrzeć w dal, patrzeć z bliska, adaptować się; nie ma możliwości rozwoju zmysłu wzroku, bo wszystko jest w tej samej odległości. Wtedy zaburzona jest koordynacja pracy oczu i mięśni. Stąd biorą się późniejsze problemy: dziecko jest mniej zręczne, upuszcza przedmioty, przewraca się, potyka…Badania pokazują, że około 50 proc. dzieci ma na tyle istotne problemy z integracją sensoryczną, że to przeszkadza im w rozwoju. A jedną z przyczyn jest właśnie to, że nie mają dostatecznie dużo okazji do swobodnego ruchu w pierwszych latach życia; że za wiele czasu spędzają na siedząco.

Dlaczego nie należy krzyczeć na małe dziecko?

Nie chodzi o to, że nie wolno krzyczeć na dziecko… Od czasu do czasu zdarza nam się to, i tyle. Nic nie jest nie do naprawienia, jeśli chodzi o dzieci. Ale warto zrozumieć, co się dzieje w mózgu dziecka, kiedy krzyczymy (to pomoże nam mniej na nie krzyczeć).
Kiedy krzyczymy, tworzymy sytuację stresową dla mózgu dziecka. Ciało migdałowate, które uruchamia w ciele reakcję na stres, uruchamia reakcję „atak, ucieczka, znieruchomienie”. Jeśli na ruchliwej ulicy krzyknę do dziecka „Daj mi rękę”, ono automatycznie będzie chciało uciec. Nie dlatego, że chce mi zrobić na złość, nie. To reakcja biologiczna, wszystkie ssaki tak reagują. I im bardziej mama się denerwuje, tym bardziej dziecko ma ochotę zwiewać. Kiedy dziecko czuje się naprawdę bezradne, nie może uciec, nie może zaatakować matki – wtedy nieruchomieje. Ja sama dużo krzyczałam na mojego syna. Kiedyś on powiedział „Im więcej krzyczysz na mnie, mamo, tym bardziej ja zwalniam”. Stres niekiedy w sposób jak najbardziej fizyczny uniemożliwia działanie – napięcie mięśni spada. Dziecko traci kontrolę nad mięśniami, nie słyszy, nie czuje bólu – to czysto biologiczna reakcja. Nasze działania mogą więc wywoływać u dzieci reakcje, które są przeciwieństwem tego, co chcielibyśmy osiągnąć.

Jakie jeszcze sytuacje wywołują największy stres u dziecka?

Wszystko, co przeraża i zawstydza. A to, co przeraża je najbardziej, to wykluczenie, oddzielenie od obiektu przywiązania. Obiekt przywiązania oznacza bezpieczeństwo. Dlatego odesłanie dziecka za karę do kąta czy do innego pokoju jest dla niego bardzo bolesne.

Często opisuje Pani również bardzo trudne relacje rodziców i dzieci: kiedy dochodzi do bicia, do agresji słownej. Jeśli czujemy jako rodzice, że tak dalej nie może być, że trzeba coś zmienić – od czego zacząć?

Mam nadzieję, że moje książki w tym pomagają… Taki jest mój cel – by rodzice znaleźli w nich dostatecznie dużo informacji, aby mogli zacząć stopniowo się zmieniać. Pierwsza rzecz, jaką można zmienić, to więcej się przytulać, być częściej w kontakcie fizycznym. To pozwala odczuwać większą miłość. Dlaczego zdarza się, że rodzice krzyczą na dzieci, a niekiedy nawet je biją? Często dlatego, że ich własna historia także pełna jest zranień. Ale kiedy wezmą dziecko w objęcia – jeśli oczywiście są zdolni to zrobić, zamiast srogim głosem upominać dziecko – automatycznie uspokajają się. Choć jestem zdenerwowana, biorę dziecko na ręce, przytulam je, oddycham, uspokajam się. Wszyscy się uspokajają. To jest być może ten pierwszy krok.

Dlaczego czasem tak trudno kochać swoje dziecko?

To ważne pytanie. Bo trudno jest nawet odważyć się myśleć, że nie kocha się swojego dziecka. Miłość to emocja, a emocja to reakcja adaptacyjna na daną sytuację. Kiedy nasze dziecko przychodzi na świat bez problemów, kiedy wszystko dobrze się układa, nie ma kłopotów z karmieniem, wtedy są duże szanse na to, że uda nam się je pokochać. Niekiedy jednak coś zaburza ten naturalny proces. Nasi rodzice byli nieprzyjemni, kłócimy się z mężem, porób był trudny, położna opryskliwa... W rezultacie w czasie, gdy rodzi się dziecko, doznajemy stresu. A stres blokuje emocję miłości.

Potem kobieta mówi sobie: „Nie odczuwam miłości”. Nikt jej nie powiedział: „To dlatego, że byłaś wtedy wściekła na położną”. Uważa, że nie kocha dziecka. Ale ponieważ nie chcemy nie kochać dziecka, mówimy, że jest z nim jakiś problem. I tak rodzi się pewien dystans do dziecka. Ten dystans z kolei powoduje, że dziecko dużo płacze i nie odpowiada na nasze potrzeby. I tak uruchamia się błędne koło reakcji. A więc to nasze emocje sprawiają, że trudno nam pokochać dziecko. To mogą być także emocje z naszego dzieciństwa: kiedy byliśmy niemowlętami, nasza mama nie mogła nas zaakceptować. Czasami to wynika z naszej osobistej historii: coś się stało podczas ciąży; dziecko pochodzi z gwałtu; albo nie wiemy, czy to jest dziecko naszego męża, czy kochanka… Ważne, by spojrzeć prawdzie w oczy i powiedzieć sobie: „Trudno mi jest kochać moje dziecko”. To nie znaczy, że jest się złą matką. To znaczy tylko, że jakieś zablokowane emocje nie pozwalają pokochać dziecka. A to zawsze można naprawić.

*Isabelle Filliozat - psychoterapeutka, autorka wielu książek dla rodziców (w Polsce wydaje je oficyna Esprit). Uczy rodziców komunikacji i wychowania w duchu empatii. W swoich pracach często odwołuje się do badań z dziedziny neurobiologii.

Obejrzyj także wideo: Gdy nie ma dzieci w domu... Matko Jedyna dla eDziecko.pl

To może cię zainteresować:

Więcej o:
Copyright © Agora SA