Panicznie bałam się upokorzenia. Chciałam cesarki na życzenie. Życie napisało inny scenariusz [LIST]

Zarówno w pierwszej ciąży, jak i w drugiej chciałam urodzić poprzez cesarskie cięcie, mimo że nie miałam wyraźnych wskazań do zabiegu. Dlaczego tak? Z perspektywy czasu myślę, że byłam zahukana. Zbombardowana różnymi historiami porodowymi, które od dzieciństwa budziły we mnie strach przed "porodem rzezią" - pisze nasza czytelniczka. Oto cały jej list.

Po lekturze tekstu "Położna: Niezależnie od drogi, jaką na świat przyszło twoje dziecko, jesteś w pełni wartościową mamą, a przed tobą tyle samo wyzwań, radości i trudów macierzyństwa" chciałabym podzielić się swoją historią.

W mojej rodzinie kobiety nie mówiły dobrze o porodach. Moja babcia rodziła swoje dzieci w latach 50-tych, moja mama rodziła nas w latach 80-tych. O tym, że wówczas polskie porodówki były horrorem, wie chyba każda kobieta z mojego pokolenia. Z mojego dzieciństwa dokładnie pamiętam opowieści o lewatywach, goleniu krocza w bólach porodowych, rodzeniu w pozycji horyzontalnej, o wyciskaniu dzieci łokciem przez lekarzy, zabieraniu noworodka zaraz po porodzie matce, o tym, że ojciec nie miał prawa wejść na porodówkę. Historia o tym, że matka zemdlała z bólu podczas porodu brata, do dzisiaj brzmi mi w głowie.

Przez całe dzieciństwo nie usłyszałam ani jednego pozytywnego słowa. Na przykład o tym, że poród - owszem - boli, ale w optymalnych warunkach, kiedy wszystko kończy się dobrze, może być dobrym wspomnieniem.

Kiedy sześć lat temu byłam w ciąży z pierwszym dzieckiem, w głowie miałam obraz "porodu rzezi". Momentami przebijało do mnie coś z poradników i z relacji koleżanek, że jak sobie w głowie dobrze poukładam, to urodzę siłami natury. Lekarka prowadząca ciążę powtarzała jak mantrę, że lepiej będzie rodzić naturalnie, ale do mnie już mało docierało.

Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym stracić w bólu porodowym panowanie nad swoim ciałem i zdać się całkowicie na łaskę i niełaskę personelu szpitalnego. Potwornie bałam się, że podczas porodu ktoś wyczuje, że przeraźliwie się boję i wykorzysta to, poniżając mnie, pokazując gdzie moje miejsce w szeregu.

Panicznie bałam się upokorzenia. I jeszcze jedna sprawa. Wychowałam się już w czasach kolorowej prasy i kulcie pięknego ciała. Opowieści o tym, co dzieje się z kobiecym kroczem podczas porodu, budziły we mnie odrazę. Do dziś pamiętam, jak Agnieszka Chylińska w programie rozrywkowym opowiadała, że poród był okropny. Jak użalała się nad "rozklapiochą". To już była tylko kropka nad i.

Lekarka pocieszał mnie, że jak dziecko przekroczy cztery kilogramy, to zrobi mi cesarkę, ale kazała czekać. Dla mnie było to oczekiwanie w olbrzymiej niepewności. Załatwiłam prywatny szpital, w którym mogłabym urodzić przez cesarskie cięcie. Życie napisało inny scenariusz. Urodziłam późnego wcześniaka siłami natury. Poród trwał, od pierwszych skurczy w domu do narodzin dziecka, niecałe dwie godziny. Dziecko w ekspresowym tempie przyszło na świat. Nie było super, ale tragedii też nie było.

Po trzech latach kolejna ciąża. Obraz porodu już miałam nieco zmącony, bo urodziłam naturalnie i przeżyłam, ale jakoś siłą rozpędu dalej chciałam rodzić poprzez cesarskie cięcie. Dzisiaj wiem i żałuję, że nie dałam szansy swojemu ciału. Nie wsłuchałam się w nie, nie znalazłam takich momentów podczas swojej ciąży, aby zapytać siebie: Czego ja właściwie sama chcę?

Było za to sporo doradców, którzy mówili mi, co będzie dla mnie dobre, historii w Internecie o tym, jak dziecko urodziło się niedotlenione, bo nie zrobili cesarki. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że dziecko mogłoby źle znieść poród siłami natury. Pierwsze dziecko w galopującym porodzie urodziło się z krwiakami na buzi i głowie, które powstały podczas porodu. Bardzo długo się wchłaniały. Męczył mnie ten obraz pokiereszowanej główki, nie chciałam kolejnego posiniaczonego, obitego dziecka.

Dogadaliśmy cesarkę na życzenie. Wszystko było ustalone, data narodzin dziecka wyznaczona na 24 czerwca, w imieniny Jana i Janiny. Podobało mi się to. Odetchnęłam. Czekałam. Ale nie poszło zgodnie z planem.

Dziecko zaczęło rodzić się pięć tygodni przed terminem. Identyczna sytuacja jak w pierwszej ciąży. Pojechaliśmy do szpitala, o pierwszej w nocy nie było żadnego ze znanych mi lekarzy. Byłam dziewczyną z ulicy, zdaną na łaskę i niełaskę obcych mi ludzi. Powiedziałam do męża: "Boję się. Pomóż mi". Ale nic już nie dało się zrobić.

Wstydziłam się rozłożyć nogi, trzymałam je złączone i nie chciałam współpracować z personelem. Nie godziłam się na to, aby ci wszyscy ludzie wokół mnie zaglądali mi w krocze. Krępowało mnie to, potwornie wstydziłam się tego, że bolesne skurcze zmuszają mnie do wycia, czułam się z tym jak idiotka. Tłumiłam w sobie krzyk i poród, wypierałam to, co się ze mną dzieje. Czułam, jak dziecko cisnęło się na świat, a ja nie umiałam się otworzyć, aby je swobodnie urodzić. Nie pomagałam swojemu ciału.

I wtedy obok mnie pojawiła się ona. Miała blond włosy spięte w kok, mocny makijaż, trochę podobny do tego, jaki robiła moja mama, kiedy byłam dzieckiem. Nie wiem, dlaczego weszła do sali, w której byłam. Podeszła do mnie i zapytała: "Co się tu dzieje?". Odpowiedziałam: "Proszę poprosić panią, która stoi nade mną, aby wreszcie przestała sprawdzać to rozwarcie". Poprosiła, aby wszyscy dali mi spokój. Wzięła mnie za rękę i powiedziała tylko: "Taki piękny poród, szkoda byłoby go przerywać. Chociaż spróbuj".

Ta położna była gotowa spokojnie poprowadzić mnie do końca. I coś się takiego stało, że dzięki niej pomyślałam: "Okej, skoro to piękny poród, to niech się pięknie zakończy". I byłam już gotowa. Odpuściłam, chciałam rodzić, kiedy już ci wszyscy ludzie odeszli od łóżka, na którym wiłam się z bólu. Poczułam, że moje ciało w tym procesie jest moim najlepszym doradcą, że muszę się w nie wsłuchać i za nim podążać. Potrzebowałam tylko odpowiednich okoliczności i tych kilku życzliwych, ciepłych, wspierających słów.

Żałuję, że się nie udało. Finalnie "zgubiliśmy" zapis ktg dziecka, cesarkę zrobili mi w dziesięć minut. Dzisiaj nie wiem, czy była ona na życzenie, czy był to zabieg ratujący życie mojego dziecka.

Ale wiem, że gdyby nie te wszystkie kombinacje, mętlik w głowie, źle poukładane priorytety, moja historia porodowa byłaby inna. Piękniejsza, bardziej świadoma. A tak jest poszarpana, nerwowa, pełna niepokoju, stresu, strachu, lęku. Żałuję, że nie udało mi się ani razu przeżyć porodu z pełną świadomością tego, że jest to olbrzymi wysiłek, ale do pokonania, do przejścia. Wysiłek zwieńczony nowym rozdziałem życia.

Żałuję, że w żadnej ze swoich ciąży nie pozwoliłam na to, aby mądra położna pomogła mi pokonać czarne myśli i znalazła do mnie klucz, pokazała, jak wielką kobiecą siłą może być poród. Żałuję, że podczas swoich ciąż nie poszłam na ani jedno spotkanie z położną, bo bałam się, że będzie mnie natarczywie namawiać na to, abym rodziła naturalnie i nie będzie jej w ogóle interesowało to, że w głowie mam absolutny lęk.

Chciałabym, aby przyszłe mamy nie popełniły tego błędu co ja i nie wyparły się swojej kobiecości, siły i mocy zbyt wcześnie. Aby dały jej i sobie szansę. I aby jak najszybciej znalazły fajną położną, której będą mogły zaufać.

***

Od redakcji:

W serwisie Edziecko organizowaliśmy akcję "Miałam piękny poród". Pisaliśmy wówczas: "Wierzymy, że zdarzają się piękne porody. Bez upokorzeń, bez strachu, bez beznadziejnych decyzji i słów położnej czy lekarza. Chcemy mówić i pisać dobrze o porodzie. Pokazać, że to najważniejsze przeżycie dla kobiety, oprócz bólu, niesie ze sobą wielką siłę, satysfakcję, spełnienie, dobre przeżycie w otoczeniu dobrych ludzi. Wierzymy, że takie porody zdarzają się coraz częściej i dlatego czekamy na Wasze listy" Otrzymaliśmy sporo listów od Was. Wiele z nich opublikowaliśmy. Oto niektóre z nich:

Urodziłam w domu. Godnie, naturalnie, bez pośpiechu [LIST]

"To co? Wchodzisz do wanny?" Zapytała położna. "No jasne! Zawsze marzyłam o porodzie w wodzie!" [LIST]

Urodziłam córeczkę mając na sobie niebieską sukienkę [LIST]

"W głowie miałam obraz porodu jako krwawego i bolesnego doświadczenia" [LIST]

Jestem zrelaksowana, czuję się komfortowo, urodzę to dziecko w wodzie [LIST]

Więcej o:
Copyright © Agora SA