Z dziećmi na Półwysep Iberyjski

Przez trzy tygodnie podróżowaliśmy wzdłuż zachodniego krańca Półwyspu Iberyjskiego. Z dwiema spacerówkami i ciężkimi plecakami. Ale warto było się pomęczyć.

W luksusowym pociągu z Madrytu do Ferrol jest ciasno i zimno. Wagony nowoczesne, tory nowe, ale skład toczy się jak żółw. Pociągi-hotele w Hiszpanii mają taki rozkład jazdy, by pasażerowie wyjeżdżający wieczorem ze stolicy porządnie wyspali się i rano obudzili w Galicji. Wagony nieśpiesznie toczą się na północ kraju. Podróżni smacznie chrapią. Pod warunkiem że wydadzą na podróż fortunę. Kogo na to nie stać, podróżuje w ciasnym wagonie z fotelami. Brakuje miejsca na rozprostowanie kości, przewiezienie wózka, a nawet upchnięcie plecaka. Dzieci - Przemek, dwa i pół roku, i półroczna Patrycja - śpią na kolanach (żeby nie trzeba było płacić za bilet). Po całonocnej podróży nie czujemy nóg. Jak dobrze, że w El Ferrol, mieście dyktatora Franco, czeka na nas Laura i jej czteroletnia córka Martina.

- Hola! - Przemek wykrzykuje do dziewczynki, bo zapamiętał wczorajszą lekcję, jak mówić "cześć" po hiszpańsku.

Z Carmen na krewetki

Hiszpanie kochają dzieci. Wrzaski w pociągu - żaden problem! Rozbita szklanka w barze w Madrycie - na szczęście! Skoki po tapczanie - jak miło! Płacz w niebogłosy - jakie słodkie! Dorośli nie przestają tarmosić Patrycji. A Przemek nawiązuje nowe przyjaźnie.

Martina i jej kuzynka Carmencita biegają samopas po stromych zboczach wioski San Felipe na przedmieściach El Ferrol. Bez strachu skaczą po kamienistej plaży. Z oddaniem polują na mieliźnie ze swoją babcią na owoce morza (Przemek godzinę później objada się małymi ślimaczkami i krewetkami). Kilka dni wystarcza naszemu synkowi, by stać się rozkrzyczanym Hiszpanem.

Uroki Galicji

Galicja jest prowincjonalna, wiejska i konserwatywna. Klimatem, krajobrazem i muzyką przypomina Irlandię. Warto pojechać tam z dziećmi, bo nie jest tak gorąco jak w innych częściach Hiszpanii. Krajobraz jest zachwycający. Ale lepiej uważać na wybrzeżu - jest poszarpane i bywa strome, a wody Atlantyku zimne i wzburzone.

Czas w drogę. Pchamy spacerówki, na plecach taszczymy plecaki, na ramionach torby Musimy wzbudzać litość, bo w drodze powrotnej, gdy odpoczywamy w parku w Madrycie, młoda hiszpańska mama pyta nas, czy nie potrzebujemy pracy.

Tak przemierzamy Santiago de Compostela, miasto pielgrzymów, zbudowane z połyskującego w deszczu granitu, jedno z najpiękniejszych w Hiszpanii. Wierzy się, że kości w krypcie pod ołtarzem tutejszej katedry należały do świętego Jakuba. Co roku 25 lipca podczas hucznej fiesty oddaje się mu pod opiekę rząd i kraj.

Po krótkim pobycie w Vigo, gdzie dzieci zachwycają się nowoczesnymi placami zabaw, i Tui - ze spokojnymi uliczkami i pięknymi widokami na zielone doliny - opuszczamy Hiszpanię. Patrycja jest coraz spokojniejsza - po tygodniu przyzwyczaja się już do podróży. Zasypia zaraz po kąpieli. Przemek wyjątkowo zamiast chleba z dżemem zajada dziś z nami na kolację ośmiornicę po galicyjsku.

Portugalskie plaże

Im dalej na południe Portugalii, tym goręcej. Jedziemy do Figueira da Foz, gdzie po 11 latach odwiedzimy rodzinę, która zabrała nas na stopa w czasach, gdy nie w głowie były nam jeszcze własne dzieci. Wtedy obiecaliśmy, że wrócimy tu z nimi. Dziś nasi gospodarze są już dziadkami, a my rodzicami.

Mieszkańcy Figueiry, gdzie rzeka Mondego wpływa do oceanu, zapewniają, że mają największą plażę na świecie. Organizowane tu imprezy muzyczne gromadzą dziesiątki tysięcy uczestników. Przejście przez plażę z wózkami do oceanu zajmuje nam dobre kilkanaście minut. A dzieci mogą się tu wybiegać za wszystkie czasy (tym bardziej że na plaży urządzono place zabaw).

Rzeki i traktory

Ale najszczęśliwsze nasze dzieci są na wsi. Murtinheira leży chyba na końcu świata. Dalej droga prowadzi donikąd. Niewiele tu samochodów, za to dużo ciszy. Okolice obfitują w czyste rzeki z trawiastymi plażami, o wiele spokojniejszymi od nadmorskich kurortów i idealnymi dla małych dzieci.

To właśnie w Murtinheirze Przemek po raz pierwszy w życiu wsiada za kierownicę wymarzonego traktora. Przewozi go senhor Fernando, który swym niewielkim masseyem fergusonem właśnie orze działkę. Żona Fernanda, Maria, pokazuje dzieciom kurnik, króliki i kaczki. A nasza gospodyni dona Adelina jak nikt potrafi odgrywać rolę przyszywanej babci, zbierając z nami jeżyny tuż za wsią.

Patrycja rozkoszuje się wylegiwaniem na miękkim ręczniku. Przemek znajduje kolegę, kilka miesięcy starszego od siebie Jorge. Bawią się, oczywiście, traktorami. Mimo prób, Przemek nie jest w stanie wymówić trudnych portugalskich słów. Pod tym względem w Hiszpanii było o wiele łatwiej.

Lizbona z przeszkodami

Najtrudniejszy jest nasz pobyt w Lizbonie. Choć to najpiękniejsze miasto na świecie, choć grają tu najlepszą muzykę i podają najpyszniejsze jedzenie. Można przyjeżdżać tu w nieskończoność i nigdy nie ma się dosyć.

Chyba że jest się z dziećmi. Lizbona ma wąskie, strome ulice. Chodzenie po nich przypomina górską wspinaczkę. Krawężniki, dziury w chodnikach, stopnie, podwyższenia - wszędzie wyrastają przeszkody. Nigdzie nie widać mam z wózkami (starsze dzieci biegają po podwórkach, ale gdzie są maluchy?!).

Są jednak i plusy. Radość dzieciom sprawia oglądanie wpływających do portu statków i zwiedzanie oceanarium. W Pastelarii de Belem Patrycja z Przemkiem pałaszują najsłynniejsze w całej Portugalii łakocie, a nasz syn znajduje kolegę do grania w piłkę. Kelner Pedro, zamiast usługiwać niemieckim i amerykańskim turystom, rozgrywa z nim najbardziej zacięty mecz świata... wewnątrz cukierni.

Wracamy wzdłuż rzeki Tag pieszo, z dziećmi w wózkach. Z knajp urządzonych w dokach rozchodzi się zapach smażonego czosnku i owoców morza. Po drugiej stronie wody gigantyczna figura Jezusa rozpościera ręce nad stolicą Portugalii.

Kiedy przechodzimy pod zatłoczonym mostem 25 Kwietnia, właśnie zachodzi słońce. Następnego dnia czeka nas powrót do Madrytu autobusem, a potem lot do Polski.

Więcej o:
Copyright © Agora SA