"Równouprawnienie to fikcja: ojcowie są traktowani gorzej. To oczywiste!"

Kiedy jeździłem z kilkumiesięczną córką tramwajem/autobusem pomoc z wózkiem zaoferowały mi dokładnie TRZY osoby (a jeździłem niemal codziennie przez 1,5 roku!): dwóch mężczyzn i jedna starsza pani.

Mamy połowę marca, w międzyczasie obchodziłem już Dzień Babci (dziadka wszyscy mają w nosie), Walentynki i ostatnio Dzień Kobiet. Żeby życie było bardziej utrudnione, tak się dziwnie składa, że wielu znajomych oraz bliskich rozpoczęło swe zygotowe życie w okresie wiosenno-wakacyjnym, co jednoznacznie mówi mi, że portfel świeci pustkami. Tym samym w ciągu 3 miesięcy mam zaliczone większość urodzin i 3 święta "państwowe", ale to tak na marginesie.

Niesamowitym zbiegiem wypadków jest fakt, że większość tych świąt dotyczy kobiet. Dzień Kobiet - dla nich, Dzień Babci - to przecież dzień kobiet po menopauzie, Walentynki... kaman! Żaden facet o zdrowych zmysłach nie obchodziłby go, gdyby nie presja płci podobno słabszej.

Powód do irytacji jakiś musi być, więc wziąłem na tapetę równouprawnienie płci.

W tymże równouprawnieniu najbardziej mnie denerwuje jednostronna postawa roszczeniowa. Dokładniej rzecz ujmując to bierność w egzekwowaniu swoich praw przez "braci w płci". Jak to jest, że kobiety walczą o parytety, a jednocześnie mają noszone bagaże i otwierane drzwi? Dlaczego mężczyźni nie proszą o miejsce w tramwaju czy autobusie i dlaczego przedziały w PKP nazywają się "dla matki z dzieckiem"?

Fakt, że przez posiadanie penisów jesteśmy traktowani gorzej jest oczywisty. Jesteśmy usługodawcami: "proszę pomóc mi z wózkiem", "proszę mnie przepuścić", "proszę mi naprawić", "otwórz damie drzwi". Nawet nieproszeni rzucamy kapotę na kałużę.

Ktoś powie, że mężczyźni powinni być szarmanccy. Tylko czy ktoś wie, co to znaczy?

Szarmancja wywodzi się z rycerstwa. A kim była kobieta w czasach rycerzy? Zdobyczą, kuchtą, inkubatorem. Jej prawa były minimalne. By kobietom osłodzić nieco życie wymyślono rycerskość. A to w drzwiach się ją puściło. A to na koniu przewiozło kawałek. Ot, taki ochłap ludzkiego zachowania od prawdziwego człowieka (faceta) w kierunku podczłowieka (kobieta) - taki wtedy był podział. Innymi słowy - objaw litości. Ta litość przemieniła się z rycerskości w szarmancję.

Szczęśliwie kult niezniszczalnego i wszechpoteżnego mężczyzny zniknął wraz z wyzwoleniem się kobiet.

Udało im się wywalczyć równy status społeczny z samcem. Zdawałoby się, że tym samym powinny zrezygnować z elementów litości, którymi były obdarowywane wcześniej. Z jednej strony kobieta to nasz równy partner (wersja oficjalna), z drugiej nadal powinniśmy jej dogadzać (urok życia). Tylko że w momencie, gdy mamy równe prawa, nasze dogadzanie zamienia się w usłużność. Tym samym one prawa zyskują, a my stajemy się kastą niższą.

Skąd w ogóle poruszenie tematu?

Kiedy jeździłem z kilkumiesięczną córką tramwajem/autobusem pomoc z wózkiem zaoferowały mi dokładnie TRZY osoby (a jeździłem niemal codziennie przez 1,5 roku!): dwóch mężczyzn i jedna starsza pani. Zwykle nawet nie prosiłem kobiet o pomoc, gdy tylko odwracałem głowę w ich stronę, te automatycznie odwracały swoją! Ekstremum nastąpiło, gdy stałem z dzieckiem na rękach i partnerką u boku. Przejechałem 2-3 przystanki, po czym poprosiłem o chwilową zmianę (jedna ręka z dzieckiem, druga trzyma się czego się da). W momencie, gdy dziecko trafiło w matczyne ręce, miejsce od razu się znalazło! Najwyraźniej jako samiec nie byłem godzien dostąpić zaszczytu ustąpienia.

I tak - boli mnie to, że Ci którzy o równouprawnieniu mówią najwięcej, dostrzegają tylko swoje prawa, a prawa innych ignorują. Gdy wypadłem z dzieckiem z tramwaju (tak - wypadłem z wózkiem, bo żadna z zakonnic, które zajmowały wagon nie była łaskawa mi pomóc) jedyną osobą, która do mnie podeszła był motorniczy.

Chłopcy na święta dostają samochody, dziewczynki wyzywająco ubranego kobietopodobnego bohomaza.

Moje problemy zostawmy jednak za plecami i zobaczmy, jak społeczeństwo wychowuje kolejne pokolenia równouprawnionych kobiet. Moja córka wraca do domu z przedszkola, w którym są same panie (mężczyzna jest niegodzien tej pracy) i słyszę, że już nie chce samochodów tylko różową lalkę, że chce wyglądać jak księżniczka i pomagać w kuchni. Chłopcy na święta dostają samochody, dziewczynki wyzywająco ubranego kobietopodobnego bohomaza. Kobiety uczą przyszłe kobiety chcieć mniej, być czymś gorszym: maszynkami do sprzątania i gotowania, które mają kochać przygłupie zabawki, czcić bohaterów bajek i na wszelki wypadek nie interesować się światem realnym. W tym samym czasie chłopcom mówi się o rakietach, dinozaurach i układzie planetarnym. Drogie panie, upośledzajcie swoje pociechy płci obojga. Chłopcom ograniczacie możliwość pobawienia się lalką wpajając im, że to niemęskie. Dziewczynkom nie dajecie zostać policjantem. No, ale faceta z lalką, ubranego na różowo ciężko poprosić o włożenie walizy na półkę w PKP.

O perypetiach i dylematach współczesnego ojca przeczytaj w genialnych książkach Tomasza Kwaśniewskiego >>

Więcej o:
Copyright © Agora SA