Wyspy Zielonego Przylądka

Na Wyspach Zielonego Przylądka Przemek polubił ryby, zaczął dreptać przy tapczanie, wziął udział w rejsie dookoła świata i załatwił nam mnóstwo darmowych noclegów.

Przemek - miesięcy dziewięć, włosów niewiele, aparycja kreskówkowego Lolka (brata Bolka). Zdarza mu się ułożyć wieżę z klocków, świetnie raczkować, gaworzyć, ale nie ma jeszcze zębów, ledwie utrzymuje się na nogach, nie mówi ani słowa po polsku (nie mówiąc o portugalskim), a przy jedzeniu grymasi. I choć jest całkiem do tej podróży nieprzygotowany, jedzie z nami na Wyspy Zielonego Przylądka. Wyposażony w lekką wygodną spacerówkę.

Podróż - pociągiem i samolotem - znosi wspaniale. Im dalej, tym lepiej. A najlepiej do Afryki.

Uwodziciel

Dobra passa trwa nadal. Nasz syn od razu zaprzyjaźnia się z całą obsługą pensjonatu. Jest gwiazdą nabożeństwa w miejscowym kościele. Wreszcie "uwodzi" Adelinę, ponadsześćdziesięcioletnią wdowę, która zaprasza nas do swojego mieszkania w stolicy. Adelina, emigrantka mieszkająca w Rotterdamie, jeden miesiąc w roku spędza na wyspie Santiago, gdzie się urodziła. Dzięki urokowi Przemka spędzamy u niej cały tydzień. Zielonoprzylądkowa "babcia" ma do dziecka anielską cierpliwość. To właśnie u niej Przemkowi zaczynają wychodzić zęby. W nocy drze się wniebogłosy. Dla gospodyni nie ma litości. Budzi też sąsiadów. Dni, na szczęście, są spokojniejsze.

Po mieście oprowadza nas sąsiadka Laila, matka Dawida, rówieśnika Przemka. Maluchy dogadują się znakomicie. Razem zwiedzamy największy stołeczny targ Sucupira.

Tutejszego "dziadka" Przemek znajduje w malowniczej miejscowości Assomada. Senior Lazaro, lat siedemdziesiąt, też na co dzień mieszkaniec Rotterdamu, prowadzi nas na Targ Afrykański. Tam przeżywamy prawdziwe oblężenie. Straganiarki oglądają białego malucha. Poklepują, głaszczą, nie mogą wyjść z zachwytu. Jest pierwsza propozycja małżeństwa. Kandydatka: Joana, to pulchny bobas, który właśnie nauczył się siedzieć.

Trudno przejść przez zielonoprzylądkowową ulicę i nie zostać zaczepionym. Wszyscy podziwiają białaska. Niewielu europejskich turystów decyduje się na przyjazd tutaj z tak małym dzieckiem. A szkoda. Jest bezpiecznie, czysto i zdrowo.

Cuda świata

Cabo Verde należy do najbardziej ucywilizowanych państw afrykańskich. Leży na dziesięciu oddalonych od siebie wyspach - mówi się, że Bóg, kiedy stworzył świat, otrzepał zadowolony ręce, a okruszki lądów spadły mu do oceanu i utworzyły Wyspy Zielonego Przylądka. Do czasu przybycia Portugalczyków były niezamieszkane. Leżą ponad sześćset kilometrów na zachód od zachodnich wybrzeży Afryki. Dzisiejsi mieszkańcy mają piękny kolor skóry, delikatne twarze, łagodne usposobienie, mówią po portugalsku. Są potomkami portugalskich kolonistów i niewolników sprowadzanych do pracy, głównie z terenu dzisiejszego Senegalu. Na dziesięciu wyspach jest tylu mieszkańców, ilu liczy Gdańsk.

Zielonoprzylądkowcy rzadko zawierają śluby, ale mają mnóstwo dzieci. Żyją w wolnych związkach albo samotnie wychowują potomstwo.

Wyspy, na których organizowane są wczasy (Sal i Boa Vista) nie mają wiele, oprócz plaż, do zaoferowania. Im dalej od turystycznych miejsc, tym piękniej. Najdalej jest do Santo Ant o. Znacznie różni się od pozostałych, zazwyczaj spalonych słońcem, pustynnych lub wulkanicznych wysp. Jeśli jest na ziemi raj, to może właśnie tutaj. Urodzajna ziemia i deszcze wyczarowują wszystkie możliwe odmiany zieleni. W powietrze strzelają dorodne palmy.

Mały żeglarz

Przemek już drugiego dnia bierze udział w jednym z najważniejszych wydarzeń swojego życia. W miejscowości Palmeira na wyspie Sal wchodzi na pokład jachtu "Ulysses", który w ramach Rejsu Wagnera z kapitanem Mirosławem Lewińskim na pokładzie właśnie rozpoczyna swój rejs dookoła świata. Nasz syn na chwilę przejmuje ster.

Kończymy pobyt w Santiago, jedziemy, a właściwie płyniemy dalej. Podróże statkiem między wyspami trwają wiele godzin. Na oceanie mocno kołysze, boimy się o Przemka. Zupełnie niepotrzebnie. Rejs znosi znakomicie. Pewnie dlatego, że towarzyszy mu kolejna amantka, tym razem starsza, Claudia córka Aristidesa, nauczyciela geografii.

Do Mindelo, gdzie mieszkała słynna Cesaria Evora, statek dopływa wieczorem. Naszemu maluchowi to nie przeszkadza, bawi się świetnie. Zaczepia dzieci i dorosłych. Gaworzy do ekspedientki, straganiarki i marynarzy.

Zwiedzanie z dzieckiem

Na S o Vicente, najbardziej rozśpiewanej ze wszystkich wysp, późnymi wieczorami słucha z nami nastrojowych morn. Oswajamy go z wodą. Na jej widok wciąż panikuje. Uwielbia za to plaże, lepienie babek, taplanie się w mokrym piasku, byle w bezpiecznej odległości od złowrogich fal. Dopiero po wielu dniach, doceniając urok tutejszych plaż, zacznie nieśmiało raczkować ku wodzie.

W upale chodzimy po górach, Przemek siedzi w nosidełku. Co pół godziny robimy długą przerwę. W ogóle nie przypomina to naszych wcześniejszych wędrówek. Ale dziecko jest teraz najważniejsze.

Na Santo Ant o Przemek w końcu spokojnie śpi. Łapiemy rytm niemowlaka. Chodzimy spać z kurami. Budzimy się przed wszystkimi. Rano, gdy inni jeszcze leżą w łóżkach, Przemek chodzi ze mną po bułki (uwielbia je z żółtym serem), oparty o drzewo sięga po banany, na moich plecach wspina się na krater wygasłego wulkanu.

Egzotyczna dieta

Przemek już zdradza swoje uwielbienie do tutejszych ryb (podobno wciąż jest ich tu najwięcej na świecie). Tuńczyk, bonito, cavala, roubo amarelo, a nawet węgorz morski - wszystkie pałaszuje, aż mu się trzęsą uszy.

W Tarrafalu, na wyspie S o Nicolau, Przemek po raz pierwszy je cachupę - narodową potrawę Wysp (dajemy mu kukurydzę, odsuwamy na bok fasolę). Przecieramy oczy ze zdumienia, tak dopisuje mu apetyt. Najwyraźniej służy mu kuchnia Wysp Zielonego Przylądka.

Z wyspy Sal startuje nasz powrotny samolot. Z powodu strajku niemieckich pilotów całą dobę spędzamy w hali odlotów. Przemek jest zachwycony. Niestrudzony froteruje podłogę. Pomiędzy bagażami zdenerwowanych opóźnieniem podróżnych z uśmiechem łowi plastikowe ryby.

We Frankfurcie robi wielkie oczy. Pierwszy raz widzi śnieg.

Więcej o:
Copyright © Agora SA