Badanie KTG w domu: wygoda, oszczędność, a jednak...

Domowy system monitoringu stanu płodu jest już dostępny dla ciężarnych. Niestety, wciąż w bardzo ograniczonym zakresie. Testowaliśmy Pregnabit

To nie był prosty test. Trzeba było być w ciąży, w dodatku dość zaawansowanej (badanie kardiotokograficzne, czyli KTG, wykonywane jest nie wcześniej niż w 25. tygodniu ciąży). Niełatwo było też przełamać się i postawić na nowatorskie rozwiązanie podczas oczekiwania na dziecko.

Twórcy systemu przyznają, że czasem nawet lekarze mają opory przed zmianami. Z przyzwyczajeniami walczy się najtrudniej, a te są takie, że KTG robi się w szpitalu. Zwłaszcza, gdy jest się przyszłą matką w wieku zasadniczo popoborowym.

Ostatecznie: mam za sobą dwa tygodnie ćwiczeń praktycznych z Pregnabitem. System stworzony i wdrożony przez polskich naukowców, głównie kobiety (z dr nauk med. Patrycją Wizińską-Sochą, Innowatorką Roku w USA, na czele - więcej na ten temat oraz dr n. med. Anną Skotny, dyrektor generalną, odpowiedzialną głównie za standardy jakości i bezpieczeństwa) opisaliśmy szczegółowo przed wakacjami. Czytelnicy mnożyli wtedy pytania. Czy przyszła matka rzeczywiście da radę obsłużyć samodzielnie taki sprzęt? Kto to będzie nadzorował? Jaki lekarz zajrzy do badań przekazanych mailowo? Ile to będzie kosztować? Itd. Itp. Warto było sprawdzić.

Czytaj więcej o systemie

Poród w domu. Czym różni się od tego w szpitalu?

Domowe KTG - motywacja

Jestem już po porodzie. Tekst powstał, nim trafiłam do szpitala, ale wolałam nie zapeszać i nie publikować go za wcześnie. Tak, telemedycyna na najwyższym światowym poziomie, znakomita technologia godna XXI wieku, a zarazem chuchanie na zimne ... Taki to już stan ta ciąża, o czym pamiętać muszą twórcy rozwiązań dla przyszłych mam.

Dobre parę tygodni przed porodem dr Marzena Dębska ginekolog położnik prowadząca moją ciążę zalecała mi już pobyt w szpitalu. Dla bezpieczeństwa mojego i dziecka w jej ocenie wskazane było codzienne badanie kardiotokograficzne.

Lekarze oceniają, że nawet jedna piąta hospitalizacji na oddziałach patologii ciąży służy przede wszystkim ułatwieniu życia pacjentce i wykonywaniu regularnie badania KTG bez konieczności codziennego dojeżdżania do szpitala. Kto kiedykolwiek wykonywał KTG na izbie przyjęć, wie, jak uciążliwe jest to rozwiązanie.

W jednej kolejce czekają kobiety podejrzewające nieprawidłowości w ciąży lub rozpoczęcie porodu i pacjentki wykonujące badania kontrolne. Wszystkie są w ciąży zaawansowanej, nieraz zmęczone i poirytowane samą podróżą do szpitala. Przeciętne badanie trwa ok. 30 minut. Sprzętu niemal zawsze jest za mało i zdarza się, że w poczekalni trzeba spędzić nawet kilka godzin lub dłużej, przepuszczając pacjentki rodzące.

Szpital lepszym rozwiązaniem? Zapewne, gdy na przykład jest się w pierwszej ciąży i nadzór lekarski pomaga się wyciszyć, uspokoić. Kiedy jednak tak ja ja ma się już w domu dwoje dzieci, psa, królika i wieczny rozgardiasz, szpital nie kusi. Martwienie się o wszystkich domowników ciąży raczej nie służy. Kiepsko też znoszę dramatyczne opowieści ciążowe, którymi tak chętnie karmią się pacjentki. Szpitale są dla ludzi, ale ja już wolałam te kolejki, dojazdy, niewygodne krzesełka...

Aktualnie 38 prywatnych gabinetów ginekologicznych (stan na początek listopada 2017) współpracuje z firmą Nestmedic S.A. producentem Pregnabitu i oferuje możliwość wypożyczenia KTG do domu (wykaz gabinetów). Jednym z nich jest Dębski Clinic. Ponieważ dr Dębska zapewniła mnie, że urządzenie domowe jest równie precyzyjne jak szpitalne, nie miałam wątliwości, że wolę zostać z rodziną i diagnozować się zdalnie.

Jak to zabrać do domu?

Z poprzednich ciąż pamiętałam, że KTG to kobyła. Tramwajem tego nie przewieziesz. Zarazem: trochę wody upłynęło od poprzednich ciąż. Zamiast poczytać w internecie o systemie, zaangażowałam sąsiadów do odbioru sprzętu.

Urządzenie główne Pregnabit jest niewiele większe od telefonu komórkowego. Połączone kablami z dwiema sondami (FHR, która mierzy akcję serca płodu i TOCO - skurcze mięśnia macicy) wciąż jest małe i lekkie. Pasy do brzucha, pojemnik z żelem do badania, ładowarka, mały "zegarek" do mierzenia pulsu matki: wszystko razem mieści się w zgrabnej walizeczce. Waga? Nie przekracza kilograma. Nie stanowi więc zagrożenia dla przyszłej mamy.

Nie gadget i nie zabawka

W Warszawie, Katowicach czy Tarnobrzegu masz szansę skorzystać z oferty. Nie jest tanio (ok. 50 zł za każde badanie), a jednak chętnych nie brakuje. W końcu ewentualna wycieczka do szpitala, bo "coś niepokoi" wcale nie jest tańsza. Dochodzi jeszcze stres, długi czas oczekiwania na diagnozę... To ciąży nie służy.

Badanie nie może być tańsze, skoro jest nadzorowane przez wykwalifikowanych położników i lekarzy, a także informatyków. Zbyt niska cena mogłaby też zachęcać do robienia badania "dla zabawy", a przecież nie o to chodzi. To nie jest zabawna aplikacja internetowa czy system orientacyjny. To poważne badanie, chociaż przeprowadzane zdalnie.

Co kobieta dostaje za te pieniądze, poza możliwością przeprowadzenia badania? Przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa i pełną informację o stanie zdrowia, na ile pozwala ją uzyskać standardowe badanie KTG.

Po przeprowadzeniu badania wystarczy wysłać zapis do centrum (po prostu kliknąć wskazany punkt na ekranie), by dosłownie w kilka minut otrzymać informację wstępną sms czy wynik jest prawidłowy. Zarazem: zapis badania pojawia się w systemie, do którego ma dostęp pacjentka i jej lekarz prowadzący. Raport poza zapisem zawiera też opis oraz informację, kto go zrobił (dane osobowe specjalisty, nr wykonywania zawodu).

Jeśli w zapisie jest coś wątpliwego/nieprawidłowego pacjentka może jeszcze spodziewać się telefonu. Uzyska wówczas informację, o czym zapis świadczy, a także, co powinna zrobić, np. jechać do szpitala, gdy sytuacja wydaje się poważna lub np. odpocząć na lewym boku, połknąć lek rozkurczowy i powtórzyć badanie za godzinę. Raport w internecie zostanie uzupełniony o informacje uzyskane podczas rozmowy z pacjentką (np. czy w momentach napięć macicy w zapisie pacjentka odczuwała skurcze, dziecko akurat się ruszało, jakie zalecenia przekazano, na kiedy zalecono kolejne badanie, itd.)

"Nikt nie odbierze". "W nocy to pewnie nie działa"... No cóż, sprawdziłam (z zawodowego obowiązku oczywiście). W nocy, o poranku, w godzinach szczytu... Wszystko działało tak szybko, że czasem nie zdążyłam jeszcze żelu z brzucha usunąć, a zapis i wnioski już czekały.

Nie jestem dobra w tych technologiach, programach, sprzętach. Tu czułam się prowadzona za rączkę. Polecenia wyświetlały się na ekranie. Prostota i precyzja. Ja ogarnęłam, młodsze matki (czyli zdecydowana większość) ogarną tym bardziej.

Pasek do torebki i inne wpadki

Zupełnie bez problemów? Tego bym nie powiedziała. Drogie panie, kiedy szkolą was przed wydaniem sprzętu, warto się skupić. Tak, w instrukcji jest wszystko, ale jednak przećwiczenie ze specjalistą ma sens.

Można pomylić pasek do KTG z paskiem od torby? Można, a w każdym razie ja mogę. Można wysłać zapis, w którym brakuje 10 minut z 30 lub jest tyle przerw krótkich, że interpretacja jest właściwie niemożliwa? Owszem, mnie się udało. Skąd te panie brały cierpliwość, żeby mi to uświadomić - nie mam pojęcia. Po dwóch dniach już nie robiłam technicznych błędów. Mogłam ich uniknąć od początku, gdybym zapamiętała, że namierzenie dziecka i dobra słyszalność jeszcze nie świadczy o tym, że zapis właśnie powstaje.

Gdybym skoncentrowała się podczas szkolenia w gabinecie, wiedziałabym, która pelota (część przykładana do brzucha) do czego służy i której nie ruszać pod żadnym pozorem (przy pierwszym badaniu dotykałam wyłącznie tę zakazaną, oczywiście).

Bałam się, że mi żelu zabraknie, więc go oszczędzałam, a wtedy trudniej o prawidłowe wykonanie badania.

Zniszczyłam pasy (troszeczkę), bo w zestawie były dodatkowe rzepy dla pań, które mają wyjątkowo duży brzuch. Dla takich, które przytyły niewiele (naprawdę), nie było wersji skróconej.

Jak na testera przystało te "problemy pierwszego świata" zgłosiłam oddając sprzęt (wszystkie pacjentki są zresztą proszone o uwagi) i okazało się, że w kolejnych zestawach zostały już wyeliminowane. Podobne kłopoty zgłaszały już inne panie.

Co było dla mnie najważniejsze? Udało mi się jeszcze parę dni zostać bezpiecznie w domu. Kiedy jednak kolejne zapisy wyraźnie sugerowały, że finał się zbliża, łatwiej było podjąć decyzję o szpitalu. Trafiłam do niego w optymalnym momencie.

A gdyby tak na NFZ?

Polski wynalazek może ratować nienarodzone dzieci w niedostępnych rejonach świata. Może uspokoić niedoświadczoną przyszłą matkę, która normalnie byłaby zmuszona jechać do szpitala, by uzyskać jakąkolwiek informację. Dzięki systemowi Pregnabit 24 godziny na dobę może wykonać badanie, a potem błyskawicznie uzyskać wiarygodną informację o swoim stanie zdrowia...

Można sobie też wyobrazić, że tam, gdzie jest wskazanie medyczne do regularnego monitoringu, docelowo sprzęt mógłby być wypożyczany w ramach podstawowego ubezpieczenia zdrowotnego. To oczywiste, że samo badanie kosztuje mniej niż utrzymanie pacjentki w szpitalu... Logiczne, ale czy logika przekona urzędnika i opór przed nowym? Niewykluczone, że chociaż wynalazek jest polski, prędzej w pełni z jego dobrodziejstw skorzystają kobiety w Niemczech czy krajach skandynawskich. Będzie dobrze, jeśli Pregnabit podbije świat, ale zarazem szkoda, gdy okaże się, że szeroki dostęp do tej technologii nie jest możliwy w kraju.

To także może cię zainteresować:

Więcej o:
Copyright © Agora SA