Escape From Monkey Island 4

Guybrush Threepwood powraca z podróży poślubnej wzbogacony o mrożące krew w żyłach doznania (nie, nie - to nie to, o czym myślicie) oraz trzeci wymiar.

Escape From Monkey Island 4

Guybrush Threepwood powraca z podróży poślubnej wzbogacony o mrożące krew w żyłach doznania (nie, nie - to nie to, o czym myślicie) oraz trzeci wymiar.

Jego żona zaś dowiaduje się, że nie żyje. A to dopiero początek historii.

Czwarta już część przygód fajtłapowatego pirata Guybrusha Threepwooda to, zgodnie z obowiązującą dziś modą, radykalna ucieczka od dwóch wymiarów w stronę wymiarów trzech. Z wymiarem czwartym - czasem - dzieją się zaś czasem (nomen omen) rzeczy tak niezwykłe, że nie podejmuję się ich opisać. Język, spętany w sidłach logiki arystotelesowskiej, nie jest w stanie wysłowić przedziwnego zamętu umysłu, który z wyzwaniami stawianymi przed Guyem mierzyć się próbuje. Tak czy owak, wszystko i tak kończy się na Małpiej Wyspie.

Po śmiałej retrospekcji, jaka u progu gry pojawia się przed oczami Guybrusha, nawet niezorientowany w przebiegu jego pirackiej kariery gracz domyśli się, że główny bohater to postać, ujmijmy to, niebanalna. Guy jest miły, pełen dobrej woli, a jego intelekt działa sprawnie, lecz niestety wybiórczo. Pod pewnymi względami jest mocno niedorozwinięty. Jego skrajna naiwność w połączeniu z gapiowatością i zatrważającym brakiem wyobraźni - która, jak wiadomo, jest niezbędna w trudnej sztuce przetrwania - tworzy potwornie niebezpieczną mieszankę wybuchową.

Czasami - dla dobra Guybrusha Threepwooda, a także dla dobra wszystkich innych, którzy mają pecha być akurat w pobliżu - należy go po prostu związać.

Tak też właśnie zaczyna się ta przygoda. Guybrush, oddając się filozoficznie być może ostatniej w życiu refleksji, wspomina swe losy, przywiązany przez własną załogę do masztu. Na pokładzie wre walka z napastnikami, którym udało się dokonać abordażu. Guybrush, choć związany jak prosię, doprowadzi do zatopienia okrętu. Tym razem, na szczęście, wrażego.

Bez gryzonia da się żyć

Wstęp ten daje nam okazję do zapoznania się nie tylko z bohaterem gry, ale i z zastosowanym systemem sterowania (na potrzeby "Escape From Monkey Island 4" zaadaptowano kod GRIME wykorzystany w innej grze LucasArts - "Grim Fandango"). Dość nietypowym. Nie ma tu bowiem wskazywania i klikania myszką. Wszystkie funkcje obsługiwane są z klawiatury. Gdy za pomocą strzałek obracamy Guybrushem, najwyżej wyświetlają się opcje. Zwracamy się na przykład twarzą w stronę postaci - wyświetla się opcja "rozmowa". Podobnie podnosi się przedmioty, uaktywnia je, łączy itd. Niektórzy zapewne odbiorą to rozwiązanie jako dyskomfort, i faktycznie - bywa to męczące.

Kontrowersyjna jest również maniera pokazywania miejsca akcji w postaci statycznych ujęć. Widzimy teren zawsze z tej samej perspektywy, bez względu na to, gdzie akurat znajduje się Guybrush. Trudno się dobrze wszystkiemu przyjrzeć, a co gorsza przy zmianie ujęcia - zawsze skokowej - można stracić poczucie kierunku. Łatwo poczuć się w tej grze jak na wstędze Moebiusa. Guy może na przykład wejść w drzwi na jednym końcu ulicy, by wyjść na drugim końcu ekranu trzy domy dalej.

A te sławetne trzy wymiary? Właściwie, ze względu na wspomnianą powyżej manierę pokazywania planów, niewiele wnoszą. Gra wygląda ładnie, ale w dwóch wymiarach Guybrush także prezentował się niezgorzej. Ot, zwykła zagrywka pod żądny "nowych rozwiązań" rynek.

bez języka ani rusz

Gdy już nasz okręt dobije do wyspy Melee, gdzie Elaine Marley, świeżo poślubiona żona Guybrusha, jest gubernatorem, gra odsłoni przed nami cały swój przewrotny urok. Okaże się, że Elaine nie jest już gubernatorem, gdyż uznano, że nie żyje (czy przypadkiem nie stoi za tym jakiś stary wróg Guya?) Trudno jej będzie udowodnić, że jest inaczej - przyda się pomoc męża. Jak przekonać typka, który na mocy służbowego polecenia bombarduje jej siedzibę, żeby przestał? Swoją drogą absurd i horror biurokracji oraz oficjalnie usankcjonowane idiotyzmy kojarzą się w "Escape From Monkey Island" nie tylko z Kafką na wesoło. Co niektórym graczom w słusznym wieku przypomną zapewne realia PRL-u.

Generalnie znakomity, choć nierówny dowcip gry, mocno podszyty nonsensem, będzie jednak czytelny głównie dla osób dojrzałych. Ale z drugiej strony, jakiego nastolatka bawią dziś gry przygodowe? Są zbyt wolne, zwłaszcza na tle obrazków z MTV. Obfitują w irytujące etapy stagnacji, gdy się na czymś zatniemy. Zmuszają do intensywnego główkowania. Same wady.

"Escape From Monkey Island" ma feler, który jednak dla smakoszy może okazać się atrakcyjnym wabikiem. Pewne zagadki są bardzo trudne. Przynajmniej dla mnie, choć przyznam, że w przygodówkach nie czuję się równie mocny jak choćby w grach fabularnych. Dotąd nie udało mi się wyprowadzić Guybrusha na ostatnią prostą.

Żeby bawić się najnowszym rozdziałem w małpiej epopei niezbędne są nie tylko: poczucie humoru właściwe głównie osobom dojrzałym, a przy tym nieco sarkastycznym, dużo wolnego czasu i cierpliwość, ale i płynna znajomość angielskiego. Niestety, gry nie spolszczono, a subtelność podtekstów niektórych wypowiedzi nie będzie czytelna dla osób, które język Szekspira znają po łebkach. A można było postąpić jak w przypadku ostatniej części "Larry'ego". Na polską wersję jego przygód czekaliśmy aż dwa lata - ale naprawdę było warto.

Trochę szkoda.

Olaf Szewczyk

Monkey Island 4

Producent: LucasArts

Dystrybutor: LEM

Cena: 189 zł

Minimalne wymagania: PC Pentium 200 MHz, 32 MB RAM, CD-ROM x4

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.