Matka o porodzie domowym: To nie było tak, że zamknęłam się w chacie w lesie na dziewięć miesięcy i urodziłam w rwącym potoku

Joanna Biszewska
- Kiedyś się rodziło w domach i to nie tak dawno temu, to było normalne. Ja się raczej bałam, że w szpitalu mi to spieprzą. Że ktoś będzie chciał już iść do domu, że przyspieszą mi poród, a ja nie chciałam, żeby tak było. Tak, wzięłam za swój poród odpowiedzialność - w cyklu "Mamy Moc" matka trzech synów, Katarzyna Żywioł, opowiada o tym, jak pięknie jest rodzić dziecko w domu.

Joanna Biszewska, serwis Edziecko.pl: Poród wstrząsa?

Katarzyna Żywioł, dziennikarka zaangażowana w ideę rodzicielstwa bliskości, porodów naturalnych, mama trzech chłopców: I to jak! Każdą komórką twojego ciała. Przynajmniej tak było przy moim pierwszym porodzie. Ta siła mną wstrząsnęła, porwała mnie, oszołomiła. Poród to mocne, totalne doświadczenie - doświadczasz go fizycznie, psychicznie, duchowo. 

Ty masz za sobą trzy porody. Dwa w Domu Narodzin, jeden we własnym domu, na warszawskie Mokotowie.

I nic mną nigdy tak nie poruszyło, jak przeżycie trzech porodów i ich konsekwencje. Że dostaję dziecko do swoich rąk i całe nasze życie się zmienia.

Zobacz wideo

A jak byłaś w pierwszej ciąży to bałaś się porodu?

Za każdym razem się bałam. Chyba najbardziej drugiego, bo przed pierwszym to jednak nie wiedziałam, co mnie czeka. Miałam się za twardzielkę, bo do dentysty chodzę bez znieczulenia, u kosmetyczki nawet się nie skrzywię przy depilacji, no i ćwiczę jogę. Cóż może mnie zaskoczyć? To się zdziwiłam. Intensywność doznań podczas porodu mnie powaliła.

Aż tak?

Byłam wstrząśnięta tym, że ból wziął nade mną kontrolę. Czułam, że mnie porywa wzburzony ocean i uderza o skały, żeby na koniec wycieńczoną wyrzucić na brzeg. Ten pierwszy poród był najbardziej dziki, ale też piękny i budujący.  Pamiętam, że dzień po porodzie bardzo bolały mnie plecy, spojrzałam do lustra i miałam siniaki.

To co ty robiłaś?

Z bólu zaczęłam walić plecami o ścianę. Jak nadchodził drugi poród, to mi się te wszystkie bolesne sceny przypominały i naprawdę byłam w stresie. Ale sobie to przepracowałam.

W trzeci poród weszłam już bardzo świadomie, też pod względem strachu. Tym razem nie miałam wrażenia, że skurcze mnie porywają i biorą nade mną kontrolę. One przychodziły do mnie i odchodziły, a ja byłam w sobie.

Nauczyłam się z nimi współpracować, wchodzić w nie, a nie panikować. Zamiast zaciskać zęby, puszczałam wszystko. Uświadomiłam sobie, że ten ból jest do przejścia, a gorszy jest strach przed bólem.

Ty ten strach oswoiłaś?

Tak i dlatego zgodziłam się na rozmowę z tobą, żeby dzielić się historiami porodowymi.

Po co? 

Bo historie innych kobiet pomagają. Mi pomogły. Najpierw w internecie szukałam stron o pozytywnych porodach. Później sięgnęłam po książki, zafascynowały mnie przede wszystkim Sheila Kitzinger, Ina May Gaskin, kapitalne położniczki i działaczki na rzecz naturalnych porodów, które pokazują poród jako naszą kobiecą siłę, jako piękne przeżycie metafizyczne.

A kobiety obok ciebie jak wspominały swoje porody?

Po pierwszym porodzie nie mogłam się nadziwić, dlaczego u licha te wszystkie kobiety w moim życiu: mama, ciotki, babcie, koleżanki nie bombardują mnie od małego historiami o swoich porodach.

Ja chciałam tylko o tym mówić i o tym cały czas słuchać. Kobiece historie porodowe są niewypowiedziane, niewysłuchane, wyparte po prostu. Pierwsze pytanie po porodzie brzmi: ile ważyło dziecko, ile dostało punktów. Uwaga przenosi się na dziecko. Ktoś ewentualnie zapyta, czy bardzo bolało.

Nie ma przestrzeni i przyzwolenia w społeczeństwie, żeby o tym mówić. I też czasu. Większość moich przyjaciółek o moich porodach dowie się z naszej rozmowy. Bo jak się spotykamy, to głównie z dziećmi, a sama wiesz, jakie to gadanie przy maluchach. Trudno dokończyć jakikolwiek wątek. Tak mi brakuje oswojenia w naszym świecie porodu jako przeżycia trudnego, ale najważniejszego w życiu.

W szpitalu dużo dobrego robią, ratują życia matek i dzieci, ale ja byłam zdrowa, miałam bardzo dobre wyniki. Gdyby tak nie było, nikt by się nie zgodził na to, żebym rodziła w domuW szpitalu dużo dobrego robią, ratują życia matek i dzieci, ale ja byłam zdrowa, miałam bardzo dobre wyniki. Gdyby tak nie było, nikt by się nie zgodził na to, żebym rodziła w domu fot: archiwum prywatne

Rzadko kobiety dobrze mówią o swoich porodach. Coś musiało im się złego przytrafić, skoro to wypierają.

Zgadzam się z tobą. Większość moich przyjaciółek ma przykre doświadczenia porodowe. Niektóre do tego poczucie winy, że nie poszło tak, jak o tym marzyły. Rodzimy na porodówkach jak na taśmie, nasze prawa i intymność nie są respektowane, personel nie zawsze odnosi się do nas z poszanowaniem. Dużo złego nam, kobietom robią też media.

Dlaczego?

Chociażby poród pokazywany w filmach. Przed pierwszym porodem też miałam taką wizję, że znienacka chlusną mi wody i będziemy taksówką pędzić przez miasto, wymijać wszystkie światła, w szpitalu położą mnie na stół, każą śmiesznie sapać, aż wreszcie wrzasną "przyj!". Będzie bolało, a po chwili wyskoczy spod prześcieradeł śliczne, umyte dziecko.

Prawie w każdym filmie ten sam scenariusz, a w prawdziwym życiu każdy poród jest inny.  Jest mniej estetycznie: niektóre dziewczyny wymiotują, niektóre w trakcie robią kupę, jest krew, rodzi się łożysko. Większość kobiet zamiast leżeć plackiem, woli skakać na piłce, chodzić, tańczyć, a nawet całować się ze swoim partnerem. Polecam, całowanie bardzo odpręża.

To jest moment bardzo ważnego przejścia w życiu kobiety. Rodzi się dziecko, ale rodzi się też matka. O bólu się zapomina, ale zostają inne wspomnienia. Ja moim dzieciom opowiadam o porodach.

I chętnie słuchają?

Uwielbiają to! "Mamo opowiedz mi, jak się urodziłem". Najstarszy syn, czteroipółlatek, zna na pamięć całą historię swojego porodu. Od momentu, gdy przyszły do mnie pierwsze skurcze, aż po happy end w szpitalu. Benio zna takie terminy, jak łożysko, pępowina. Wie, którędy dziecko przychodzi na świat.

Myślę, że świat byłby lepszy, gdyby każdemu z nas matka na urodziny opowiadała o tym, jak się rodziliśmy. Jeśli to oczywiście nie było dla niej traumą, do której nie chce wracać.

Swojemu trzeciemu synowi, który urodził się kilka tygodni temu, jak dorośnie, też opowiesz o swoim porodzie w domu?

Na pewno. Najfajniejsze, że Muniowi będą o tym mogli opowiadać też starsi bracia, którzy mają własne wspomnienia z tej nocy. Ten trzeci poród to opowieść rodzinna.

A skąd miałaś taki pomysł, aby trzecie dziecko urodzić w domu?

Kiedy zaszłam w pierwszą ciążę, zadzwoniła do mnie przyjaciółka i mówi: "No, Kaśka, znając ciebie, to ty będziesz rodziła w domu". I wtedy mnie jakoś to tknęło, pomyślałam, że brzmi to, jak coś mojego. Ale nie byłam wówczas na to gotowa. Wybrałam pół-wyjście, czyli poród w Domu Narodzin.

Przy drugim synu, dwa lata temu, byłam już bardzo blisko decyzji o porodzie w domu. Zadzwoniłam do położnej, żeby o tym pogadać, ale jakoś tak się źle nam potoczyła rozmowa. Sięgnęłam po doulę [doula: z greckiego "kobieta, która służy", najczęściej jest kobietą doświadczoną we własnym macierzyństwie, wprowadza przyszłą mamę w świat macierzyństwa - przyp. red]. Zaprosiłam ją do porodu. Hugo urodził się w Domu Narodzin z doulą. Kiedy dowiedziałam się o trzeciej ciąży, już nie wyobrażałam sobie, żeby przejść przez życie bez urodzenia w domu. Ja już byłam zdeterminowana.

Od czego w Polsce zaczyna się organizacja porodu w domu?

Od znalezienia położnej. Trzeba się tym zająć już w pierwszych miesiącach ciąży, bo położnych zajmujących się porodami domowymi jest ograniczona liczba.   

Dzwonisz do położnej i mówisz: "Chcę rodzić w domu"?

Tak, ale uprzedzam, że możesz nie usłyszeć w odpowiedzi: "O, jak fantastycznie, będzie wspaniale!". Mam wrażenie, że one traktują cię na dzień dobry delikatnie "z buta", z rezerwą. Wszystkie położne, do których dzwoniłam, odpowiadały: "Aaa, zobaczymy, zobaczymy". Jeszcze może zrezygnujesz, jeszcze różne możesz mieć wyniki badań i tak dalej. Dopiero w 28 tygodniu ciąży spotkałam się z położną, która zdecydowała się odebrać mój poród w domu.

Późno.

Wtedy dopiero położna dokładnie oglądała wyniki badań, ewentualnie zleca kolejne, jeśli ją coś niepokoi. Koleżanka, która też rodziła w domu, trafiła na położną, która chciała całą jej ciążę prowadzić, moja wolała opcję, żebym zgłosiła się, kiedy najważniejsze badania będą już za mną.

Twoją ciążę prowadził lekarz?

Tak, z pobliskiej przychodni na NFZ.

I jak zareagował, kiedy dowiedział się, że urodzisz w domu?

Ja też się tym tak dużo nie dzieliłam, bo sobie myślałam, że różnie to może być. Pod koniec ciąży powiedziałam lekarzowi, że planuję poród domowy, a on: "aha”. I tak to przyjął bez zbędnego komentarza.

Nie ostrzegał cię, że ryzykujesz?

Nie. Ale zrobił to lekarz na USG. Co chwilę do niego chodziłam, bo syn nie chciał się odwrócić i do końca martwiłam się, że się nie uda, modliłam się w myślach: "Odwracaj się, bo inaczej nie urodzimy w domu".

Na jednym z badań lekarz powiedział do mnie: "Wie pani, gdyby była pani moją siostrą, żoną, to ja bym mówił, że lepiej, bezpieczniej jest rodzić w szpitalu". I tyle.

A co mówili bliscy ci ludzie? Dla większości wiadomość o tym, że kobieta urodzi w miejscu innym niż szpital, niesie posmak sensacji.

Chyba najwięcej było w tym zaciekawienia. Ewentualnie dziwili się. Mówili: "Serio?" albo "Podziwiam", albo: "Ja bym się nie odważyła" czy "Ja bym nie umiała", "Ja bym nie chciała".

Miałaś momenty wahania?

Nie. To poród w domu, a nie w szpitalu wydawał mi się czymś normalnym i naturalnym. Kiedy potrzebuję, korzystam z dobrodziejstw medycyny, ale w tym przypadku, zdrowej ciąży, medycyna nie miała mi nic do zaoferowania.

To ja teraz powiem, że cię podziwiam. Zaufałaś swojej sile.

To prawda, każdy poród był dla mnie kolejnym doświadczeniem tej odwiecznej, naturalnej kobiecej mocy. Wiem, że moje ciało potrafi urodzić dziecko. Nie bałam się wziąć za to odpowiedzialności. Mając za sobą dwa doświadczenia porodu, wiedziałam, że to jest wydarzenie megaintymne, megaosobiste i takie moje, i było dla mnie niezrozumiałe, dlaczego mam to robić w szpitalu?

Bo tam mają specjalistyczny sprzęt ratujący życie, pomoc lekarzy, możliwość reagowania, gdyby coś poszło nie tak.

Wiedziałam, że położne, które się zajmują domowymi porodami, to są spece, wyjadaczki w swojej dziedzinie. To nie było tak, że zaszłam w ciążę, zamknęłam się w chacie w lesie i później urodziłam w rwącym potoku sama.

Cały czas wszystko było pod kontrolą. Byłam monitorowana przez dziewięć miesięcy: kontrole, badania, USG. Wiadomo, że zawsze może coś pójść nie tak, ale również w szpitalu śmiertelne przypadki się zdarzają. Zresztą badania pokazują, że wcale nie ma większej śmiertelności noworodków urodzonych w domu niż tych w szpitalu.

Co ci przeszkadzało w porodzie w szpitalu?

Chciałam być panią, gospodynią tego wydarzenia. A jak wchodzę w obszar szpitala - nawet jeśli jest to Dom Narodzin, gdzie wszystko jest takie przyjazne i wygląda jak w domu - mam poczucie, że coś tracę, że coś mi się zabiera.

Zamiast wejść w poród tak na 100 procent, to ja liczę, co ile minut są skurcze, żeby wycyrklować, czy już jechać do szpitala, czy nie, czy już starsze dzieci gdzieś oddawać, czy wzywać taksówkę, a potem tkwić w szpitalnej poczekalni aż zostanę oficjalnie przyjęta na oddział. I jest jakaś wyrwa w tym wszystkim, niepotrzebna. W szpitalu dużo dobrego robią, ratują życia matek i dzieci, ale ja byłam zdrowa, miałam bardzo dobre wyniki. Gdyby tak nie było, nikt by się nie zgodził na to, żebym rodziła w domu.

Ja bałabym się najbardziej momentu, że gdyby nieoczekiwanie coś zaczęło się dziać nie tak, to nie zdążylibyśmy do szpitala.

Mieszkam w Warszawie, w centrum miasta. Mój transfer, gdyby był potrzebny, byłby szybki. Położone odbierające porody domowe są zresztą bardzo wyczulone, nie będą czekać do ostatniej chwili, one już przy jakimkolwiek "żółtym świetle" podczas porodu domowego albo wzywają karetkę, albo, jeśli jest jeszcze czas, każą wsiadać do samochodu i jechać do szpitala. Nawet przy porodzie domowym byłam spakowana do szpitala, na wszelki wypadek. Ale nie trzeba było korzystać.

Ile trzeba zapłacić w Polsce za poród domowy?

W Warszawie to jest ok. 3500 zł. Trzeba też zapłacić za pediatrę, który w ciągu 24 godzin po porodzie powinien do dziecka przyjechać.

Rola położnych kończy się na odebraniu porodu?

Nie. Jeszcze dwa razy do mnie przyjeżdżały, 24 godziny po porodzie i dwa dni później. To było wliczone w cenę porodu domowego. Położne robiły też po porodzie dziecku testy przesiewowe, ważyły dziecko, dały książeczkę zdrowia.

I szczepiły też dziecko? W Polsce szczepi się w pierwszej dobie życia.

Nie, to musiałam już załatwić w przychodni. 

A jak wygląda przygotowanie domu do porodu domowego?

Też jest mniej skomplikowane, niż myślałam. Gdzieś czytałam, że do porodu trzeba zwinąć dywany, zdjąć zasłony, zafoliować całe mieszkanie.

Zrobiłaś tak?

Nie, miałam paczkę jednorazowych podkładów higienicznych, prześcieradła i ręczniki. Takie stare, które później, jak się nie dopiorą, to można bez żalu wyrzucić. Położne też prosiły, aby w zamrażarce był lód.

Opowiedz, jak zaczął się twój poród w domu.

W środku nocy obudziły mnie skurcze. Wstałam podekscytowana i zaczęłam obierać warzywa na zupę poporodową, którą poleciły mi przygotować położne. Miałam też wielką potrzebę wyszorowania podłóg z okazji porodu, więc o drugiej w nocy szalałam z mopem. I przy tym mopowaniu skurcze mi ustały.

Wróciłaś do łóżka?

Czułam się bardzo zmęczona. I tak przespałam cały kolejny dzień. Zbierałam siły. Wieczorem położyliśmy dzieci spać, a ja już wiedziałam, że tej nocy już skurcze mi nie odpuszczą. Do dzieci na dobranoc powiedziałam: "Słuchajcie, rano jak wstaniecie, będziecie mieć brata".

Dzieci poszły spać i co było dalej?

Zadzwoniłam do Bożeny.

To położna?

Nie, sąsiadka, która była moją doulą. Zgadałyśmy się kilka miesięcy wcześniej, że ona zawsze chciała być przy porodzie, ja za to zawsze chciałam mieć przy porodzie kobietę, taką prawdziwą, z mojej wioski, nie kogoś obcego, z kim podpisuję umowę. Tylko taką naprawdę babeczkę, którą znam i lubię. Nasze dzieci się uwielbiają, odwiedzamy się, podajemy sobie przez balkon zupę i mleko do kawy. Więc napisałam do Bożeny: "Dobra, przyłaź, dzieje się".

Miałaś obok swojego partnera, a mimo to zadzwoniłaś po kobietę?

Poród to jest kobieca sprawa. Potrzebowałam energii kobiecej, a położone nigdy nie były dla mnie wystarczające, bo one muszą się skupić na tym, żeby przyszło zdrowe dziecko na świat. Chciałam się czuć zaopiekowana. I myślę, że tylko kobieta kobiecie to potrafi dać, mimo że mój Robert mega się odnajduje w porodowych sytuacjach. Nie boi się, wie, kiedy dotknąć, kiedy nie, wie, co powiedzieć, kiedy dać mi spokój. Poza tym Robert miał się w razie potrzeby zająć dziećmi, żebym ja miała komfort, że one nie płaczą za mamą, tylko są z tatą.

Bożena jest doulą z wykształcenia?

Jest mamą dwójki dzieci - to najwięcej dla mnie znaczy.

I domyślam się, że ma fajną energię.

Tak i dobrze się dogadujemy. Wiedziałam, że się w tym odnajdzie. Na mój poród przyszła przygotowana, z torbą. Miała nawet wydrukowane kartki, które zawiesiła na naszych drzwiach: "Uwaga, trwa poród domowy, proszę nie przeszkadzać".

'Uwaga, trwa poród domowy, proszę nie przeszkadzać''Uwaga, trwa poród domowy, proszę nie przeszkadzać' fot: archiwum prywatne

Kogoś te kartki zainteresowały? Ktoś zareagował?

To była noc, więc kartek nikt nie zauważył. Ale moje krzyki podczas parcia były słyszalne. Jeden z sąsiadów nawet chciał biec na pomoc, ale jego żona mu uprzytomniła, że to pewnie Kasia rodzi. Kazała mu zdrowaśki za mnie odmawiać.

Do porodu domowego zawsze przyjeżdżają dwie położne?

Tak, dla bezpieczeństwa. Jak przyjechały, byłam w wannie, tam zaczęły mi odchodzić wody. Dziewczyny poprosiły, żebym wyszła z wody, przeszłyśmy do pokoju. Położne mnie zbadały, mówią, że cztery centymetry. Myślę: "Tylko cztery?".

To mało.

Oczywiście, że mało. Myślę: "Przecież do jutra nie urodzę". Dziewczyny stwierdziły, że mały wciąż jest za wysoko ustawiony, więc pomogły mu wejść sprawniej w kanał rodny. Tym sposobem dosłownie po 15 minutach mówią: "Dobra, już jesteś gotowa, zaraz będziesz miała dziecko".

Tak szybko?

Ekspresowo doszłam do 10 centymetrów. Położne tłumaczyły, że wieloródki tak mają. Swoją drogą nienawidzę tego słowa.

Ja też nie.

Ohydne. I wieloródka i pierworódka. To brzmi jakbyśmy były mięsem do robienia dzieci. Heloł, sprowadzamy na świat nowe istoty, mówcie nam stworzycielki, boginie - to bardziej adekwatne określenia.

Ale powracając do tematu.

Tak, trochę się wydzierałam.

Dzieci się nie obudziły?

Nie. Też się dziwiłam. Ale one mocno śpią. Rodziłam, jak poprzednio w pozycji wertykalnej. Robert mnie podtrzymywał, opierałam się o niego, w przerwach między skurczami chciałam, żeby mnie całował w usta. Bożena na zmianę uciskała mi na czoło albo chwytała za kostki u stóp.

I jakie to jest uczucie, kiedy bierzesz w ramiona nowo narodzone dziecko we własnym domu?

Jeszcze bardziej czujesz, że narodziny to cud. Magia jakaś. Jak rodzisz w szpitalu, to jest jednak proces, wychodzisz z domu z torbą i brzuchem, i wracasz po kilku dniach z dzieckiem. Jakbyś poszła do sklepu i coś przyniosła. A teraz to było jak magia, czary mary i nagle na twoim łóżku ląduje dziecko. Benio i Hugo obudzili się po dwóch godzinach. Benio powiedział, że obudził go płacz dziecka.

Kiedy zaszłam w pierwszą ciążę zadzwoniłam do mnie przyjaciółka i mówi: 'No Kaśka, znając ciebie to ty będziesz rodziła w domu'Kiedy zaszłam w pierwszą ciążę zadzwoniłam do mnie przyjaciółka i mówi: 'No Kaśka, znając ciebie to ty będziesz rodziła w domu' fot: archiwum prywatne

O której urodził się Edmund?

O 1:15.

I od razu zapłakał?

Tak, dość intensywnie płakał.

I co, położone go wzięły, zbadały, dały punkty w skali Apgar?

Tak. Najpierw go dużo masowały, bo się jednak spił trochę wód. Jak one zajmowały się synkiem, ja usiadłam ze zmęczenia, przyglądałam się z niedowierzaniem, z wdzięcznością, najszczęśliwsza na świecie.

I co dalej?

Robert zapytał najstarszego syna: "Słuchaj, chcesz zobaczyć brata?". On się trochę wstydził, bo obce panie były. Do końca życia nie zapomnę twarzy młodszego syna, gdy zobaczył dzidziusia. Był w szoku. Hugo ma dwa i pół roku, więc chyba dopiero wtedy do niego dotarło, że mama naprawdę w tym brzuchu miała dziecko. To nie była ściema.

I jak długo położone zostają po takim porodzie domowym z matką i noworodkiem?

Od dwóch do czterech godzin. Ja już nawet myślałam: "Dobra dziewczyny, już idźcie do domu", mimo że były bardzo dyskretne. Wypełniały papiery w innym pokoju, żebyśmy my mogli nacieszyć się tymi chwilami. Następnego dnia przyszła już jedna położna. Przyniosła papiery do wypełnienia, wytłumaczyła, gdzie mam pójść, aby zrobić dziecku badania słuchu, jak załatwić szczepienia.

Wiesz, że niektórzy lekarze powiedzą, że bardzo ryzykowałaś. Swoim zdrowiem i zdrowiem dziecka.

Kiedyś się rodziło w domach i to nie tak dawno temu, to było normalne. Ja się raczej bałam, że w szpitalu mi to spieprzą. Że komuś się będzie spieszyło, ktoś będzie miał zły dzień, że przyspieszą mi poród, a ja nie chciałam, żeby tak było. Im mniej się przeszkadza, tym poród jest spokojniejszy.

Warto było?

Tak, tak i jeszcze raz tak. Nie mogę się przestać uśmiechać na myśl o tym porodzie. Miałam dużo szczęścia, ale też wiem, że zapracowałam sobie na to, że było to pozytywne doświadczenie.

Ile ja musiałam się naczytać, naszperać, naoglądać, żeby przejść przez poród świadomie, tak jak chciałam. Wkurza mnie to, że nie przygotowuje się nas kobiet do porodów.

Powinni uczyć o tym w szkole i też same nawzajem powinnyśmy się w tym wspierać i inspirować. O tym, że kobieta i dziecko poradzą sobie z porodem. Że większość z nas ma tę moc. Wydaje mi się, że gdyby to mężczyźni rodzili, to byłoby bardziej nagłośnione, bardziej oswojone, docenione. Mam wrażenie, że odebrano nam fizjologiczny poród, zabrano nam to, co jest naszą największą, naturalną siłą.

Katarzyna Żywioł - rocznik 83, nowosądeczanka, absolwentka dziennikarstwa. Związana z branżą reklamową, PR, internetową. Freelancerka: copywriterka, dziennikarka, scenopisarka, animatorka. Od ponad czterech lat mama na pełnym etacie z nadgodzinami. Zaangażowana w ideę rodzicielstwa bliskości, porodów naturalnych, promocję karmienia piersią, ekologię; feministka. Synowie: Beniamin (4,5), Hugo (2,5), Edmund.

Od redakcji:

Wiele osób wciąż jest przekonanych, że prawo nakazuje kobiecie rodzić w szpitalu. Ale tak nie jest. Obowiązujące od 2011 r. rozporządzenie Ministra Zdrowia o tzw. standardzie okołoporodowym stwierdza, że kobieta ma prawo wyboru miejsca do porodu i poród może odbyć się w jej domu. Osoby decydujące się na takie rozwiązanie muszą się liczyć z dodatkowymi nakładami finansowymi. Koszty te bywają różne, ale zazwyczaj mieszczą się w przedziale 1000-3500 zł za konsultacje w czasie ciąży, przyjęcie porodu i konsultacje w pierwszych dniach po porodzie.

Ustawa z 1996 r. o zawodach pielęgniarki i położnej stwierdza, że położna jest osobą wystarczająco kompetentną do samodzielnego sprawowania opieki nad kobietą w ciąży fizjologicznej, do przyjmowania porodu siłami natury oraz do opieki nad matką i noworodkiem w okresie poporodowym. Może również samodzielnie udzielać w określonym zakresie świadczeń zapobiegawczych, diagnostycznych, leczniczych i rehabilitacyjnych (Art. 5 ust. 2). W ustawie nie ma ani słowa o tym, że takich świadczeń położna nie może udzielać poza szpitalem (za Fundacją Rodzić po Ludzku).

Do tej pory w cyklu Mamy Moc ukazały się teksty:

Omenaa Mensah: Mądrzej i przyjemniej jest być mamą dojrzałą

Joanna Przetakiewicz: Kobiecość to ogromna siła. Zawsze ją w sobie pielęgnowałam

Małgorzata Rozenek-Majdan: Wiedziałam, że po szkole baletowej mogę mieć problemy z zajściem w ciążę

Raka zdiagnozowano u niej w czasie karmienia piersią. "Nie martwiłam się tym, czy umrę, tylko tym, czy wychowam moje dziecko"

Ewa Błaszczyk o macierzyństwie: To nie jest sprint, tylko długi dystans i jeszcze trzeba biec przez płotki

Podróżniczka: Nie przyznałam się, że jestem matką. Wstydziłam się powiedzieć, że mam córeczkę

Samotne macierzyństwo. "Dowiedziałam się, jak silną osobą jestem"

Mama dziecka chorego na cukrzycę: Robię wszystko, aby pokazać chorobie, kto tu rządzi

Matka dziewczynki po psychozie: Problemy psychiczne dziecka nie zdarzają się tylko u sąsiadów

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.