W myślach powtarzam sobie: "Leo dasz radę, zrób to dla mamy" [LIST]

Patrzę z niepokojem na męża. Mówię mu, że chyba zwariowali, przecież wody mi odchodzą i mam nieregularne skurcze, ale nie mamy nic do powiedzenia.

W tym roku skończyłam 32 lata i jestem szczęśliwą mamą czwórki dzieci.

Mogłabym opisać każdy mój poród, ale opiszę ostatni, który miał miejsce 5 miesięcy temu. Jest 23 kwietnia. Dwie godziny temu z Wrocławia do Dublina - tu mieszkamy - przyleciał mój brat, aby pomóc przy małym remoncie przed narodzinami synka. O poród się nie martwię, mam jeszcze miesiąc czasu do terminu. Czuję się świetnie, mały rozwija się prawidłowo, jest idealnie. Jedyne zmartwienie to takie, aby nie pragnął wyjść z brzuszka w dniu komunii córki. Wieczór spędzamy miło, ale ja czuję się zmęczona i postanawiam się położyć wcześniej niż zwykle.


24 kwietnia - dokładnie o północy budzę się jak zwykle,

ponieważ muszę skorzystać z toalety. Czuję lekkie pobolewanie podbrzusza. Wracam do łóżka, długo nie mogę zasnąć. Przed 2.)) sytuacja się powtarza. Gdy ja kładę się do łóżka, dzwoni budzik męża. Żegnamy się jeszcze i on znika w łazience. Nagle słyszę "pyk" i czuję, że zaczęły odchodzić mi wody. Szybko wstałam, poinformowałam męża i zaczęłam przygotowywać się do wyjścia do szpitala.


Ok 4.10 jesteśmy w szpitalu.

Wody płodowe sączą się pomalutku, w międzyczasie przybrały mocno różowy kolor. Zostaję przyjęta na porodówkę. Położna, która bardzo niewyraźnie mówi po angielsku niechętnie odpowiada na moje pytania. Podłącza mnie do ktg, na którym nie zapisują się żadne istotne i regularne skurcze. Wszystko wygląda dobrze. Ok 5.30 lekarz po badaniu stwierdza, że nie rodzę. Postanawia zatrzymać mnie na oddziale patologii na obserwacji. Patrzę z niepokojem na męża. Mówię mu, że chyba zwariowali, przecież wody mi odchodzą i mam nieregularne skurcze, ale nie mamy nic do powiedzenia. Lekarz już postanowił. Niestety muszę poczekać, bo akurat jest zmiana dyżuru. W tym czasie zaczynam się gorzej czuć.

Dostaje bóli krzyżowych.

Skurcze się nasilają i trwają coraz dłużej. Ból jest okropny. Czuję go wszędzie, zalewa moje myśli i w pewnej chwili myślę tylko o nim i o tym czy po raz pierwszy nie poprosić o znieczulenie. Nie robię tego. Urodziłam już trójkę dzieci, tym razem też mi się uda. W myślach powtarzam sobie: "Leo dasz radę, zrób to dla mamy , jeszcze chwilka i się spotkamy". Dużo chodzę po sali, zatrzymuje się tylko po to, aby przeczekać skurcze.

Poznaje nową położną.

Ta jest sympatyczniejsza, odpowiada na moje pytania. Co jakiś czas sprawdza tętno dziecko i siłę skurczy. Proponuję mi specjalny przyrząd, tzw . taboret. Siedzi się na nim jak na toalecie i zdecydowanie skorzystanie z niego bardzo przyspiesza całą akcję -dostaje skurczy partych. Nawet nie pamiętam jak znajduje się na łóżku. Kilka parć i nagle czuje przyjemne ciepło na piersiach i potem słyszę cichutki płacz mojego synka.

Jest dokładnie 7.01 rano.

W głowie mam totalną pustkę, zapominam o wszystkim, bo mam w ramionach mojego synka. Tak bardzo śpieszył się na spotkanie ze mną, że postanowił przyjść na świat cztery tygodnie przed terminem. Mąż całuje mnie w czoło i mówi jak dumny jest ze mnie, jak bardzo mnie kocha i dziękuje mi za pięknego syna. Pierwszy raz widzę, że ma łzy w oczach, a przecież był ze mną przy każdym porodzie. Sama się wzruszam, bo jest to za każdym razem dla mnie wielkie przeżycie . I mimo, że rodziłam już cztery razy i wiem jak to wszystko wygląda, nigdy nie jest tak samo.

List pochodzi z naszej akcji "Miałam piękny poród". Więcej czytaj tutaj

Jeśli chcesz opisać swój poród, pokazać innym przyszłym mamom, że nie musi być "strasznie", czekamy na twój list pod adresem edziecko@agora.pl

Najciekawsze listy nagrodzimy książką.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.