Hotele bez dzieci. "Delektowaliśmy się z mężem lampką wina. Nikt nie pełzał pod naszym stołem" [LIST]

Moim znajomym, szczęśliwym rodzicom, nie podoba się to, że powstają hotele tylko dla dorosłych. Uważają, że to dyskryminacja rodzin, że co komu przeszkadzają dzieci. Nie odzywam się w tych dyskusjach, ale w głębi duszy dziękuję za te modne "children free zone".

Jestem dobrze po 30-tce, a od pięciu lat staramy się z partnerem o dziecko. Bezskutecznie. Wszyscy nasi znajomi mają już dzieci. Dwoje to norma, niektórzy czekają na trzecią pociechę. Każda kolejna ciąża koleżanki to dla mnie kilka tygodni płaczu, żalu, złości i poczucia niesprawiedliwości. Setki przepłakanych nocy, dziesiątki testów ciążowych z jedną kreską, góra pieniędzy utopiona w klinikach leczenia niepłodności. To moja codzienność. A nadzieja na potomka coraz mniejsza, bo z każdym kolejnym rokiem moje szanse na dziecko maleją – skutecznie przypominają mi o tym lekarze i artykuły w sieci.

Koleżanki czasami podają mi swoje oseski na ręce i mówią: potrzymaj, to pomaga. Przytulam te ich dzidziusie i chce mi się wyć. Ciężko pogodzić mi się z tym, że mój mąż prawdopodobnie nigdy nie poczuje, jakie to uczucie, kiedy ktoś wreszcie powie do niego: tato. Chyba, że stanie się cud, bo jeszcze na to skrycie liczę.

Ostatnio coraz rzadziej spotykamy się z paczką naszych znajomych ze studiów. Oni obchodzą kolejne urodziny swoich dzieci, celebrują modne baby shower, a kiedy robią imprezę niby dla dorosłych, to i tak zawsze są obecne ich dzieci i tematy przy stole krążą wokół ciąż, porodówek, wyboru przedszkola itp.

Dzieci znajomych biorą mnie za rękę i ciągną do swoich pokoi, słyszę: ciociu, chodź się bawić. A ja chciałabym kiedyś usłyszeć: mamo. Po imprezach z dziećmi znajomych w naszym i tak już cichym mieszkaniu zapada jeszcze głębsza cisza po kłótni. Scenariusz jest taki, że wracamy z takich dzieciatych imprez i zaczynamy się kłócić. O nic. O to, że szklanka krzywo stoi. Obydwoje dobrze wiemy, że w ten sposób wyładowujemy na sobie złość, że nie możemy mieć dziecka.

I nadchodzą wakacje. Koszmar dla bezdzietnych par. W tym roku – po latach wakacji w hotelach dopieszczających najmłodszych wczasowiczów - postanowiliśmy odpocząć od atrakcji dla dzieci. Te wszystkie animacje dla najmłodszych, kierunkowskazy do klubików dla dzieci, kina plenerowe dla najmłodszych, olbrzymie place zabaw, baseny zawalone dmuchańcami, przebieralnie zastawione przewijakami, stołówka, na której ważniejsze jest menu dla najmłodszych niż to dla dorosłych, itede itepe.

W tym roku powiedzieliśmy sobie: Basta! Tego lata chcieliśmy uwolnić się, chociaż na kilka dni, od poczucia przegranej. Poszukując miejsca na wypoczynek wpisałam w wyszukiwarkę hasła: hotele tylko dla dorosłych, "children free zone", hotele bez dzieci.

Szczęśliwie, największe biura podróży i popularne blogi podróżnicze robią zestawienia hoteli, w których można odpocząć w ciszy, spokoju, bez dostawianych do niemal każdego stołu w restauracji fotelików, bez gondoli ze słodko śpiącymi bobaskami, bez tego słodkiego hałasu, który nieustannie robią wokół siebie dzieci.

Zdecydowaliśmy się na polski hotel nieopodal Warszawy, reklamujący się jako "hotel bez dzieci". Z czystego egoizmu. Po prostu chciałam odpocząć od tematu dzieci, nie zaglądać do cudzych wózków i nie zastanawiać się, jakby to było, gdybyśmy i my pewnego dnia na tylnym siedzeniu naszego Forda mieli fotelik dla malucha.

Nie wiem, czy tworzenie enklaw, miejsc tylko dla wybranych to dobry pomysł. Ale jak widać, dla niektórych takie miejsca to wybawienie. Chciałabym, aby moje koleżanki mówiąc o tym, jak są dyskryminowane w przestrzeni publicznej przez to, że mają małe dzieci, zrozumiały, że ci, którzy nie mają dzieci, też odczuwają swoje potrzeby, pragnienia, mają swoje problemy. Że też jest im trudno.

W tym roku na kilkudniowych wakacjach siedziałam w restauracji z mężem, delektowaliśmy się lampką ulubionego wina. Nikt nie pełzał pod naszym stołem, na basenie nie wpadałam na dmuchane delfinki czy jednorożce.

Czasami zastanawialiśmy się, czy para siedząca przy stoliku obok albo pływająca obok nas w basenie, też jest bezdzietna, czy może mają dzieci, które zostały z dziadkami, a oni wyskoczyli na kilka romantycznych dni razem? Pod koniec wakacji zapytałam męża, czy zechce wybrać się ze mną do ośrodka adopcyjnego. Na razie nie jest na to gotowy.

Joanna w Warszawy

Od redakcji

Niepłodność określana jest przez Światową Organizację Zdrowia (WHO) jako choroba społeczna. Według statystyk na całym świecie problem ten dotyczy od 10 do 18 proc. populacji. Jak wynika z danych Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego, problem niepłodności dotyka co roku ok.1,5 mln polskich par.

Dzięki badaniom przeprowadzonym w różnych krajach wiemy, że po 2-3 latach od diagnozy, po nieudanych procedurach wspomagania rozrodu i niewystarczającym wsparciu partnera, często u jednego z partnerów rozwinie się depresja. Bezowocne starania, rozczarowanie, medykalizacja życia intymnego odbijają się i na sferze intymnej, i emocjonalnej. Podczas gdy przez pierwsze dwa lata od diagnozy satysfakcja seksualna i małżeńskie relacje są stabilne, to po trzecim roku leczenia pogarszają się. Nie wszystkie pary przetrwają kryzys, nie wszystkie będą na tyle silne, aby stawić czoła życiowym trudnościom.

Jeśli dotyczy was problem niepłodności, od lat staracie się bezskutecznie o dziecko i chcielibyście napisać, jak radzicie sobie z wymuszoną bezdzietnością, co rodzinnie, społecznie najbardziej was boli, z czym najtrudniej się pogodzić, czekamy na wasze historie. Piszcie na adres edziecko@agora.pl. Najciekawsze listy opublikujemy.

Więcej o:
Copyright © Agora SA